"Erotyczny" upadek człowieka
"Wydaje mi się, że gdyby wszystkie stworzenia doznały tych łask, co ja, to Dobry Bóg w nikim nie wzbudzałby lęku, kochano by Go do szaleństwa i z miłością, a nie z drżeniem"(...) Mnie on obdarzył nieskończonym Miłosierdziem i poprzez nie właśnie widzę i wielbię boskie przymioty".
Tak pod koniec XIX wieku pisała św. Teresa z Lisieux, doktor Kościoła, kilkadziesiąt lat przed objawieniami udzielonymi przez Jezusa św. Faustynie Kowalskiej. Wiemy, że św. Teresa żyła w czasach, gdy katolicy zajęci byli głównie zasługiwaniem i wynagradzaniem Bożej sprawiedliwości. Ona sama patrzyła jednak na świat inaczej. Przez pryzmat Miłosierdzia Boga, którego najpierw sama mocno doświadczyła. Jest to do tego stopnia inny sposób widzenia rzeczy, że nawet Boża sprawiedliwość w jej interpretacji nie pasuje do "tradycyjnych" ujęć. Święta karmelitanka zdefiniowała sprawiedliwość w zadziwiający sposób: "Jak dobrze pomyśleć, że Dobry Bóg jest Sprawiedliwy, to znaczy, że ma wzgląd na naszą słabość, że doskonale zna kruchość naszej natury". Według św. Teresy miłosierdzie i sprawiedliwość Boga pokrywają się ze sobą.
Uderzającą cechą wszystkich świętych przemienionych przez Ducha Świętego jest ich wzrastająca w miarę upływu życia łagodność i wyrozumiałość wobec bliźnich. Nie są oni skłonni do potępiania, ale bardziej do ocalania. Dlaczego? Im bardziej odkrywają dobroć Boga, tym bardziej dojrzewa w nich pokora, czyli także uznanie siebie - ukochanych przez Boga - za grzeszników. I to jest paradoks. Święci dwoją się i troją, by "usprawiedliwiać" innych, podczas gdy sami uznają się za niegodnych tak wielkiej Bożej miłości. Jest to o tyle dziwne, że przecież wszyscy urodzili się takimi samymi ludźmi jak my. Wcale nie żyli w szklarniowych warunkach, z idealnymi rodzicami i wychowawcami. Niektórzy z nich mieli sporo na sumieniu. Ich świętość moralna jest efektem długiego procesu przemiany patrzenia i myślenia, niemożliwej do osiągnięcia jedynie ludzkim wysiłkiem. Od lęku przed Bogiem i kochania Go z musu doszli do miłości, która nie obawia się kary, lecz jest radosną i chętną odpowiedzią. Co się z nami stało, skoro nawet dobroć Boga często postrzegamy jako zagrożenie? Co najbardziej wzbrania nas przed przyjęciem Jego miłosierdzia? Te pytania towarzyszyły mi w ostatnich miesiącach.
To nic innego jak grzech naruszył nasze postrzeganie Boga, człowieka i całego stworzenia. Wykoślawił nasze patrzenie, czyli sposób myślenia i czucia. By zobaczyć, co się wydarzyło i pozostało w nas trwały ślad, cofnijmy się do początku, czyli do Adama i Ewy.
