O aborcji, śmierci i niechcianych dzieciach, które można pokochać

O aborcji, śmierci i niechcianych dzieciach, które można pokochać
fot. Depositphotos
Ewa Liegman

Po poronieniu, aborcji albo urodzeniu się i śmierci chorego dziecka, historia nigdy się nie kończy. Trwa i będzie trwała do końca życia kobiety i mężczyzny. W hospicjum nie pytamy: "czy ktoś umrze"? Wiemy to. Nie pytamy też: "kiedy". Tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Ale pytamy "jak" i co możemy zrobić, by nikt w obliczu trudnych doświadczeń nie został sam. Do ostatniego oddechu.

Po przerwaniu ciąży świat milknie. Przed decyzją wiele kotłujących się myśli, doradców, a i raz na jakiś czas temat medialny. Społeczeństwo wychodzi na ulice, krzyczy: co zrobić, gdy okazuje się jeszcze przed urodzeniem, że coś jest nie tak, ciąża zagrożona, dziecko chore albo po prostu jeszcze nie czas na rodzicielstwo. Ścierają się ideologie, pomysły na to, co bardziej humanitarne, wiele odartych z intymności zdjęć i cisza, która uderza po zabiegu przerwania ciąży. Samotność korytarza i historii, które nie kończą się w momencie podania globulki, wywołania porodu.

XXI wiek. Cywilizacja nigdy nie była tak rozwinięta jak dziś, ludzie świadomi, z dostępem do informacji, wiedzy. Odżywiamy się coraz zdrowiej, dbamy o sylwetkę, a jednak temat śmierci przygniata bardziej niż kiedykolwiek, choć żyjemy dłużej. Hospicjum dla dzieci nauczyło mnie, że każda historia jest inna. Trzeba wiele pokory, by popatrzeć na człowieka i jego wybory z miłością, nawet jeśli nie zgadzają się ze mną. Nazwać rzeczy po imieniu i nadal przy sobie trwać, by nikt nie poczuł się odrzucony. Czytając Pismo Święte, staram się przyglądać Jezusowi, który stawał w bolesnej prawdzie, a przy tym najbardziej poranieni ludzie w Jego obecności nie tracili wiary w siebie, wręcz przeciwnie - ich wiara wzmacniała się aż do uzdrowienia.

Codziennie, przychodząc do pracy w Centrum Wsparcia po Stracie eMOCja, zadaję sobie pytanie, czy jestem "za życiem"? I co to w ogóle znaczy. W pierwszej kolejności za własnym. Żeby kochać bliźnich, muszę zrobić ze sobą porządek. Będę ich kochać jak siebie samego. A więc? Czy jestem za swoim życiem? Za całą moją połamaną historią? Czy więcej we mnie kompleksów, czy przyjęcia? Surowej krytyki, oskarżyciela, czy miłosiernego spojrzenia na własne słabości? W końcu czy jestem za… życiem osoby, która mocno mnie zraniła? Moich rodziców, najtrudniejszych nauczycieli? Jeśli nie, to czy pomieszczę w sobie chorowanie, umieranie kogoś kto jest obok? Informację, że moje dziecko we mnie umiera? Jak przyjmę niedoskonałe dziecko, gdybym to właśnie ja dostała zaproszenie do bycia matką, ojcem chorego dziecka?

DEON.PL POLECA

Lubimy opowiadać się, zakładać obozy, a jednak hospicjum dla dzieci to miejsce, od którego najczęściej odwracamy głowę. Modlimy się o zdrowe dzieci, nieszczęściem jest dla nas chore. Mam przed oczami tak wiele rodzin, od których odwrócili się bliscy, bo nie wiedzieli, co powiedzieć, jak i czy pomóc. Choroba i śmierć przerasta. Odkrywa prawdę o nas i o braku wiary w życie wieczne. Zdrowie, zdrowie, zdrowie jest najważniejsze.

Jeśli większość odpowiedzi brzmi: "nie", konfrontacja z tą prawdą może zaboleć, ale da szansę wzrostu, zrozumienia, że wszyscy dopiero raczkujemy i uczymy się kochać, dorastamy do roli matki, ojca, kobiety, mężczyzny całe nasze życie. Często bez wzorców, a więc idziemy w dorosłość bez mapy, kompasu, w ciemność. Oceniamy czyny drugiego człowieka, nie widząc historii i wszystkich zdarzeń, które doprowadziły do momentu, w którym ktoś decyduje się na nieprzyjęcie swojego dziecka, raniąc się znowu, tworząc mury.

