Weekendowy przegląd filmowy
W ten weekend naprawdę mamy w czym wybierać! Znakomity Colin Firth w "Jak zostać królem", dramatyczna opowieść o chrześcijańskich mnichach w Algierii i tajemnicza historia, rozgrywająca się w ogarniętym wojną Libanie.
Film Toma Hoopera jest tegorocznym faworytem w wyścigu o Oscary – tytuł zdobył aż dwanaście nominacji (m.in. za reżyserię, scenariusz i pierwszoplanową rolę męską).
"Jak zostać królem" opowiada o brytyjskim monarsze Jerzym VI (Colin Firth), który w latach 30. niespodziewanie objął tron i musiał pokonać wadę wymowy. Pomagał mu w tym logopeda Lionel Logue (nominowany również Geoffrey Rush), dzięki któremu król pozbył się tej wstydliwej przypadłości, utrudniającej wygłaszanie płomiennych przemówień. Pozbycie się jąkania u brytyjskiego monarchy jest szczególnie ważne ze względu na zbliżający się wybuch II wojny światowej. Naród Zjednoczonego Królestwa potrzebuje bowiem moralnego wsparcia do walki z hitlerowskimi Niemcami.
Historia króla Jerzego VI - sfilmowana przez Hoopera - jest oparta na faktach. Książę Albert wstąpił na tron w maju 1937 r. po niespodziewanej abdykacji jego starszego brata Edwarda VIII. Jako osoba mająca trudności z wysławianiem się i w dodatku nieśmiała, książę Yorku niechętnie obejmował królewskie rządy. Przyjmując imię Jerzego VI chciał kontynuować politykę swojego ojca i odbudować prestiż monarchii w społeczeństwie Zjednoczonego Królestwa.
Choć film jest dramatem kostiumowym, na ekranie nie znajdziemy charakterystycznych dla tego gatunku rozmachu realizacyjnego oraz barokowego przepychu. To, co interesuje twórców, to relacje łączące Alberta i Logue'a. Jeden jest cholerykiem, który nie jąka się tylko wtedy, gdy przeklina. Drugi to niespełniony aktor kpiący z dworskiej etykiety.
Film "Ludzie Boga" Xaviera Beauvois w ubiegłym roku zdobył Grand Prix na festiwalu filmowym w Cannes. Został także entuzjastycznie przyjęty przez publiczność, tylko we Francji film obejrzało ponad 3 miliony widzów.
Obraz odwołuje się do prawdziwych, dramatycznych wydarzeń z końca marca 1996 r. Wówczas świat obiegła wiadomość, że w Algierii specjalne jednostki komandosów prowadzą intensywne poszukiwania zakonników-trapistów, uprowadzonych w nocy z klasztoru Tibhirine 100 km na południe od Algieru. Dwa miesiące później znaleziono ciała zamordowanych zakonników, a wydarzenia z okresu pięćdziesięciu sześciu dni ich uwięzienia, a także okoliczności ich śmierci, pozostały niewyjaśnione.
Film "Ludzie Boga" ukazuje ostatnie kilka miesięcy życia małej grupy chrześcijańskich mnichów w muzułmańskim kraju. I choć nie jest szczegółowym zapisem historycznym, to jednak próbuje uchwycić ducha tych wydarzeń i ukazać ich wpływ na mnichów.
Opowieść rozpoczyna się na kilka tygodni przed ultimatum terrorystów, nakazującym wszystkim cudzoziemcom opuszczenie kraju. W Wigilię uzbrojona terrorystyczna bojówka włamuje się do klasztoru. Mnisi stają przed dylematem: wyjechać, czy zostać i być na celowniku ekstremistów? Muszą podjąć tę decyzję grupowo. Obie ewentualności niosą za sobą określone konsekwencje.
Kanadyjsko-francuski dramat "Pogorzelisko" zdobył Warsaw Grand Prix, główną nagrodę 26. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
Bohaterowie "Pogorzeliska", rodzeństwo – bliźnięta Jeanne i Simon, dowiadują się po odczytaniu testamentu matki, że mają brata, o którego istnieniu nie mieli pojęcia. Poznają też nieznane szczegóły z życia matki, które, jak się okazuje, było nieustannym ciągiem walki i nienawiści.
Jeanne decyduje się na wyjazd z Kanady do Libanu, gdzie szukanie śladów matki przypominało będzie odkrywanie niewypowiedzianego, wstydliwego, alternatywnego życia najbliższej osoby, której córka - i nie tylko ona - w ogóle nie znała.