W National Gallery of Art w Waszyngtonie można obejrzeć jedną z najciekawszych interpretacji malarskich grzechu pierwszych rodziców - "Upadek człowieka", autorstwa holenderskiego artysty Hendrika Goltziusa. Zazwyczaj przedstawienia grzechu Adama i Ewy podkreślają wstyd, winę, porażkę i smutek. Autor tego dzieła scenę upadku ukazuje jako miłosny flirt, zauroczenie dwojga zakochanych, uwiedzenie. Erotyzm i fizyczna atrakcyjność odgrywa tutaj niebagatelną rolę. Na obrazie widzimy Ewę, która już ugryzła kawałek owocu.Jej oczy już się otworzyły, a teraz zwraca się w stronę Adama i rękę kładzie na jego sercu. Oboje patrzą jednak na siebie. Chociaż owoc umieszczony jest między nimi, nie skupia ich uwagi. Adam jest całkowicie oniemiały, zachwycony Ewą. Obraz Goltziusa pokazuje, że grzech jak złowieszcza siła wchodzi do wnętrza człowieka dosłownie przez jego oczy i wyobraźnię. W tle dostrzegamy pociągającą kobiecą twarz węża, symbol pozorów, mamiącej powierzchowności, która najpierw uwodzi Ewę. Kobieta patrząc na owoc doznała najpierw radykalnej zmiany "sposobu widzenia rzeczy". Jej oczy zostały skażone przez grzech. Reszta była już tylko konsekwencją tego "zarażenia".
Spójrzmy na szerszy kontekst pierwotnego kuszenia człowieka. Przede wszystkim, Bóg umieszczając człowieka w ogrodzie w zasadzie nie daje mu żadnych zakazów z wyjątkiem jednego: "Z wszystkim drzew możesz jeść według upodobania, oprócz drzewa poznania dobra i zła". Bóg patrzy na rzeczywistość z głębi, widzi jej podstawy, nie skupia się tylko na tym, co widać oczami. Dlatego ostrzega, że zjedzenie owocu z drzewa poznania dobra i zła spowoduje śmierć człowieka. Tak jest do dzisiaj: patrzenie człowieka nieoświeconego objawieniem koncentruje się wyłącznie na tym, co zewnętrzne, zmysłowe, powierzchowne. Boga postrzega się wówczas jako zagrożenie, osobę, która właściwie wszystko człowiekowi zakazuje. Bez boskiego światła jesteśmy uwięzieni w zawężonym patrzeniu. A najdziwniejsze jest to, że gdy Bóg próbuje dotrzeć do nas z prawdą, to się przed nią bronimy, zamknięci w zaklętym kole.
Z kolei wąż obiecuje, że zjedzenie owocu nie przyniesie dramatu, lecz wyzwolenie - "otworzy człowiekowi oczy", to znaczy, obdarzy go zupełnie nowym poznaniem, dostępnym dotąd tylko dla Boga. Człowiek przejdzie z ciemności, skoro ma zamknięte oczy, do światła.
Zwróćmy baczniejszą uwagę na zachowanie Ewy. Wąż zaczyna od, jak ja to nazywam, "wyśrubowania" nakazu Bożego. "Czy rzeczywiście Bóg powiedział, że nie możecie jeść owoców z wszystkich drzew tego ogrodu? (Rdz 3, 1). Ewa wchodzi w dyskusję. Najpierw staje się zażartą obrończynią Boga i Jego nakazu. Protestuje, że słowa węża są nieprawdziwe. Stwierdza bowiem: "Możemy jeść z wszystkich drzew, poza jednym". Ale dzieje się rzecz dziwna. Ewa staje się "bardziej papieska niż papież". Chociaż Bóg tego nie powiedział, Ewa twierdzi, że drzewo poznania jest w środku i nie można go nawet dotykać. Św. Augustyn miał rację. Ewa już przed kuszeniem musiała być bardzo skoncentrowana na drzewie, myśleć o nim, gdzie ono może być, no i skoro nie można go było nawet dotknąć, to musiało ono być największym dobrem w całym ogrodzie. Diabeł doprowadza człowieka najpierw do zradykalizowania Bożego nakazu, żeby wzbudzić w nim podejrzenie, że pewnie Bóg zabiera mu coś najcenniejszego. Jak na tym tle wyglądają ci, którzy tak bardzo bronią doktryny, oburzają się na każdą zmianę formę czy słów, a potem schodzą na manowce. Diabeł zawsze próbuje skoncentrować na wycinku, popchnąć w kierunku skrajności, także w dobrych sprawach. Zwłaszcza ludzi wierzących nie skusi ewidentnym złem. Musi ich przekonać, że wybierając zło, w rzeczywistości wybierają dobro.