Opiekując się śmiertelnie chorymi dziećmi, codziennie stajemy oko w oko ze śmiercią, która odziera z masek, iluzji, stawia w bezradności, a więc w prawdzie: sam nic jestem w stanie zrobić. Tak wielu z nas nie wierzy w Boga, za to słucha podpowiedzi strachu i wstydu. Opiekując się rodzicami w ciąży z rozpoznaną śmiertelną chorobą dziecka, szybko odkryliśmy, że tak wiele par, tak wiele kobiet wybiera inną drogę i nie znajduje pomocy po przerwanej ciąży. Do Centrum Wsparcia po Stracie eMOCja trafiają kobiety, które dawno temu w różnych okolicznościach zakończyły ciążę zdrowego dziecka. Zgłaszają się po bezpłatną, fachową pomoc. Przychodzą tu także pary, które zakończyły ciążę ze względu na nierokujące rozpoznanie. Tak często paraliżowani lękiem przed śmiercią wyczekiwanego maleństwa. Usłyszeli w amoku emocji, szoku: "indukcja porodu", "zabieg, który pomoże". Dopiero po wszystkim okazywał się wywoływaniem porodu przedwcześnie, a więc w bardzo bolesnych okolicznościach.

Spotykam także kobiety, które większość życia nie żałowały decyzji o aborcji nie jednego, a nawet kilkorga dzieci, które przepraszały dziecko już w czasie całej medycznej procedury i takie, które w starości zaczynały odkrywać źródło swoich psychicznych i duchowych problemów. Pamiętały ze szczegółami dzień, moment zakończenia ciąży.

Wszystkie kobiety, które w wyniku przerwania ciąży straciły dziecko, są szczególnie bliskie mojemu sercu. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to dużo trudniejsza droga, niż pozwolenie dziecku na naturalną śmierć.

A ze śmiercią i chorobą dziecka trzeba było się i tak spotkać. A potem milczeć, bo co i komu mówić skoro sami podjęliśmy decyzję? Spotykam kobiety, które cierpią na różnych poziomach: fizjologicznym, psychicznym i duchowym. Tak bardzo chciałabym, by do każdej pary, która zmaga się ze stratą dziecka trafiła informacja, że nie są sami. Sztab ludzi stoi na straży cierpienia i w zależności od potrzeb w każdym wymiarze, zawsze z informacją: BĘDZIEMY Z TOBĄ W TWOJEJ DRODZE.

Tak wielu z nas żyje z tatuażem na sercu niechcianych dzieci, nieplanowanych. Znamy piekło i ból osamotnienia, odrzucenia, a jednocześnie nie potrafimy przyjąć siebie, nawet po najtrudniejszych decyzjach. Tak często pochylam się nad postacią Samarytanina. Tylko on, choć uznawany za gorszego, kto wie, może i dotknął dna, zauważył człowieka na granicy śmierci, poturbowanego, pobitego wydarzeniami życia i z wielką czułością potrafił ocierać rany. Być w czasie długiego procesu gojenia.

Apeluję, jeżeli są kobiety, które zmagają się same z bólem po aborcji i szukają pomocy, w Centrum eMOCja jesteśmy dla Was. W październiku odbywają się również Rekolekcje Winnica Racheli w Gdańsku (w innych miastach również). Przepiękne, wzruszające spotkania, wielki dotyk Miłości Boga, który wszystko przebacza, bierze na Siebie winy i pozwala zacząć od nowa, z ranami, które już nie krwawią, ale są śladem spotkania z największą Miłością, która nie odrzuca pomimo win.

Zapisy: 578-054-725

Przypowieść na podstawie historii kobiet po aborcji

Nie raz biłam się z myślami. Znasz to? Przez natrętne myśli można nie spać nocami... A potem wstajesz, niby bez siniaków, ale z podkrążonymi oczami i bez sił kompletnie, choć jeszcze nic się nie wydarzyło.

Ciąża to stan błogosławiony. Podobno. U mnie się to nie sprawdziło. Szybko dowiedzieliśmy się, że płód jest uszkodzony. "Coś nie tak" to mało powiedziane. Zapamiętałam u lekarza tylko jakiś bełkot. Miły był. Obiecał pomoc. Podobno jest rozwiązanie. Szybkie, ale z decyzją muszę się pospieszyć.

Biłam się z myślami. Byłam przerażona. Wiele razy słyszałam dyskusje na ten temat: przerywać ciążę czy nie? Jedno, co wiedziałam na pewno, że to labirynt bez wyjścia na zewnątrz. Nie ma dobrego rozwiązania.