Fabuła biegnie dwutorowo – z jednej strony powoli odkrywamy historię chrześcijanki Nawal Marwan oczami jej córki, z drugiej strony mamy retrospekcje samej Narwan. Poznajemy historię, w której przenika się wojna, miłość, upokorzenie, bunt wobec religii, władzy, straceńcza walka o życie według własnych reguł. A wszystko to w Libanie, niegdyś perle Bliskiego Wschodu, a dziś pogorzelisku - ciągle jeszcze pulsującym konfliktami, agresją, przemocą.
Film Denisa Villeneuve’a zrealizowany został na podstawie sztuki, mieszkającego w Kanadzie Libańczyka Wajdiego Mouwada, który jako dziecko wraz z rodziną uciekł z ogarniętego wojną domową Libanu.
Pewien dżentelmen
Kolejna gratka dla fanów skandynawskich komedii.
Największym atutem jest odtwórca głównej roli – Stellan Skarsgard - znany z wielu filmów Larsa von Triera, ale też z "Mamma Mii!". Skarsgard znakomicie odegrał każdy rys charakteru głównego bojatera Ulrika – smutnego twardziela, człowieka o głęboko zamrożonych emocjami, bezwolnie poddającego się biegowi wydarzeń.
Bohater filmu po 12-latach odsiadki wychodzi na wolność. Wydaje się, że nie ma wielu oczekiwań. Zatrudnia się w warsztacie samochodowym, wynajmuje przypominający celę obskurny pokój (którego właścicielka oferuje mu dodatkowo ciepłe posiłki oraz swoje ciało), próbuje nawiązać kontakt z dorosłym już i żonatym synem. Szykuje się też, choć niechętnie, do zemsty na człowieku, którego zeznania zaprowadziły go za kratki.
Choć fabuła filmu jest dość schematyczna, a wydarzenia przewidywalne, to jednak film ogląda się dobrze – może ze względu na specyficzną atmosferę skandynawskich produkcji – dołujących i zabawnych równocześnie.
Podróże Guliwera
Ci, którzy spodziewają się nowej interpretacji powieści Jonathana Swifta, bardzo się rozczarują. Nowy Guliwer, w którego rolę wcielił się Jack Black, to jeden wielki żart. Dość nużący zresztą i pomimo liczby przygód, jakie przeżywa bohater, dość monotonny.
W nowojorskim świecie ciapowaty i niezbyt rozgarnięty chłopak nadaje się zaledwie do roznoszenia redakcyjnej poczty, gdy jednak trafi do kraju Liliputów - jest podziwiany i hołubiony, a każda bzdura wychodząca z jego ust – traktowana jako słowo objawione.
Przy okazji "Podróży Guliwera" reżyser współpracował z twórcami „Chłopaki też płaczą”, aktorem Jasonem Segelem i scenarzystą Nicholasem Stollerem. Nie powinno więc dziwić, że jego film ma więcej wspólnego z komediami o niedojrzałych facetach niż klasyczną powieścią Jonathana Swifta z XVIII wieku. Na ekranie nie brakuje zarówno głupawych i odrobinę sprośnych żartów (bohater gasi pożar w pałacu króla Liliputów, siusiając na niego), popkulturowych odniesień, jak i pogadanek o miłości i odpowiedzialności.
Bohaterem "Zielonego Szerszenia" jest Britt Reid, wydawca "Daily Sentinel", który jako zamaskowany Zielony Szerszeń wypowiada wojnę przestępcom. Pomaga mu mistrz wschodnich sztuk walki – Kato.
O Zielonym Szerszeniu świat usłyszał po raz pierwszy w 1939 roku za sprawą popularnego słuchowiska radiowego. Rok później pojawił się pierwszy komiks o przygodach zamaskowanego superbohatera. W tym samym czasie zrealizowano także dwa seriale telewizyjne (The Green Hornet i The Green Hornet Strikes Again). Kolejny serial powstał w latach 60., a jedną z głównych ról zagrał Bruce Lee.
Informacje o planach realizacji nowej wersji przygód Zielonego Szerszenia pojawiły się na początku lat 90. XX wieku. Producenci ze studia Universal zamierzali obsadzić w rolach głównych George'a Clooneya i Jeta Li, zlecenie napisania scenariusza otrzymał zdobywca Oscara Christopher McQuarrie. Po jakimś czasie projekt przeszedł w ręce Miramaxu. Tu z kolei z produkcją wiązano nazwisko Kevina Smitha - prywatnie wielkiego miłośnika komiksowej serii. Ostatecznie za kamerą stanął jednak Michel Gondry.
Skomentuj artykuł