Była wiosna Kościoła, a teraz...

Była wiosna Kościoła, a teraz...
(fot.h.koppdelaney/flickr.com)
Logo źródła: List Marta Wielek / "List"

Nie jest sztuką uczyć modlitwy ludzi, którzy pracują. Sztuką jest samemu pracować tak jak oni i nadal się modlić. Dlatego zacząłem pracować poza parafią - z ks. Jackiem Stryczkiem, duszpasterzem studentów, ludzi biznesu, prezesem Stowarzyszenia WIOSNA rozmawia Marta Wielek.

Ks. Jacek Stryczek: Kiedy byłem duszpasterzem u św. Anny, tak wiele osób przychodziło do mnie, aby porozmawiać, szukać pomocy, że drzwi niemal się zamykały. W zasadzie spędzałem cały swój dzień w trzech miejscach: w mieszkaniu - na tych rozmowach, na plebanii - w czasie posiłków, i w kościele - na modlitwie. Zdarzało się, że przez miesiąc nie udawało mi się wyjść na ulicę. Nie spotykałem się właściwie z nikim spoza tego środowiska.

Czułem, że żyjąc w takim zamkniętym świecie, przestaję być wiarygodny dla tych, którzy żyją w świecie ryzyka. Nie jest sztuką uczyć modlitwy ludzi, którzy pracują. Sztuką jest samemu pracować tak jak oni i nadal się modlić. Dlatego zacząłem pracować poza parafią. Jestem prezesem stowarzyszenia, piszę teksty, prowadzę szkolenia.

Wiem, co to znaczy nie spać, kiedy nie ma pieniędzy. Idę do pracy i nie wiem, o której godzinie wrócę. Stowarzyszenie nie korzysta z żadnych dotacji kościelnych, dlatego wszystkie kryzysy ekonomiczne czy zmiany nastrojów społecznych odbijają się na naszej sytuacji finansowej. Kiedy teraz opowiadam o życiu duchowym, moi słuchacze czują, że mówię o tym, co przeżyłem. Uważam, że nie ma dojrzałej wiary bez zaangażowania się w rzeczywistość aż do bólu, bo Ewangelia uczy konfrontacji ze światem.

Też, ale mnie ta ewolucja przyszła chyba łatwiej niż im. Ja już nie mogłem funkcjonować tak jak wcześniej, oni natomiast mają wiele fantastycznych wspomnień z tamtego czasu i żałują, że to już przeszłość. Sądzę, że w ogóle jest to problem duszpasterstw akademickich. Przez dwa, trzy lata młodzi bardzo intensywnie pracują nad sobą, a potem chcieliby już odetchnąć...

No właśnie, zauważyłem, że moi studenci mieli duże problemy z odnalezieniem się na rynku pracy. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w duszpasterstwie było bardzo bezpiecznie, na zewnątrz natomiast musieli się zmierzyć z tym, że ludzie miewają różne charaktery, są złośliwi, mściwi, bezwzględni, niszczą innych itd. Ci, którzy wychodzili z duszpasterstwa, nadwrażliwi na te ciosy. Po drugie, w naszym środowisku byli bohaterami, robili rzeczy ważne dla wspólnoty i to zapewniało im ważne miejsce w grupie. Okazało się, że na zewnątrz nikt im takiej pozycji nie przyznaje. Nie zawsze potrafili sobie z tym poradzić.

Wydaje się, że nie tylko nie przygotowywałem dobrze moich studentów do życia, ale wyrządzałem im krzywdę. Kilka lat spędzali jak w jakimś transie, który sprawiał, że wszystko wydawało się piękne, a potem przekonywali się, że życie jednak boli.

Jeśli pyta mnie Pani, jaka jest dzisiejsza młodzież, to nie odpowiem. Nie ma obecnie takiego tworu jak „młodzież". Są młodzi ludzie, którzy wyłącznie się uczą. Są tacy, którzy robią karierę. Są też tacy, którzy angażują się charytatywnie, tacy, którzy chodzą po galeriach, i tacy, którzy tylko chodzą po górach. Istnieją między nimi ogromne różnice i nie można powiedzieć, że dzisiejsza młodzież jest taka albo taka. Dzisiaj nie ma jednego modelu młodych ludzi.

