Kiedy okazujemy miłosierdzie?

Kiedy okazujemy miłosierdzie?
(fot. shutterstock.com)

Wiele ludzi odczuwa litość wobec cierpienia bliźnich. Ale tylko niektórzy spieszą im z właściwą pomocą.

"Pewien Samarytanin, wędrując, przyszedł również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go" (Łk 10, 33-34)

Wszyscy dobrze znamy przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Od dziecka stawia się nam go  za wzór. Spróbujmy jednak zagłębić się trochę bardziej w tę poruszającą opowieść Chrystusa.

Pobity człowiek leżący przy drodze z Jerozolimy do Jerycha jest anonimowy. Nic o nim nie wiemy, poza tym, że zbójcy go zmasakrowali, zdarli z niego ubranie i zostawili poranionego na pustyni. Nie wiadomo nawet, czy go okradli - może był biedny i nie miał niczego, co można by mu zrabować poza ubraniem.

Trzy osoby stają się świadkami skutków rozegranego dramatu: lewita, kapłan i Samarytanin. Żaden z nich nie widział zajścia ze zbójcami. W pierwszym momencie żaden z nich nie wie, dlaczego człowiek półumarły leży przy drodze. To w sumie wydaje się nieistotne. Ewangelista bardzo mocno podkreśla jednak, że wszyscy trzej dostrzegają nieszczęśnika. Ale tylko jeden z nich pomaga. W Samarytaninie widok cierpienia spowodował wewnętrzne poruszenie ciała i ducha, które nazywamy współczuciem.

Ewangelista nie wdaje się w zawiłe wyjaśnienia, dlaczego lewita i kapłan nie pomogli potrzebującemu. Dawniej argumentowano, że kapłan nie chciał się skalać, dotykając pobitego człowieka. Stałby się wówczas rytualnie nieczysty. Być może obaj panowie uważali, że takiemu człowiekowi nie trzeba pomagać, skoro to ktoś obcy. Ważny jest tylko swój-bliski. Można by się również dopatrywać psychologicznych powodów. Kapłan i lewita nie chcieli się zatrzymywać dłużej, bo bali się, że także ich może spotkać podobne nieszczęście. Tak czy owak, są to tylko spekulacje i domysły.

Coś prawdziwie ludzkiego

Jezus mówi jasno: decydujące okazało się współczucie, pod wpływem którego Samarytanin udzielił poszkodowanemu konkretnej pomocy. Tylko dlaczego ten sam widok biedy u jednego człowieka rodzi współczucie, a u drugiego nie? Czy niektórzy z nas są nieczuli i niewrażliwi? Dlaczego jednych widok ludzkiego cierpienia przeraża i powoduje ucieczkę, a w innych budzi solidarność i czyn miłosierdzia? I czy to nie dziwne, że uczucie staje się powodem ludzkiego działania? Nie prawo, nie przykazanie, ale poruszenie i wstrząs w obliczu ludzkiego cierpienia?

Jest to o tyle ciekawe, że współczucie powinno zwykłym ludzkim odruchem. A jednak nie zawsze się w nas pojawia. Co więcej, wydaje się, że Jezus odwołuje się do czegoś uniwersalnego. Nie ma w reakcji Samarytanina odniesienia do Boga. Jedyną motywacją, o której wiemy, jest uczucie. Zresztą, podobny wniosek wypływa ze sceny Sądu Ostatecznego zamieszczonej w Ewangelii według św. Mateusza (Por Mt 25, 31-45). Tam wszyscy - dobrzy i źli - są zdziwieni, kiedy słyszą, iż pomagając ludziom, czynili coś dla Jezusa. Nie mieli o tym pojęcia. Kierowali się wyłącznie współczuciem. Nota bene, w przypowieści o Samarytaninie, ci, którzy "urzędowo" zajmowali się sprawami Bożymi, nie pomogli półumarłemu człowiekowi. Nie zrodziło się w nich ludzkie uczucie. Jakąż więc religię wyznawali?  

Dostrzegam wiele zbieżności z przypowieścią Jezusa z "Filoktetem", autorstwa greckiego tragika Sofoklesa, tworzącego na długo przed narodzeniem Chrystusa. Historia w wielkim skrócie przedstawia się następująco. Filoktet to doborowy łucznik i żołnierz. W drodze do Troi, by walczyć z Grekami, podczas wizyty w świątyni ukąsił go za karę wąż, bo jako żołnierze nie powinni się tam pałętać. Na nodze wywiązała się okropna, cuchnąca rana. Filoktet zaczął krzyczeć z bólu, przeszkadzając swoim kompanom w religijnych praktykach. Dowódcy postanowili więc zostawić go na pustyni w takim stanie, zostawiając mu jedynie łuk i strzały. Dziesięć lat później, gdy zorientowali się, że nie wygrają wojny bez Filokteta i jego łuku, wysłali młodego Neoptolemosa wraz z towarzyszem, by podstępnie odebrać porzuconemu Filoktetowi broń. Chory, głodny i samotny biedak przyjmuje przybyszów z radością. Od lat bowiem łaknie ludzkiej bliskości i przyjaźni. Błaga o litość, by go znowu nie zostawiali na wyspie. Pewnego dnia Neoptolemos staje się świadkiem okropnego ataku bólu, którego doświadcza Filoktet. Młodego oficera ogarnia "przerażające współczucie" i dociera do niego, że wydobycie łuku podstępem od Filokteta w takiej sytuacji byłoby czynem nieludzkim. Neoptolemos nagle dostrzega w Filoktecie człowieka i jego wartość, a nie tylko środek do osiągnięcia militarnych celów. Sam przeżywa wewnętrzny ból i postanawia, że nie oszuka Filokteta, lecz przedstawi sprawę i pozwoli mu samodzielnie zdecydować.

