Czekałem na dziecko, a na świat przyszedł ktoś zupełnie mi obcy

Czekałem na dziecko, a na świat przyszedł ktoś zupełnie mi obcy
(fot. shutterstock.com / aj)

"Ciężko mi było patrzeć w jej oczy, wiedząc, jak ją przywitałem na świecie. Naprawdę czułem, że jest kimś obcym, mimo, że każdego dnia rozmawialiśmy o jej ruchach; o tym, jak Ania ją czuje. Może gdybyśmy poznali jej płeć i nadali imię, byłaby mi bardziej bliska. Czekałem na nią, a jednak pojawiła się nagle".

Każdy z nas przynajmniej raz w życiu wyobrażał sobie, jak będzie wyglądał jego własny dom i życie w przyszłości. Trójka dzieci, mały ogródek za domem, kot lub pies na kanapie w pokoju i rodzinne weekendy za miastem. Sielanka. Oczywiście będziemy mieć swoje problemy, ale rozwiążemy je z uśmiechem na twarzy. Grunt, że będziemy razem. A co jeśli go/jej zabraknie? Czy to wszystko będzie miało jakikolwiek sens?

Miłość z przypadku

Mariusz i Ania poznali się na pielgrzymce w jednej z akademickich grup. To on był wierzący, ona poszła tam namówiona przez swoją kuzynkę. Nie miała żadnych wielkich planów wobec tego czasu ani wobec Boga. Mariusz szedł z tubą na plecach, blokując z jednej strony potok pielgrzymów. Najbliżej niego była właśnie Ania, z którą przegadał spory kawałek drogi. Odszukał ją później na postoju. I tak przez kilka dni poznawali się, śmiali razem i narzekali. Niestety pewnego deszczowego dnia Ania skręciła sobie kostkę i musiała zrezygnować z dalszej drogi. Mariusz doszedł do końca. Już wtedy wiedział, że po powrocie na pewno odwiedzi dopiero co poznaną dziewczynę. Zrobił to od razu i wracając pociągiem, wysiadł w jednej z podwrocławskich miejscowości. Tak się zaczęło. Pod koniec studenckich wakacji byli już parą.

DEON.PL POLECA

Nie było spektakularnego nawrócenia. On szanował jej wątpliwości, a ona jego poświęcenie dla wspólnoty, w której miał wielu przyjaciół. W zasadzie o wierze nie rozmawiali. Zresztą Ania sama w tym czasie miała swoje pochłaniające zajęcia i podejście, że dobrze w związku zachować trochę własnego świata i przestrzeni wolności. Mariusz czasem jednak nalegał, żeby przychodziła chociaż na spotkania towarzyskie. Wszyscy wiedzieli, że ma dziewczynę, ale mało kto ją znał. Dała się przekonać jeden raz, drugi, trzeci. Później pojawiała się nawet sama z siebie. Robiła to głównie ze względu na niego.

W końcu po kilkunastu miesiącach Mariusz oświadczył się Ani. Kończył już wtedy studia, jej został jeszcze rok. Mogli już myśleć o tym, co dalej. "Byłem pewny, że chcę z nią być. Nie przeszkadzały mi różnice. Każdy ma swój czas" - powiedział mi. W lipcu 2012 roku wzięli ślub. Wynajęli pierwsze mieszkanie, Mariusz nie mógł znaleźć pracy w zawodzie, więc zaczął robić coś innego. Ani udało się od razu po studiach wejść do swojej branży. Pierwszy rok małżeństwa mijał im wspaniale, mieli poczucie, że "każdego dnia dostają potwierdzenie słuszności tej decyzji". W końcu z Poznania przeprowadzili się do Wrocławia, bliżej jej rodzinnego domu. Tam obydwoje podjęli pracę w wyuczonych zawodach. A najbliżsi wciąż pytali mało dyskretnie: "Może już czas na dziecko?".

