Jak mówić o in vitro?
O tajemnicy życia i śmierci ludzie zwykli mówić w sposób prosty. Gdy człowiek przychodził na świat, mówiono, że Bóg dał dziecko bądź też obdarował synem czy córką.
Taka perspektywa daru towarzyszy choćby rytuałowi małżeństwa, w którym kapłan pyta nowożeńców o pragnienie przyjęcia dziecka, którym ich "Bóg obdarzy". W ten sposób początek życia, niepoddany ludzkiej kontroli i władzy, wyrażał się w tej misteryjnej relacji: Bóg daje życie, człowiek je jedynie przyjmuje.
Ten sposób mówienia odzwierciedlał taką perspektywę wiary, w której to Bóg sam jest bezpośrednim dawcą życia, nawet jeśli w swym początku biologicznym zależne jest ono od dwojga istot ludzkich, od kobiety i mężczyzny.
Pytanie o "rolę" Boga w początku życia nabiera szczególnego znaczenia w przypadkach, gdy w tym tajemniczym akcie pomiędzy człowiekiem a Bogiem staje ktoś trzeci - ktoś, kto "wspomaga" początek ludzkiego życia. Jak sobie poradzić z poczęciem, w którym obok mężczyzny i kobiety jest jeszcze lekarz czy cały zespół lekarski dokonujący zapłodnienia in vitro?
W odniesieniu do tej techniki można się czasem spotkać ze stwierdzeniem, iż prokreacja została zastąpiona reprodukcją. Od tej konstatacji niedaleko już do stwierdzenia, iż - jak to się popularnie nazywa - "dziecko z probówki" można określić mianem produktu. Niefortunność takiego toku myślowego okazuje się bolesna, zwłaszcza wtedy gdy uświadomimy sobie, iż w Polsce żyją już tysiące ludzi, które zawdzięczają swoje życie tej technice. No właśnie, czy rzeczywiście zawdzięczają tej technice swoje życie?
Metoda in vitro nie zastępuje przecież zapłodnienia, nie sprawia, iż człowiek powstaje z jakiegoś innego materiału niż dotychczas. Niezmiennie powstaje z plemnika i komórki jajowej, a nie na przykład z ciekłych kryształów czy skóry, którą da się wyhodować. Wciąż poczyna się tak samo. Celem tej techniki jest stworzenie takiego środowiska i takich warunków, by zapłodnienie się dokonało, ponieważ z jakichś powodów nie może się dokonywać w warunkach naturalnych. Słowo "naturalny" wydaje się tu kluczowe.
Bardzo często dokonujemy rozróżnienia na naturalną i nienaturalną śmierć. Czy nie można by analogicznie mówić o naturalnym i nienaturalnym poczęciu? Jak więc teraz wyrazić rolę Boga w tym nienaturalnym poczęciu in vitro? Z ust teologów można usłyszeć stwierdzenie, iż poczęcie za pomocą in vitro jest "wymuszaniem na Bogu". Czy można jednak coś na Bogu wymusić? Jeśli nawet jednak przyjąć takie wyrażenia za poprawne, trzeba jednoznacznie stwierdzić, iż poczęte dzięki metodzie in vitro dziecko jest takim samym człowiekiem jak to, którego początek dokonał się in vivo, to znaczy w organizmie matki.
Czy w perspektywie wiary można zaprzeczyć, iż ostatecznym dawcą życia i w tym przypadku będzie Bóg? A co z dzieckiem? Czy nie jest ono potomstwem, którym "Bóg obdarzył"? Czy nie jest już owocem miłości, a tylko - przepraszam tych, których to dotyczy - produktem?
Perspektywa, jaką przyjmiemy w poszukiwaniu odpowiedzi, może okazać się bardzo - nomen omen - brzemienna. Odpowiedzi potwierdzające rolę Boga mogą stanowić teologiczną furtkę dla akceptacji podjętych działań widzianych w optyce współdziałania z Bogiem. Odpowiedzi mniej lub bardziej negujące miejsce i rolę Boga prowadzą wprost do urzeczowienia całego procesu, ale przecież w jego wyniku nie powstaje rzecz, tylko poczyna się człowiek o niezbywalnej godności.
Czy można mu odmówić prawa do świadomości bycia chcianym przez Boga? Czy rzeczywiście nie spodobało się Bogu, by był, by zaistniał, by żył? W teologiczno-etycznej ocenie zapłodnienia metodą in vitro, z którą to oceną mamy do czynienia chociażby w dokumentach Kościoła, zastosowana terminologia jest precyzyjna i jasno wyraża to, co się dzieje, i naszą tego ocenę. Wydaje się jednak, iż w perspektywie wiary nie potrafimy do końca opisać tego nowego zjawiska.
Nie potrafimy precyzyjnie i - co więcej - satysfakcjonująco wyrazić tego, co w relacji do Boga się dzieje w momencie poczęcia. A jest to pytanie w tej debacie najważniejsze. W bezpośrednim spotkaniu norma etyczna wyrażona precyzyjnym językiem etyki i teologii zderza się z ludzkimi emocjami, z rodzinnym dramatem, z życiem, z konkretnym człowiekiem, który będzie stawał przed paraliżującymi go dylematami i zapyta o Boga. I będzie miał prawo zapytać, gdzie jest Bóg, gdy człowiek zaczyna swój żywot, także wtedy, gdy ten żywot zaczyna w sposób nienaturalny. I nie da się w to Pana Boga "nie mieszać", bo przecież Bóg tam jest, jest tam obecny. Tylko w jaki sposób? I czy da się to wyrazić słowami?
Fragment pochodzi z książki:
CZY BÓG NAS KUSI? 55 PYTAŃ O WIARĘ
Czy Jezus wzywał do nienawiści? Co to znaczy być błogosławionym? Po co komu modlitwa? Czy można żyć bez grzechu? Czy cierpienie jest karą za grzechy? A może... Bóg nas kusi?
Rzadko zadajemy sobie takie pytania. Niektóre dotyczą spraw uznawanych za tak oczywiste, że nawet ich nie zauważamy. O inne albo boimy, albo wstydzimy się pytać. Mamy poczucie, że nie wypada.
Tymczasem Autor pokazuje, że właśnie w tych pomijanych obszarach naszej wiary kryją się nieraz odpowiedzi fundamentalne dla zrozumienia tego, w co wierzymy. Unika przy tym dawania prostych i ostatecznych odpowiedzi. Zaprasza raczej Czytelnika do głębszego spojrzenia na wiarę i Ewangelię, pokazując, że nieustannie można odkrywać w nich coś nowego.
Skomentuj artykuł