Do naszego duszpasterstwa trafiają ludzie specyficzni, tacy, którym odpowiada nasza oferta.

Dobrze odpowiada temu, w jakim świecie żyjemy. Jest wolny rynek. Wszyscy, także duszpasterze, składają młodym pewne oferty i albo zostaną przyjęci, albo odrzuceni. Bardzo ważnym momentem w przygotowaniu oferty jest określenie grupy docelowej. Do kogo się zwracam? Na jakich ludziach mi zależy? Czego potrzebują ci młodzi, których chcę przyciągnąć? Częstym błędem popełnianym przez księży jest to, że mówią kazania do wszystkich. Do wszystkich to znaczy do nikogo. Najpierw trzeba poznać tych, którym chce się głosić Ewangelię. Jeśli chcemy przyciągnąć ludzi do wspólnoty, to najpierw musimy się zastanowić, kim oni są, czego im brakuje i czy to, co my proponujemy, jakoś do tego przystaje.

W WIOŚNIE mówimy: „każdy może stać się kimś". Trafiamy w ten sposób w czuły punkt wielu ludzi: „Nawet jeśli czujesz się szary i słaby, możesz zostać bohaterem. Jest tylko jeden warunek: musisz mieć determinację do przezwyciężania swoich słabości". To z jednej strony samo serce Ewangelii, a z drugiej - przekaz pozakonfesyjny. Jeśli Ewangelia ma zainteresować współczesny świat, musi wyjść poza mury kościoła. Musi działać na pogan, na grzeszników, na wszystkich - tak jak działało Słowo głoszone przez Jezusa.

A jak to wygląda w praktyce?

Każdy ma prawo przyjść, ale musi się przygotować na ciężką pracę nad sobą. Jeżeli np. ktoś podejmuje się jakiegoś zadania, musi je wykonać dobrze, inaczej zostanie go pozbawiony. Nie robię tego brutalnie, ale bezwzględnie przestrzegam tej reguły. Uważam, że to bardzo uzdrawiające. Ludzie mają prawo do prawdy, dzięki temu mogą nad sobą pracować. Za duże osiągnięcie uważam to, że nie tylko ja stawiam wymagania. Jeśli studenci czy absolwenci widzą, że ktoś np. myśli tylko o sobie, potrafią powiedzieć: „Albo to zmienisz, albo jest nam nie po drodze".

Młodzi ludzie nie mają dzisiaj dużo wolnego czasu, a jednocześnie trafia do nich o wiele więcej ofert dotyczących tego, jak go spędzić. Byłoby głupotą ich od tego odciągać. Staram się tak prowadzić duszpasterstwo, żeby nie wykluczało innego życia. Dzięki temu są w stanie być jeszcze wolontariuszami w „Szlachetnej Paczce", przygotowywać się do studiów doktoranckich, wspinać się po skałkach, chodzić do pubu. Jeśli teraz przejdą taką szkołę, będą bardzo dobrze przygotowani do życia. Uczą się też tak organizować swoje zajęcia, by mieć czas na pracę, modlitwę, spotkania z innymi ludźmi, odpoczynek.

Nie obowiązuje też stara zasada, że ksiądz jest we wszystkim szefem. Ostatnio znajomy opowiadał mi o wyjeździe na kajaki. Zabrali sobą księdza i ten cały czas rywalizował o przywództwo w grupie z organizatorem wyprawy. W przeciwieństwie do organizatora ksiądz w ogóle nie znał się na kajakach, ale nie wyobrażał sobie siebie w innej roli niż przywódcy. Nie da się dzisiaj w ten sposób stworzyć żadnego duszpasterstwa. Ludzie uwielbiają być liderami i chcą być niezależni. Dlatego połączyłem duszpasterstwo z wolontariatem. Jeśli młodzi robią coś w Kościele, ja przyglądam się temu pod względem teologicznym i wizerunkowym. Kiedy angażują się społecznie, mogą sobie eksperymentować do woli. Młodzi ludzie bardzo tego potrzebują, bo jeśli nie mają możliwości poniesienia porażki, niczego się nie nauczą.