Dziecko z miłości

Powiększenie rodziny było ich marzeniem, ale z różnych przyczyn się to nie udawało. Każde z nich trochę obwiniało siebie, że za dużo pracują, że nie mają czasu dla siebie. Po trzech latach starań byli już bardzo zmęczeni psychicznie tym ciągłym oczekiwaniem i robieniem wielu testów ciążowych. Mariuszowi udało się wtedy przekonać Anię, żeby zaczęli się o dziecko po prostu modlić. Ania stała się przy nim wierząca, ale nie wpadło im wcześniej do głowy, aby po prostu się modlić o to. Wyjechali razem do Włoch na wakacje. Tam przy grobie jednego ze świętych prosili, by udało im się począć dziecko. Może to była odpowiedź z nieba, a może najzwyczajniej na świecie dobry czas dla obojga małżonków, ale jakiś czas po tych wakacjach Ania oznajmiła mężowi, że spodziewa się dziecka. Była radość, ale było też ogromne niedowierzanie i zwątpienie. A co jeśli test się myli? Tak nagle miałoby się to spełnić?

Badania ginekologiczne potwierdziły ciążę. Przeżywali ją razem bardzo świadomie. Po drodze było kilka drobnych komplikacji, ale ogólnie przebiegała ona dobrze. Jak większość par nie chcieli znać płci dziecka. Tłumaczyli to sobie tym, że od początku chcieli uniknąć jakichkolwiek oczekiwań wobec niego. Miało się po prostu urodzić zdrowe, to najważniejsze życzenie wszystkich przyszłych rodziców.

Mariusz planował zakup domu, myślał o kredycie, ale Ania powstrzymywała go przed tym. Większy dom to większe wyzwanie, a przy pierwszym dziecku i tak jest sporo pracy. Ostatecznie zamienili wynajem kawalerki na dwa pokoje, a w jednym z nich urządzili pokój dziecięcy. Taki ciepły, jasny i przyjazny bez uciekania w utarte kolory jak róż lub błękit. Nie chcieli, żeby kusiło ich zgadywanie płci dziecka. Mariusz próbował też wyrobić w pracy nadgodziny, podciągnąć różne projekty, bo planował wziąć urlop po narodzinach dziecka i wesprzeć żonę. Od zawsze wiedział, że chciałby spróbować tzw. tacierzyńskiego. Do porodu zostało 9 tygodni. Była to jedna z ostatnich okazji, żeby Ania wybrała się na dłużej do rodziców. Chciała spędzić w rodzinnym domu kilka dni, po porodzie wszystko ulegnie zmienia. Znajomi powtarzali im, że dopiero z pojawieniem się dziecka rozpoczyna się dorosłe życie.

Sekundy, telefony, milczenie

Do Wrocławia Anię miał przywieźć jej ojciec, zostawiając ją u lekarza na okresowych badaniach. Stamtąd miała już wrócić z mężem. Nie dotarli do gabinetu. Gdy wyjeżdżali z podporządkowanej drogi, uderzyła w nich ciężarówka. Do wypadku doszło zaledwie kilka kilometrów od domu jej rodziców. Rannych szybko przewieziono do szpitala. Ojciec Ani zmarł jeszcze w karetce. Ona została przetransportowana w ciężkim stanie na oddział ratunkowy. Mariusz do dzisiaj pamięta ten moment, gdy zadzwoniła do niego mama Ani. "Paweł nie żyje. Ania umiera. Mariusz pomóż". Nie mogli się dogadać, minęło kilka minut, nim wyciągnął z teściowej konkretne informacje. Szybko wyszedł z pracy i pojechał do szpitala. Szedł do samochodu, ale nogi się pod nim uginały, jakby był pijany. Nie wiedział, co zastanie w szpitalu.

Po przybyciu na miejsce dowiedział się, że trwa operacja. Usłyszał też: "Ratujemy dziecko, robimy wszystko, co trzeba". "Jak to dziecko? A Ania?" - pomyślał i rozpłakał się jak mały chłopiec na korytarzu. Nie minęło wiele czasu, gdy znowu ktoś do niego przyszedł. "Jest pan ojcem. To córka, wcześniak…" - dalej już nie słuchał. Wciąż nie wiadomo było, co z jego żoną. Podobno musiała przejść jakąś ciężką operację. Niewiele wiedział. W głowie miał chaos, informacje wpadały i za chwilę już uciekały, myśli się kłębiły.

