Ręce precz od Euro i polskiego bigosu
Polacy nie potrafią się z niczego cieszyć. Im bliżej do Euro, tym więcej narzekań. Ręce po prostu opadają.
Gdy przeczytałem wypowiedź przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abpa Józefa Michalika, w której hierarcha opowiedział się przeciw bojkotowi Euro 2012 na Ukrainie, odetchnąłem z ulgą. Nareszcie ktoś postanowił stonować nieco atmosferę, która od jakiegoś czasu była podgrzewana przez europejskich polityków i media.
Obserwując jak z dnia na dzień kolejni prezydenci i premierzy ogłaszali, że ze względu na sytuację polityczną nie wezmą udziału w ukraińskiej części Mistrzostw Europy, to nie wiedziałem, czy się
śmiać, czy płakać. Takiego festiwalu hipokryzji już dawno nie widziałem. Dlaczego nagle teraz wszyscy zaczęli walczyć o los Julii Tymoszenko? Przecież nie od wczoraj siedzi w więzieniu. I dlaczego nagle teraz wszyscy są tacy twardzi i mają na ustach frazesy o moralności i łamaniu praw człowieka?
W 2008 roku, jakoś nie słyszało się o bojkocie Igrzysk Olimpijskich w Chinach - choć tam dzieją się rzeczy znaczenie gorsze. Niby niektórzy politycy mówili o bojkocie uroczystości otwarcia igrzysk, ale później i tak tam wszyscy pojechali. No ale Chiny są potężne i nikt im nie chce podskoczyć. A Ukraina? Żadna potęga, można więc sobie poużywać.
A w Polsce? Jak to w Polsce - wszyscy przeciwko wszystkim. Strasznie to przewidywalne się robi i nudne. Gdy jednego dnia Bronisław Komorowski powiedział, że nie popiera bojkotu, jak amen w pacierzu można było się spodziewać oświadczenia Jarosława Kaczyńskiego, że on ów bojkot popiera. A gdy wybrzmiały armaty, w ruch poszły partyjne pistolety. Zero niespodzianek.
Swoją drogą, odnoszę wrażenie, że Polacy nie potrafią się z niczego cieszyć. Im bliżej do Euro, tym więcej narzekań. Bo na stadionach są jakieś usterki, bo autostrad nie ma, bo coś tam jeszcze i w ogóle to będzie wielka klęska i katastrofa. I jeszcze jakieś protesty mają być w trakcie Euro. No ileż można?
Ktoś powie, że rządzący zawalili, że Euro 2012 jest źle przygotowane i każdy ma prawo wyrażać swoje niezadowolenie. Jasne. Ale nie teraz. Niech te Mistrzostwa Europy w piłce nożnej - największa w naszej historii sportowa impreza, będą naszym wspólnym świętem. A jeśli uważamy, że politycy popełnili błędy, rozliczmy ich w następnych wyborach.
I jeszcze jedna sprawa. Pojawiają się też ostatnio głosy, że to całe Euro, to taka niska rozrywka dla prostego ludu i że "jak nie ma chleba, to są igrzyska". Narzekającym i głoszącym tego typy hasła, chciałbym przypomnieć, jak bardzo cieszyliśmy się, gdy Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko rzutem na taśmę przypieczętowali wybór Polski i Ukrainy na gospodarza piłkarskich Mistrzostw Europy. Zadowoleni byli wszyscy - od lewa do prawa. A co się dzieje teraz? Szkoda gadać.
Więc może warto wrócić do tamtej atmosfery? Cieszmy się tą imprezą. Nie lamentujmy. Niech Euro 2012 będzie dla nas powodem do radosnego bycia razem i kibicowania naszym chłopakom, walczącym na boisku, a nie kolejnym festiwalem wzajemnych uszczypliwości i politycznej walki.
Jak powiedział wczoraj abp Michalik: - Łączenie sportu i polityki nie wróży niczego dobrego na przyszłość. I chwała mu za to. Bo sport jest sportem, a polityka jest polityką. I niech tak pozostanie. Nie mieszajmy tych rzeczywistości - niech polski bigos pozostanie naszą specjalnością, ale tylko kulinarną.
Skomentuj artykuł