I jeszcze jedna sprawa: młodzi ludzie nie chcą teorii, chcą się uczyć tylko przez to, co robią. Wolontariat daje im tę możliwość.

Wolontariat jest bardziej „dopasowany" do tego świata, w którym wielu ludzi nie jest przekonanych do Kościoła, a przez to i do wiary. Celowo mówię: „do Kościoła i do wiary", bo większość Polaków nie wie, na czym polega wiara chrześcijańska. Odrzucają ją, ponieważ mieli jakieś przykre doświadczenia z przedstawicielami Kościoła. Wolontariat jest płaszczyzną, na której spotkać się mogą osoby gorliwie religijne i te, które są daleko od Kościoła, ale szukają prawdy. Są to spotkania bardzo inspirujące.

Coś w tym jest. Dzisiaj wielu młodych uważa, że potrzebę bycia w grupie można zaspokoić w pubie, na portalu randkowym, na czacie. Są tysiące możliwości. Nie potrzebna im jest do tego wspólnota religijna.

Ludzie nastawieni są teraz na przeżycia. Dominujący przekaz medialny jest taki: „przeżyj coś - wysłuchaj piosenki, idź na koncert, napij się piwa, idź potańczyć lub do kina". Najważniejsze nie jest więc szukanie wartości, ale przeżywanie. W związku z tym dużo łatwiej jest ludzi w coś zaangażować, niż zaprosić na wykład.

W czasach PRL-u Kościół był enklawą, w której opowiadano o wolności, dlatego ludzie walili drzwiami i oknami. Potem, w latach 90., wiele osób nie radziło sobie w nowej rzeczywistości, więc Kościół był dobrym miejscem, żeby się spotkać, schować przed tym złym światem. Teraz doszło do głosu pokolenie, które bierze los w swoje ręce i wybiera to, co mu - jego zdaniem - przyniesie najwięcej korzyści. Będą chodzić do kościoła, jeśli ten będzie odpowiadał na ich konkretne potrzeby.

Pogląd, że Kościół ma być tylko schronieniem, jest demoralizujący. Kościół nie chroni przed życiem, ale jest pełnią życia. Taka jest Ewangelia. Apostołowie byli na początku w pewien sposób chronieni przez Jezusa, jednak potem wyszli na „wolny rynek". Szli na cały świat i musieli sobie poradzić. Gdyby Jezus nie wychował takiej ekipy, a skupił się wyłącznie na doraźnej pomocy słabym, być może nic by nie przetrwało.

Studenci słyszą więc najczęściej ode mnie: „Poradź sobie sam". Dlaczego właściwie mieliby sobie nie poradzić? Ja mogę pomóc, dać inspirację, pokazać dobre przykłady, ale nie będę za nich żył.

Dawniej, kiedy szliśmy w góry, zabierałem ze sobą 50 osób i przeżywałem horror: ten nie wytrzymywał tempa, ten się źle ubrał, tamten nie zabrał kanapek... W poczuciu odpowiedzialności zajmowałem się nimi, mimo że wcześniej mówiłem im, co trzeba zabrać i jak się przygotować. Teraz, kiedy idziemy w góry, przyjmujemy zasadę, że każdy odpowiada za siebie. Źle się ubrałeś, to będzie ci zimno. Za drugim razem będziesz o tym pamiętał.

Nie chodzi o to, by nie pomagać potrzebującym. Nie oni jednak powinni być w centrum Kościoła, ale bohaterowie, którzy do nich pójdą. Aby pomagać słabym, trzeba być mocnym - jak apostołowie. Wtedy można iść na cały świat i zorganizować opiekę dla słabych. Ja sam nie zdołam dotrzeć do wszystkich potrzebujących, ale silna grupa wolontariuszy- tak. Traktując Kościół wyłącznie jako schronienie dla maluczkich, doprowadzamy do tego, że brakuje w nim miejsca dla ludzi mocnych, dla tych, którzy dobrze sobie radzą w życiu.