Operacja się zakończyła. Anię przewieziono na salę pooperacyjną, wciąż była w bardzo złym stanie. Nie pozwolono mu jej zobaczyć, ale najważniejsze, że żyła. Niestety w ciągu kilkudziesięciu minut pojawiły się jakieś poważne komplikacje. W jej stanie trudno było przewidzieć cokolwiek. Nie udało się pomóc. Ania zmarła. Jeszcze kilka godzin temu Mariusz był innym człowiekiem, czekał na nowe rozdanie w swoim życiu. W tej jednej chwili wszystko przestało mieć dla niego sens. Nawet to, że był ojcem.

"Tego się nie da opisać słowami. Siedziałem tam i szlochałem, a ludzie patrzyli na mnie jak na wariata. Nie miałem siły iść nawet do kaplicy. Nie myślałem o tym. Wpadłem w taką rozpacz, w taką beznadzieję, że raziło mnie nawet światło lamp. Nie wiem, ile czasu tak spędziłem, nie pamiętam, czy ktoś mi proponował pomoc. Zdążyłem tylko powiadomić brata, który wsiadł w najbliższy pociąg i jechał do Wrocławia ze wsparciem".

Czekając na niego, Mariusz spędził prawie całą noc, siedząc w poczekalni. Zaproponowano mu coś do picia, koc, rozmowę z psychologiem. Na każde pytanie reagował wybuchem płaczu. "Tego nie da się kontrolować. Żal kontroluje ciebie". Dopiero na drugi dzień zaproponowano mu, że może zobaczyć dziecko. W tym celu musi jednak udać się do innego szpitala, gdzie przewieziono jego córkę na specjalistyczny oddział. Ciało Ani czekało wtedy w kostnicy. "Miałem trudności, żeby ją opuścić. Nie chciałem wcale widzieć swojego córki. Nie czułem się ojcem".

W tym samym czasie dookoła wiele się działo. Rodzina z dwóch stron próbowała jakoś opanować całą sytuację. Trzeba było przygotować jednocześnie dwa pogrzeby, prokuratura i policja zbierały informacje o wypadku. Czas płynął szybko, a Mariusz nie był zdolny do rozmowy. Zajął się nim brat, Krzysiek, z którym zawsze miał dobry kontakt. Razem pojechali zobaczyć córkę Mariusza.

"Wszedłem tam. Gdy podałem swoje dane, miałem wrażenie, że wszyscy wiedzą, co mnie spotkało. Wydawało mi się, że każdy patrzy na mnie z litością, że ludzie nie potrafią opanować współczucia. Krzysiek tłumaczył mi później, że wcale tak nie było, że mi się wydawało, ale ja przecież to widziałem na własne oczy. Córkę widziałem tylko przez szybę, była w specjalnym inkubatorze. Mała, delikatna i… całkowicie obca. Nie potrafiłem na nią patrzeć. Była tak drobna, że trudno powiedzieć, czy podobna do kogokolwiek. Ja widziałem w niej Anię. To spotkanie było jak wyrzut sumienia. Zarzucałem sobie naprawdę wiele, od tego, że nie odebrałem Ani osobiście, po to, że w ogóle pozwoliłem jej jechać do rodziców. Tak, jakbym mógł cokolwiek zrobić, żeby odwrócić czas. Tej lawiny myśli nie da się zatrzymać".

"Jeszcze sobie życie ułożysz"

Anię pochowano w jej rodzinnym mieście - obok ojca, ale w osobnym grobie. Mariuszowi zależało, żeby był to podwójny grób. Miał zaledwie trzydzieści lat, a myślał już o tym, że będzie kiedyś leżał razem z nią. Matka Ani wybiła mu to z głowy. "Młody jesteś, jeszcze sobie życie ułożysz, po co grób sobie szykować". Zareagował na to bardzo wulgarnie, ale później przeprosił teściową za swój wybuch. Mijały kolejne tygodnie, a Mariusz godził się ze śmiercią żony i tym, że został ojcem. Bardzo powoli to do niego docierało.