Jestem człowiekiem

Jezus zapewne chce w tej przypowieści uświadomić nam, że nieważne są przyczyny cierpienia: czy jest ono zawinione czy nie.  Drugorzędne jest też to, czy z osobą, której powinienem pomóc, dzielę pokrewieństwo i czy odczuwam wobec niej bliskość emocjonalną. Ważne jest to, co nas wszystkich łączy: pomagam, bo potrzebujący jest człowiekiem, a więc posiada godność. Ale również pomagam, ponieważ wiem, że i mnie może dotknąć zło. Nikt nie jest wyjęty spod tego prawa, nawet jeśli próbuje mu zaprzeczać i kreować się na mocarza.

Kiedy w Listrze Barnaba i Paweł uzdrowili człowieka, który nie chodził od urodzenia, mieszkańcy miasta nazwali ich Zeusem i Hermesem. Sądzili, że bogowie przybrali postać ludzi. Na co apostołowie odpowiedzieli: "My także jesteśmy ludźmi, podobnie jak wy podlegamy cierpieniom" (Dz 14, 15)

Człowiek to istota podatna na cierpienie, ale z natury dobra. Wszyscy należymy do tej samej ludzkiej rodziny. Musimy to w sobie rozpoznać, jeśli nie chcemy stać się nieczuli jak głaz i wyniośli. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy patrzeć z góry na wszystkich dotkniętych złem, także alkoholików, narkomanów, więźniów, seksoholików i wielu innych. "Ludzie uważający się za szczęśliwych i na tyle mocnych, iż myślą że nic złego ich nie spotka, nie są zbyt miłosierni" - pisze św. Tomasz z Akwinu. Wiele więc zależy od tego, jak postrzegam samego siebie, jaki mam obraz człowieka. Tak naprawdę niczym nie różnię się od tego, kto cierpi, chociaż może mi się wydawać co innego. Ale muszę równocześnie dostrzegać w sobie ogromną wartość, kochać samego siebie i mieć do siebie szacunek, także do swojego ciała. Dlaczego bł. Matka Teresa z Kalkuty zbierała chorych, śmierdzących i umierających na ulicach indyjskich miast? Bo kochała także własne ciało.  

Patrząc na czyjeś cierpienie doznajemy smutku, który może stać się motywacją do działania. Często wydaje nam się, że smutek jest czymś złym. I trzeba go za wszelką cenę unikać. Ale brak zdolności do przeżywania smutku uczyniłby nas nieludzkimi. Smutek wprawdzie nie jest przyjemnym uczuciem, ale może być dobry moralnie. Przyjemność nie zawsze jest synonimem dobra. Jest też inny smutek, np. zazdrość, ale ta wada jest zawsze zła. Być może nieznajomość różnicy między dobrym a złym smutkiem jest czasem powodem obojętności wobec innych. Gdy pojawi się we mnie dobry smutek, mogę uznać to z niewiedzy za coś nienormalnego i nie dopuszczać go do siebie.

Litość a miłosierdzie

Ks. Józef Tischner w książce "Drogi i bezdroża miłosierdzia" pisze, że "żywym przykładem miłosierdzia jest Samarytanin. Z kolei przykładem współczucia jest Matka Boska na weselu w Kanie, natomiast przykładem litości są niewiasty płaczące nad Chrystusem". Jego zdaniem, pomiędzy tymi trzema stanami ducha i ciała istnieją różnice.

Dzięki współczuciu "mogę odczuwać stany uczuciowe drugiego człowieka, tak jakbym ja sam je przeżywał". Mogą to być jednak rzeczy pozytywne: czyjaś radość, sukces, szczęście. Każde uczucie można współ - odczuwać. Maryja w Kanie wczuła się w sytuację pana młodego, którego z braku wina mógł ogarnąć wstyd przed gośćmi. Bardzo przykre doświadczenie. Współczucie jest pewnego rodzaju poznaniem - uruchamia myślenie, a może raczej wiedzę i doświadczenie, które już posiadamy. Maryja widząc brak, zaczęła myśleć: gdybym była na miejscu pana młodego, przeżyłabym zażenowanie. Byłoby mi głupio tak jak jemu. Takie utożsamienie się wypływa z wiedzy o tym, kim jest człowiek, jak reaguje na różne sytuacje, zwłaszcza wobec innych. Maryja poszła jednak dalej. Podjęła jednak działanie zapobiegawcze.

