Zbrodnia polityczna
Przez dwa dni cały świat z napięciem, przerażeniem i zgrozą śledził wydarzenia we Francji. Już wiemy, że dwóch braci, sprawców ataku terrorystycznego na redakcję tygodnika satyrycznego "Charlie Hebdo", zginęło podczas szturmu na ich kryjówkę. Zakładnicy wzięci przez nich i kolejnego terrorystę w supermarkecie przeznaczonym głównie dla społeczności żydowskiej w Paryżu - ocaleli (od red.: już po napisaniu tego tekstu okazało się, że nie wszyscy). Kilkanaście ofiar śmiertelnych, kilkunastu rannych, cierpienie ich rodzin i przyjaciół. Przejawy solidarności i wyrazy współczucia. Pytania o to, co przyniesie najbliższa przyszłość, skoro kolejni "bojownicy islamu" są szkoleni do zabijania.
Na nowo rozgorzała dyskusja na temat przemocy motywowanej religijnie. Ponieważ w Polsce dużo częściej słychać ostrą krytykę relatywizmu, a o fundamentalizmie mówi się - nomen omen - relatywnie rzadko, zwłaszcza w środowiskach kościelnych, dorzucam głos na ten temat. Dwie rzeczy trzeba bowiem podkreślić, żeby zrozumieć, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Po pierwsze, mimo pokusy upraszczającego obwiniania w duchu odpowiedzialności zbiorowej, morderców krzyczących "Allah Akbar" w żaden sposób nie można utożsamiać z islamem jako takim. Po drugie - reakcje odwetowe Zachodu wynikają nie tylko z potrzeby obrony swoich obywateli, uzasadnionej troski o ich bezpieczeństwo ale mogą być też formą "odreagowania" upokorzenia, wyrównania rachunków z "wrogiem". O ile w pierwszym przypadku uderza to w żyjących w pokoju, poszanowaniu innych ludzi wyznawców islamu, to w drugim - w "nieeuropejskich" chrześcijan żyjących wśród muzułmanów. Ci bowiem, bezsilni wobec arogancji Zachodu, są skłonni kompensować sobie własne upokorzenia prześladowaniem wyznawców zachodniej religii, choć nie mają oni z wartościami rysowników z "Charlie Hebdo" nic wspólnego.
Ad. 1. Znany badacz fundamentalizmu przede wszystkim w wydaniu muzułmańskim, prof. Bassam Tibi, pochodzący z Damaszku politolog, który od 1962 roku mieszka i wykłada w Niemczech, w głośnej książce "Fundamentalizm religijny" podkreśla: "Islam jest religią, fundamentalizm religijny jest ideologią polityczną". Dalej ujmuje to jeszcze mocniej: "Muzułmański fundamentalizm jest totalitarną ideologią opartą na świadomie dobranym zastępczym elemencie - islamie." Według niego (i nie jest w tym odosobniony) jest to ruch polityczny oparty na podłożu społeczno-ekonomicznym, który "żywi się" religią gdyż legitymizuje nią dążenie do władzy. Władza Boga ma się zrealizować w postaci konkretnego państwa, jego aparatu przymusi i kontroli. Oczywiście Boga wybranych i posłanych na świat "spadkobierców" Mahometa.
Tibi doskonale zna tę religię z autopsji, gdyż z pochodzenia jest Syryjczykiem. Jak pisze: "Islam od samych swoich początków był religią polityczną. Byłoby jednak błędem utożsamiać stworzenie islamu jako religii ze współczesną ideą państwa muzułmańskiego, określaną przez współczesnych fundamentalistów jako nizam islami (ustrój muzułmański). Czytelnik Koranu nie znajdzie tego nowoarabskiego terminu w muzułmańskim objawieniu ani w żadnym innym źródle klasycznego islamu." Idea "ustroju religijnego" jest wytworem zwolenników islamu politycznego, którego wyróżnikiem jest defensywna postawa wobec nowoczesności i zmian kulturowych. W reakcji na proces globalizacji, będący w istocie westernizacją, który zagraża tamtejszym tradycyjnym wartościom, mamy wykorzystywanie sfery duchowej do celów zupełnie doczesnych. Na to nakłada się kwestia pogłębiających się różnic w rozwoju cywilizacyjnym, gospodarczym, naukowym itd.. Frustracja nie służy rozwojowi religijnemu, w przeciwieństwie do populistycznej, nastawionej na poparcie mas polityki.
Islam nie ma w sobie pojęcia świeckości w naszym rozumieniu. Boskie i cesarskie nie zostało oddzielone. Ma też inną antropologię, więc inaczej rozumie godność człowieka. Mimo to terroryzm jest wypaczeniem tej religii a nie jej wyrazem! Dodajmy, że kiedy Tibi to pisał, nie było Państwa Islamskiego.
Ad. 2 W maju 2013 roku w Domu Arcybiskupów Warszawskich odbyła się konferencja naukowa "Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie". Na zaproszenie kard. Kazimierza Nycza wziął w niej udział kard. Béchara Boutros Raï, maronicki patriarcha Antiochii, głowa Kościoła Maronickiego w Libanie. Liban jest jedynym państwem bliskowschodnim, które podpisało Powszechną Deklarację Praw Człowieka ONZ, ma ustrój demokratyczny i świeckie prawo państwowe (niektóre kwestie pozostawia regulacjom prawnym 18 wyznań). Przy jednej granicy toczy się konflikt palestyńsko-izraelski, za drugą znajduje się Syria. Przez całe dekady Liban pozostawał pod wpływem politycznym Francji (w latach 1920-26 było to nawet oficjalne terytorium mandatowe, 1926-1943 protektorat). Między innymi dzięki temu nie uległ radykalnej islamizacji, choć pozostaje krajem arabskim.
Kard. Rai z żalem mówił, że chrześcijanie na Bliskim Wschodzie płacą ogromną cenę za politykę Zachodu w tym regionie. Dla muzułmanów wciąż są potomkami kolonizatorów i krzyżowców. Gdy współczesne wojska amerykańskie czy z krajów Europy wkraczają "robić porządek demokratyczny" w jakimkolwiek kraju islamskim, natychmiast płacą za to lokalni chrześcijanie. Gdy padają dyktatury (często mniejszościom przychylne), w pustkę po nich wkracza… wcale nie lepszy od nich fundamentalizm. W sytuacji chaosu politycznego to głównie chrześcijanie stają się kozłami ofiarnymi. Wojska zrobią swoje i wyjadą, oni mieszkają tu od zawsze. Zostaną i tym razem. I jak mówił Patriarcha, wiedzą jak wspólnie żyć z muzułmanami bo znają się od stuleci na co dzień. Chyba, że w wyniku narastającego konfliktu z Zachodem zradykalizują się wszyscy wyznawcy islamu. Wtedy nie będzie już punktów wspólnych. A one nadal są.
Terroryzm islamski ma charakter polityczny i nie przypisujmy go każdemu muzułmaninowi z racji wyznania. Polityka Zachodu wobec muzułmanów nie ma z kolei nic wspólnego z religią chrześcijańską czy religią w ogóle. Na poziomie religii dialog nigdy się nie kończy. Żaden terrorysta go nie zabije.
Skomentuj artykuł