"Imię dla dziecka, niezależnie od płci, mieliśmy wybrane jeszcze przed tym wypadkiem. Dla córki wybraliśmy Maria. Drugie imię dostała po Ani. Po kilku tygodniach była już na tyle silna, że mogliśmy ją zabrać do domu. Ja w tym czasie nie zdążyłem dojrzeć jeszcze do tej myśli, że ona wciąż jest, że będziemy żyć razem. Przyjechała do mnie mama, żeby pomóc. Przez pierwsze dni nie mogłem znieść obecności Marysi. Za każdym razem, gdy płakała, ja też płakałem. Byłem w strasznym stanie. Późne noce i wczesne poranki były najgorsze. Bałem się wziąć ją na ręce, spojrzeć na nią. Wszystko mi się kojarzyło w jeden sposób. Do żalu z powodu utraty żony dołączył żal i wstyd z powodu tego, jak nie potrafiłem wejść w rolę ojca. Postanowiłem szukać pomocy".

Mariusz potrzebował wsparcia psychoterapeuty. Doszło nawet do tego, że przez kilka tygodni dzieckiem zajmowały się dwie babcie, a Mariusz dochodził do siebie w samotności. Gdy był gotowy zaczął odwiedzać własną córkę. Jadąc do niej omijał miejsce wypadku. Celowo nadkładał drogi, żeby nie przywoływać wspomnień. Ale czy można mówić o przywoływaniu ich, gdy są one jeszcze tak świeże?

"Marysię pokochałem dopiero z czasem, gdy prawie wszystko sobie już ułożyłem. Wziąłem ją do siebie, zacząłem przyzwyczajać się do myśli, że mam dziecko. Próbowałem nie myśleć o tym w jaki sposób przyszło na świat. Ciężko mi było patrzeć w jej oczy, wiedząc, jak ją przywitałem. Naprawdę czułem, że jest kimś obcym, mimo, że każdego dnia rozmawialiśmy o jej ruchach; o tym, jak Ania ją czuje. Może gdybyśmy poznali jej płeć i nadali imię, byłaby mi bardziej bliska - czekałbym na kogoś konkretnego. Czekałem na nią, a jednak pojawiła się nagle. Faceci późno dojrzewają do tego".

Dzisiaj Mariusz radzi sobie lepiej - to jego własna ocena. Jest silny. Godzi pracę i obowiązki ojca. Zamiast matki pomaga mu niania. Chciał zacząć żyć sam i mierzyć się z codziennością. Pojawiła się też nowa bliska znajomość, ale prosił, by nie wyprzedzać faktów.

"W tej chwili najwięcej siły daje mi córka. Wciąż jesteśmy razem. Wciąż mogę powiedzieć, że jesteśmy jacyś - my -  i na tym buduję".

Gdzie w tym wszystkim było miejsce na wiarę, na Boga? Wierzącemu mężczyźnie wcale nie jest łatwiej. "Przyznaję, że o Nim zapomniałem, ale nie wyrzucam sobie tego, bo On nie zapomniał o mnie".

*imiona i pewne szczegóły historii zostały zmienione na prośbę rozmówcy

Szymon Żyśko - dziennikarz, publicysta i redaktor DEON.pl, prowadzi autorskiego bloga nothingbox.pl

***

Godzina Wilka: w ludowych przekazach to najciemniejsza godzina nocy. Tuż przed świtem. Dzieją się wtedy rzeczy dziwne, rodzą i umierają ludzie. I właśnie o śmierci starego człowieka opowiedzą nasi bohaterowie. Co czuje człowiek w granicznych sytuacjach swojego życia? Jakie pytania zadaje, gdy stoi nad przepaścią? O czym myśli? To opowieść o doświadczeniu ciemności totalnej, w której trudno znaleźć siły, by wierzyć. Poznacie historie podobne do tej, jaką pamiętacie z ogrodu oliwnego, gdy strach wyciska z ciebie krew zamiast łez i potu. Masz odwagę stanąć twarzą w twarz z takim mrokiem i zrozumieć czym jest nadzieja radykalna? Odkryj Boga tam, gdzie się Go nie spodziewałeś.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maria Miduch

Biblia – historia zakochanego Boga

Dlaczego w drzewie genealogicznym Jezusa znajdziemy imiona Tamar, Rachab czy Batszeby, mimo że tradycyjne rodowody raczej pomijały kobiety? Dlaczego wbrew starożytnym obyczajom to właśnie one miały często decydujący wpływ na...

Skomentuj artykuł

Czekałem na dziecko, a na świat przyszedł ktoś zupełnie mi obcy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.