Gdy Ewa dowiedziała się od węża, że oczy jej się otworzą, już w tym momencie przyzwoliła na pokusę i "wtedy spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu" (Rdz 3, 6). Zanim popatrzyła na owoc, coś się w niej zmieniło. Przyjęta kłamliwa wiedza węża poprzestawiała coś w sposobie myślenia Ewy. I co się stało? Najpierw obudził się w niej apetyt: "To by się chętnie zjadło". Do dzisiaj mówimy, że "oczy by jadły", by nazwać pożądanie, które każe nam chcieć więcej, chociaż żołądek jest już pełny. Chętnie byśmy nieraz przekroczyli fizyczne granice, ale mózg wysyła sygnał sytości. Niektórzy i tak go lekceważą, nawet jeśli nie mogą już więcej pomieścić...
Ewę pociągnął przede wszystkim zewnętrzny wygląd owocu. Bóg mówił o jego wewnętrznym wymiarze: to nie zwykły owoc niczym jabłko czy gruszka. Ukrywa się w nim coś "więcej", czego gołym okiem nie widać. To Bóg posiada tę wiedzę. Na tym etapie Ewa już kompletnie zapomniała o tym, co wcześniej mówił Bóg. W tym uniwersalnym mitycznym opowiadaniu z początku ludzkości tkwi zalążek wszelkiego konsumpcjonizmu, który nam obiecuje szczęście oparte na powierzchowności.
Co się jeszcze zmieniło w postrzeganiu owocu, czyli rzeczywistości przez człowieka? Wcześniej autor biblijny pisze: "Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące" (Rdz 2, 6). Tutaj na pierwszym planie jest kontemplacja. Najpierw patrzymy, potem jemy. Ewie już się ta kolejność przestawiła: najpierw jemy, potem patrzymy. Na czoło wysuwa się chęć zjedzenia, czyli posiadania, przyswojenie, pożądanie. Bóg nie zabraniał patrzeć na drzewo poznania, tylko z niego jeść. Wąż znalazł więc sposób, by ten porządek odwrócić.
Innym przykładem naszego zmienionego patrzenia na świat jest chociażby słynna scena wyboru Dawida na króla. Prorok Samuel zostaje wysłany przez Boga, by namaścić następcę Saula. Jesse, ojciec Dawida, rozpoczyna więc prezentację synów. Przedstawia tego, który, jego zdaniem, najbardziej się nadaje. Zaczyna od najstarszego. Koncentruje się na zewnętrznych oznakach: wzroście, sile, wyglądzie, wieku. To wszystko da się zbadać, zmierzyć, ocenić. Z początku Samuel też tak myśli, dlatego Bóg musi mu udzielić pouczenia: "Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce" (1 Sm 16, 7). Ostatecznie wybrany został najmłodszy z synów, którego ojciec nie brał w ogóle pod uwagę. "Pan patrzy na serce", a więc widzi to, co dla nas często jest zakryte: motywy, intencje, głębsze powiązania naszych słabości i darów, to, co się rozwija w ukryciu, ale nie jest jeszcze widoczne.
W pewnym sensie do tego wydarzenia nawiązuje Jezus, gdy mówi: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie i was osądzą" (Mt 7, 1-3). Jezus objawia nam niewidoczny dla nas mechanizm, który jest owocem zmiany naszego patrzenia u początków. Bardzo łatwo dostrzegamy w oku brata drzazgę. Tak nas ona drażni, że w gorliwości swojej chcemy ją natychmiast usunąć, ale nie widzimy tego, że w naszych oczach tkwi znacznie większa przeszkoda - belka. Uderza ta ogromna dysproporcja w rozmiarach drewnianych przedmiotów, które symbolicznie zaburzają nasze patrzenie. Belka w naszym oku zasłania nam wizję, zniekształca ją, stajemy się niemalże ślepi, zwłaszcza na swoje wnętrze. Słabo docieramy do naszego wewnętrznego rdzenia. Belka sprawia, że oceniamy innych po tym, co widać, powierzchownie, bo nie mamy wglądu w serce brata i swoje. Dlatego nasze osądy są pochopne i często niesprawiedliwe.
