Muzułmanie nadzieją Europy?
Czy kryzys migracyjny nie pozostaje jedynie zasłoną dymną dla prawdziwego kryzysu, który dotyczy wartości? Zróbmy krótki eksperyment myślowy na temat Europy pełnej meczetów i ich zbawiennej roli.
Czytając artykuł Zygmunta Kwiatkowskiego SJ "Trzecia wojna światowa u bram", warto zrobić mały eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie Europę w roku 2050. W większości zachodnich krajów muzułmanie stanowią znaczny procent mieszkańców, prężnie działają ich społeczne oraz kulturowe organizacje, są reprezentowani w parlamentach, jak grzyby po deszczu pojawiają się meczety. Na marginesie znajdują się ruchy nacjonalistyczne, które na obecność integrujących się muzułmanów reagują agresją. Mimo częściowej integracji z naszymi społeczeństwami wyznawcy Allaha stopniowo domagają się coraz większych praw i przywilejów, które przestają mieścić się w formule liberalnej demokracji. Cechują się oni wysoką dzietnością. Są silnie sprzężeni są z europejskimi rynkami pracy.
Jak w tak zarysowanej rzeczywistości mógłby się odnajdywać Polak, Austriak czy Hiszpan? Każda odpowiedź będzie tu jedynie przypuszczeniem, nikt bowiem do końca nie jest w stanie przewidzieć dominujących w takiej sytuacji nastrojów.
A jakie miejsce w "nowej Europie" będą miały chrześcijańskie wartości? One bowiem leżą u podstaw Europy, którą znamy dzisiaj. Warto spojrzeć właśnie na nie jako na klucz do zrozumienia kryzysu migracyjnego, którego jesteśmy świadkami. Kto wie, być może nie mamy do czynienia z kryzysem migracyjnym, lecz z pierwszym objawem kryzysu wartości, który swój wyraz znajduje w rodzinie, pojmowaniu człowieka, trosce o solidarność i pokój, zrównoważony rozwój, dobro wspólne i środowisko.
Od dwóch lat jesteśmy świadkami bezradności wspólnoty europejskiej wobec wyzwania, jakim jest migracja setek tysięcy mieszkańców Afryki oraz Bliskiego Wschodu. Bogata i bardzo dobrze rozwinięta Europa zdaje się sparaliżowana z powodu marginalnej (uwzględniając wszystkich mieszkańców Europy) grupy przybyszów. Pośród kłótni i zabiegania o narodowe interesy zdobywamy się na budowanie murów, które przecież uwłaczają ludzkiej godności. Kiedyś będziemy się ich wstydzić.
Wartości, które są u podstaw dzisiejszej Europy, postawiły ją na nogi po doświadczeniu dwóch wojen światowych oraz komunizmu. Nie wydaje się, by uposażeni w nie Europejczycy nie potrafili w sposób adekwatny odpowiedzieć na obecność przybyszów oraz - równocześnie - zdecydowanie zabiegać o stabilizację na Bliskim Wschodzie. Ci ludzie bowiem już tutaj są lub znajdują się u naszych granic. To konkretne osoby: dzieci, kobiety, mężczyźni. Czy sądzimy, że Bogu na ich dobru zależy mniej niż na naszym? Chodzi więc o taką odpowiedź na ich obecność, której w przyszłości nie będziemy się wstydzić. Z pewnością nie jest nią mur czy palenie ośrodków pomocy.
Te ostatnie mogą obnażać rzeczywisty problem: kryzys wartości chrześcijańskich. Wielokrotnie mówił o tym papież Franciszek, a w ostatnich dniach także ekumeniczny patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I ("Podstawowym problemem obu kryzysów - klimatycznego oraz uchodźczego - o zasięgu globalnym jest «kryzys solidarności»"). I jeśli coś powinno nas martwić, to nie zarysowana powyżej wizja Europy z 2050 roku. Kto wie, czy taka rzeczywistość nie okazałaby się dla nas zbawienna. Gdyby spowodowała ona zwrot ku temu, co stanowi ożywcze źródło chrześcijaństwa, a więc do fundamentów Europy. Powinniśmy modlić się o jak największą liczbę migrantów w Polsce i na Zachodzie.
Jako wspólnota wartości, ale też wiary, nie możemy zapominać, że Bóg jest Panem dziejów. I zwracając się ku Niemu, nie mamy podstaw, by czegokolwiek się bać. To, o co powinniśmy się troszczyć, to Miłość, która wyraża się w poszanowaniu KAŻDEGO człowieka. To właśnie człowiek powinien zawsze znajdować się w centrum naszej troski.
Wolę żyć w społeczeństwie, które jest autentyczną wspólnotą wartości, nawet kosztem utraty tego, co jest nam dane dzisiaj. Niechby Europa wyglądała tak, jak przedstawiłem na początku tego tekstu. Nie jest to wcale powód do strachu. Prawda zawsze się obroni.
Skomentuj artykuł