Z kolei kobiety płaczące nad Jezusem dźwigającym krzyż okazały litość. Wprawdzie Chrystus ich nie przepędza, bo dostrzega w ich akcie dobrą wolę, ale równocześnie je upomina. W kobietach zrodziło się współczucie, ale tak je opanowało, iż zatrzymało na samym stanie uczuciowym. Natomiast Jezus wskazuje im przyczynę tego, co się obecnie dzieje: jest nią brak nawrócenia ze strony ich dzieci. Litości często brakuje odpowiedniego zrozumienia, refleksji. I dlatego nie zawsze prowadzi do podjęcia właściwego działania. Słusznie niektórzy ludzie potrzebujący bronią się przed okazywaniem takiej litości, bo tak naprawdę niewiele z niej mają pomocy. Służy ona często za pozór miłosierdzia.

Miłosierdzie, jak pokazuje przypowieść o dobrym Samarytaninie, wiąże się ściśle ze współczuciem, ale dotyczy głównie przykrych stanów człowieka. Muszę odczuć czyjś ból i smutek jako swój własny. Można bowiem z kimś współczuć, ale tylko wtedy, gdy się mu powodzi, a odwrócić się od niego, gdy spotka go nieszczęście. "Litość także się pochyla i także współ-czuje. Pochyla się jednak przede wszystkim nad tym, co widzi i słyszy. Miłosierdzie pochyla się nad tym, co wie. Miłosierdzie wie, nawet wtedy, gdy nie widzi i nie słyszy" - pisze ks. Tischner.

Nie dać się zwyciężyć złu

A więc widzenie nie jest kluczowe w okazywaniu miłosierdzia, chociaż od niego wszystko się zaczyna. Samo zauważenie biedy i współczucie nie wystarczy, aby czynić miłosierdzie. Podobnie zresztą jest z prawdziwą religijnością. Sama modlitwa i przyjmowanie sakramentów bez miłości bliźniego nie jest cnotą. Miłosierdzie staje się w nas cnotą, jeśli współczucie pobudza do myślenia, jeśli odwołuje nas do wiedzy o tym, co znaczy być człowiekiem i gdy motywuje nas do działania. Miłosierdzie to jednocześnie dzielenie z kimś bólu i konkretna pomoc.

Rozum i właściwa wiedza o tym, kim jest człowiek, musi kierować naszym współczuciem, ponieważ doświadczenie czyjegoś cierpienia może nas tak emocjonalnie porazić, że sparaliżuje nas bezsilność. Jeśli za bardzo zidentyfikujemy się z czyimś cierpieniem, nie będziemy mogli pomóc takiemu człowiekowi albo pomożemy mu źle. I tutaj możliwe są różne warianty wypaczeń. Albo będziemy unikać cierpiących, bojąc się bezsilności. Albo skoncentrujemy się tylko na nagiej litości, wzdychając nad ludzką biedą. Albo podatni będziemy na emocjonalną manipulację, na przykład ze strony osoby żebrzącej, która wykorzystując naszą litość pod pozorem głodu będzie próbowała wyciągnąć od nas pieniądze na alkohol.

Z tego samego powodu można wpaść w tragiczną pułapkę fałszywego miłosierdzia. Dlaczego niektórzy ludzie uśmiercają chorych i umierających? Bo tak się utożsamiają z ich cierpieniem, że nie mogą już na nie patrzeć, chcą ulżyć w ten sposób nie tylko cierpiącym, ale także swojemu cierpieniu i biedzie. Uciekają też od siebie samych, odsuwając śmierć i cierpienie od siebie. Nie dopuszczają do siebie prawdy, że także podlegają cierpieniu. Ale możliwa jest i druga skrajność: tak  negatywnie postrzegają człowieka, że pozwalają się wciągnąć złu w jego logikę: człowiek w sumie jest niczym, więc po co godzić się na przedłużanie jego bezsensownych cierpień.

Przypomina mi się mój kilkutygodniowy pobyt w hospicjum. Najtrudniejsze były dla mnie chwile, kiedy towarzyszyłem konającym podczas agonii, która nieraz trwała godzinami i dniami. Trudno było to znieść. Dlaczego? Po pierwsze, nie chciałbym, aby człowiek tak cierpiał. Po drugie, od razu rodzi się myśl, że i mnie może spotkać to samo. Pojawia się lęk. Chciałbym to szybko przerwać.

Doświadczałem wtedy ogromnej bezsilności, czasem wściekłości i jedyną rzeczą, którą byłem w stanie wówczas zrobić to modlitwa do Boga o jak najszybszą śmierć dla tego człowieka, żeby się nie męczył, ale też o to, żebym ja potrafił znieść ten widok. To Ewangelia uczy, że własną i cudzą bezsilność w niektórych sytuacjach trzeba po prostu zostawić Bogu, podobnie jak Bogu należy oddać karanie tych, którzy przeciw nam zawinili. To też jest czyn miłosierdzia.

Zobacz poprzednie rozważania z cyklu: "Co widzi w nas miłosierdzie"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kiedy okazujemy miłosierdzie?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.