W świadomości wielu księży funkcjonuje nadal taki stereotyp duszpasterski: „Ja was maluczkich nauczę, co macie robić". Ludzie, którzy coś w życiu osiągnęli nie znoszą, kiedy się ich poucza. Proszę zauważyć, że szefowie dużych firm nie chodzą teraz na szkolenia, oni mają coachów, którzy zadają im pytania. Bo szef nie musi się już szkolić, on wszystko wie, tylko przez pytania tę wiedzę z niego wydobyć. Podobnie młodzi, którzy w wielu dziedzinach mają większą wiedzę niż ich rodzice, nie chcą być pouczani.

Taka jest rzeczywistość, w której żyjemy. Możemy się na nią obrazić i udawać, że mamy pełne kościoły. Prawda jednak jest taka, że większość młodzieży nie chodzi regularnie do kościoła - średnio jedna osoba w klasie.

Ale do kogo? To bardzo ważne, aby to sobie dookreślić. Nie mogę pomóc ani nic dać drugiemu człowiekowi, dopóki go nie zrozumiem, nie odkryję, co jest dla niego ważne. Często poświęcamy się dla innych, a oni tego nie doceniają, bo dajemy im to, czego nie potrzebują.

Trzeba więc dać ludziom to, czego pragną, a czego nigdzie indziej nie znajdą. Nie ma w tym nic złego, że ktoś szuka Jezusa, a jednocześnie ze względu na historię swojego życia ma pragnienie bycia wysłuchanym albo zauważonym, szuka pomocy materialnej, psychologicznej... Tymczasem wiele ruchów, które przed laty dynamicznie się rozwijały, na pewnym etapie zaczęły zaspokajać wyłącznie swoje potrzeby.

Mam np. złe zdanie o tym, co dzieje się w ruchach charyzmatycznych. Moim zdaniem od kogoś, kto przeżył przebudzenie w Duchu Świętym, można oczekiwać, że - zamiast dążyć do ponownego przeżywania tego doświadczenia - zacznie w bardzo konkretny sposób służyć innym ludziom. Jestem charyzmatykiem i prowadzimy też Seminarium Odnowy w Duchu Świętym, ale zaraz po jego ukończeniu każdy słyszy: „Masz charyzmat, no to do roboty!".

Ogłoszono „nową wiosnę" Kościoła i pasjonowano się tworzeniem nowych wspólnot i ruchów. Nie towarzyszyła temu refleksja, na czym współcześnie ma polegać chrześcijaństwo. Kto się obecnie zastanawia nad tym, co jest istotą chrześcijaństwa? Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, uważam, że dzisiaj jest ono religią zupełnie nieznaną.

Zanim Pani przyszła, rozmawiałem z człowiekiem, który zajmuje się PR w dużej firmie. Pył mnie, na czym polega skuteczność WIOSNY, bo nie wynika ona z żadnych znanych mu metod pracy w biznesie. Mówiłem mu, że nie da się tego wytłumaczyć: my mamy coś, co działa, a czego biznes nie ma. Tak duże zainteresowanie naszymi działaniami przy niewielkich środkach, którymi dysponujemy - w tym musi być jakaś siła nadprzyrodzona. Odkryliśmy, z czego to wynikało, że Ewangelia była kiedyś skuteczna i zmieniła świat. W WIOŚNIE realizuje się moja odpowiedź na pytanie o istotę chrześcijaństwa.

Moim zdaniem dzisiaj polega ono na tym, by pomagać ludziom wyzbywać się zacietrzewienia. Gdy zrobią coś złego, zamiast nieustannie im to wytykać, powiedzieć: „Wiem, że w tobie jest dobro". Tak postąpił Jezus z Zacheuszem, Szymonem, z Marią Magdaleną i wieloma innymi. On nie tylko uzdrawiał, ale wydobywał z ludzi to, co w nich było najbardziej wartościowe. Pokazywał im, że mogą być dobrzy, i dzięki temu udawało im się przezwyciężyć zło. Na tym polega istota chrześcijaństwa; to jest to zbawienie, które my niesiemy innym ludziom.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Była wiosna Kościoła, a teraz...
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.