Nie mogę powiedzieć, że to przemyślałam. Za mało czasu, a za wiele emocji. Na samą myśl, że miałabym mieć chore dziecko, serce stawało mi w gardle. Nie poradzę sobie. Mieliśmy już jedno i nie było łatwo, a w pełni zdrowe. Mąż powiedział, że obojętnie co zrobię, będzie dobrze. Ale on zawsze miał taki styl: byle szybko załatwić problem.

"Będziesz jeszcze w ciąży. Po co się męczyć?". Tak mi radził. Po wielu miesiącach zrozumiałam, że tak naprawdę to on mnie zostawił samą. Co z tego, że był obok. Stchórzył.

Druga wizyta. Doktor jak zwykle profesjonalny, uprzejmy, elegancki i pachnący. Tytuły przed nazwiskiem, to przeważyło szalę... Nie jestem mądrzejsza od niego. Pewnie ma rację. 

Położyli mnie na sali. Nikt nie ostrzegł, nawet przyjazny el doktor, że to będzie normalnie poród. Wywołany. Za wcześnie. Ból... Ból... Ból... Nieopisany przez żadne podręczniki. Organizm nie był gotowy na poród w tym tygodniu. Wszystko się rozrywało.

Szczegóły zachowam dla siebie. Nawet mój mąż nie wie, przez jaką rzeźnię musiałam przejść.

Cała się trzęsłam. El doktor zniknął. Już więcej ze mną nie rozmawiał. Była ze mną położna, młoda, przestraszona.

Kiedy mnie wypisali, zamówiłam taksówkę jakby nigdy nic. Rutynowy zabieg, a więc mąż nie wziął wolnego z pracy. Napisał smsa, że po robocie się ze mną zobaczy, odbierze z przedszkola małego.

Patrzyłam na szpital z zewnątrz. Przez jakiś czas czułam ulgę. Chciałam ją czuć. Miało być po wszystkim, ale... ból w podbrzuszu nie dawał o sobie zapomnieć. Co tam się tak naprawdę wydarzyło? Długo nie wychodziłam z szoku.

U mojego męża nic się nie zmieniło; dla mnie seks był ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę.

Biłam się z myślami już non stop. Nie pozwalały spać. Podpisałam papier, zdecydowałam się. To fakt. Ale sprawa nie rozwiązała się. Słyszałam, jak mąż rozmawia przez telefon z moją teściową, że dostałam chyba w głowę. Chciał ze mnie zrobić wariatkę.

Wariowałam, ale lekarz powiedział mi, że to normalne. Nerwice, depresje leczy się i nie muszą mieć związku z zabiegiem.

Po roku mniej więcej ogarnęłam się na tyle, że chodziłam do pracy. Wykonywałam obowiązki, by nie słuchać komentarzy i opowiadań "synka mamusi" jak to mu z żoną ciężko.

Potem zaczęły się protesty. Na ulicach. Wiesz... I to wywaliło ze mnie całe szambo na wierzch. Nie mogłam słuchać pro-liferów którzy nic, nic o tym nie wiedzą. Ani tych krzykaczy, którzy młode dziewczyny deprawują i wołają o aborcję na żądanie, jakby chodziło o wyrwanie zęba.

Do kościoła nie chodziłam, bo wiedziałam, że nie ma tam dla mnie miejsca. To kolejne kłamstwo, w które uwierzyłam.

Byłam tak samotna, że bardziej się nie da. Aż pewnego dnia przeczytałam wywiad, że każdemu dziecku trzeba nadać imię. I że relacja się nie kończy, nawet jak umiera, ginie jeszcze w łonie matki. Chciałam tego dziecka, ale je zabiłam. I choć można mówić, że to był tylko zlepek pomylonych przez genetykę komórek, ja wiedziałam głęboko w sercu, że powinnam była je urodzić.

Odważyłam się pójść do psychologa. Długo do niego chodziłam. Potem poszłam do spowiedzi. Wyznałam wszystko. Zakonnik popatrzył na mnie przez kraty. Powiedział: "Dziecko... Ty już otrzymałaś karę. Za pokutę idź, usiądź przed ołtarzem i proś, byś uwierzyła, że Bóg Ci wszystko przebaczył, zdjął ciężar. On kocha Twoje połamane serce, tęskni za Tobą, a Twoje dziecko z radością przyjął do swojego Serca".

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Raniero Cantalamessa OFMCap

Droga wiary jest zapisana w Credo

Dla chrześcijan Credo to znacznie więcej niż recytowanie dogmatu. To publiczne wyznanie, że prawdy wiary stały się treścią ich życia. Czy jesteśmy świadomi, co tak naprawdę deklarujemy, ilekroć powtarzamy...

Skomentuj artykuł

O aborcji, śmierci i niechcianych dzieciach, które można pokochać
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.