Co ciekawe, Jezus wcale nie mówi, aby nie zauważać tej drzazgi u brata i jej nie usuwać. Trzeba to robić, ale najpierw po przejściu innych kroków. "Wyrzuć belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata" (Mt 7, 5) . Być może jest tak, że gdy usuniemy belkę ze swego oka, która tak naprawdę nas uciska i nam przeszkadza, to wtedy nie będziemy już odczuwać potrzeby, by wyciągać drzazgę z oka brata. Skoro Jezus wzywa, aby nie sądzić i nie potępiać, oznacza to, że On sam tego nie robi.
To tylko niektóre przeszkody, które sprawiają, że często nie rozumiemy miłosierdzia Boga, nie rozumiemy działania Boga, zmagamy się z problemem zła. Wprawdzie jako chrześcijanie już przyjęliśmy wiele Bożego światła, już przeszliśmy z ciemności do światła, ale także ciągle pozostajemy w drodze, podlegamy oczyszczeniu. Jeszcze nie zostaliśmy w pełni uwolnieni od zniekształconej grzechem wizji, nie patrzymy jeszcze na świat oczami Boga, które nie są dotknięte przez zło. Tak patrzyło na świat jedynie dwoje ludzi: Jezus i Jego Matka.
Całe nasze chrześcijańskie życie to w zasadzie powolna przemiana naszego patrzenia. Niestety, ten, kto nie przyjmuje Ewangelii, patrzy na świat niemal wyłącznie oczama zaburzonymi przez grzech. Radykalnym przejawem takie patrzenia jest skupienie na sobie. Kardynał J. Ratzinger wyraża tę tendencję zwięźle: "Wszyscy nosimy w sobie wrodzone złudzenie, na mocy którego każdy uznaje za centrum własne "ja", sądząc, że świat i ludzie mają się kręcić wokół niego".
Być chrześcijaninem oznacza dokonanie kopernikańskiego przewrotu: jestem jednym z wielu Bożych stworzeń i to Bóg jest w centrum. Ale ten przewrót nie dokonuje się naszą mocą i nie od razu, lecz na długiej wieloetapowej drodze. Oczyszczenie, korekcja wzroku, dokonuje się mocą Ducha Świętego, mocą Słowa Bożego - objawienia, sakramentów, także przez cierpienie. Często mówimy, aby "patrzeć na siebie i świat oczama wiary". W wierze podarowane nam jest zupełnie inne światło, inne priorytety, inna hierarchia.
Miłosierdzie to ściśle określony sposób patrzenia na człowieka, świat i zło. Przeniknięty miłością absolutną i bezinteresowną. Nasze spojrzenie musi zostać oczyszczone przez miłosierdzie, abyśmy mogli je przyjąć i czynić wobec innych. Św. Teresa z Lisieux pisze: "Darmowa miłość mnie odnawia, oczyszcza, nie pozostawia w duszy żadnego śladu grzechu". Z kolei dominikanin Bernard Bro napisał, że "odkrycie miłosierdzia nie jest po prostu jakąś drogą, która umożliwia nam prawdziwe zrozumienie tajemnicy Bożej bliskości; jest ono jedyną drogą, która pozwala nam w pełni tę bliskość przyjąć" . Jest to jedyna droga, byśmy doświadczyli wewnętrznej przemiany i uzdrowienia.
W następnych tygodniach Wielkiego Postu spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, co w człowieku i w świecie widzi miłosierny Bóg. Uczynimy to na przykładzie czterech przypowieści: o pszenicy i kąkolu, o robotnikach w winnicy, o nielitościwym dłużniku i miłosiernym Samarytaninie. Całość zamknie spotkanie Jezusa z cudzołożną kobietą, którą faryzeusze chcieli ukamienować. A Jezus jeszcze poczekał z tym sądem...
Skomentuj artykuł