Publiczne karmienie, niepubliczne piersi

Publiczne karmienie, niepubliczne piersi
(fot. shutterstock.com)

Jestem mamą. Karmię swoją córkę piersią, bo tak jak papież Franciszek uważam, że to najlepszy pokarm, jaki mogę jej dać. Karmię w miejscach publicznych, bo tak jak Franciszek jestem przekonana, że odpowiadając na potrzeby małego człowieka, nie mam się czego wstydzić.

Tak jak papież Franciszek wspieram modlitwą mamy, które dają własny pokarm i te, które nie mogą tego robić, bo wiem jak trudna jest ta droga.

Moje pierwsze, publiczne karmienie miało miejsce w lesie. Mimo to stresowałam się spacerowiczami, płaczącym, dwutygodniowym dzieckiem, brakiem doświadczenia i faktem, że pierwszy raz moją pierś może zobaczyć ktoś, kto nie jest moim mężem lub lekarzem. Bo choć karmię, piersi nadal są intymną i erotyczną częścią mojego ciała. Nie znam kobiety, która wyzbyła się tego poczucia wraz z rozpoczęciem laktacyjnej przygody. I pewnie dlatego nie spotkałam kobiety, która karmiła ostentacyjnie, bez wyczucia i poszanowania tej intymności.

DEON.PL POLECA

Publiczne karmienie to przekroczenie własnej strefy komfortu. Przestrzeń miejska czy nawet ta, która ma służyć wypoczynkowi, nie gwarantuje mamom kameralnych kątów, zaopatrzonych w wygodne fotele, poduszki lub wyciszającą muzykę, więc bywa, że nakarmienie rozdrażnionego malca wymaga akrobacji. Byłoby dużym ukłonem w stronę mam, gdyby takie miejsca organizowano. Na razie są to jedynie miłe wyjątki. Tak czy inaczej priorytetem jest głodne dziecko, a matki - jak lwice - poradzą sobie w najbardziej ekstremalnych warunkach. Trudno jednak przełknąć brak wsparcia społecznego. Nie rozumiem osób, które rzucają nieprzyjemne spojrzenia, przykre komentarze lub, o zgrozo, wypraszają karmicielki z restauracji, kościoła, urzędu, a gdyby mogły, to wyprosiłyby również z ulic naszych miast.

Ilekroć słyszę, że kobiecie z głodnym niemowlakiem wskazano drzwi do toalety, tylekroć gotuje się we mnie krew. Dla zniesmaczonych widokiem karmionego dziecka mam tylko jedną radę: nie patrz, po prostu. W moim odczuciu to jeden z twardszych orzechów do zgryzienia przez środowiska prorodzinne. Temat wracający jak bumerang, a działania na rzecz promocji karmienia wciąż nie dość efektywne.

Będąc w ciąży znajomi uprzedzali mnie, że są to ostatnie Msze Święte, w których uczestniczę wraz z Mężem. Standard to niedzielne wymienianie się dzieckiem - mówili. Śmiałam się pod nosem, myśląc sobie: nigdy w życiu! "Never say never". Jednak historie moich koleżanek wypraszanych ze Świątyni i niewybredne komentarze purytanów wzmożyły moje obawy przed ewentualnym karmieniem w "kościelnej ławce". O ile jestem pewna, że Pan Bóg nie poczułby się zgorszony, w końcu sam to tak genialnie skonstruował, o tyle nie jestem już tak pewna reakcji księdza czy kogoś kto siedziałby obok mnie.

Dlatego mam takie małe marzenie, by gospodarze kościołów, proboszczowie, wikariusze wzięli przykład z Ojca Świętego i otwarcie zachęcali mamy do karmienia swoich dzieci, by wyczulili wspólnotę wiernych na potrzeby najmłodszych chrześcijan. Kilka wygodnych krzeseł w nawie bocznej, ewentualnie w zakrystii, obraz z Matką Bożą karmiącą na zachętę, plakat na drzwiach wejściowych z uśmiechniętą mamą i dobre słowo z ambony, to żaden koszt, a sprawia, że Kościół namacalnie staje się Domem.

Natalia Białobrzeska - żona i mama, szczęśliwa kura domowa.

>>Karmienie piersią w metrze to problem? 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Publiczne karmienie, niepubliczne piersi
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.