Chcesz znaleźć Boga i nie wiesz jak? Obserwuj, jak prześwituje przez codzienność

Napisałam już w życiu kilka tysięcy tekstów: to nie tak dużo, biorąc pod uwagę fakt, że piszę od dwudziestu siedmiu lat. Ale gdybym mogła napisać jeszcze tylko jeden, ostatni tekst, wiem, o czym by był. O tym, co od dawna wzrusza mnie najbardziej: o Bogu, który prześwituje przez moją własną codzienność.
Gdy w pośpiechu życia usiądę na kwadrans w słońcu z kawą, zamknę oczy i wsłucham się w dźwięki świata wokół mnie, On przychodzi do mnie wraz z poczuciem, że wszystko jest w porządku, a ja jestem w moim życiu takim, jakie teraz jest - szczęśliwa.
Gdy wieczorem moje nastoletnie dzieci zjawiają się w kuchni i zaczynają mi opowiadać swój dzień i tak mija nam godzina, On spoza ich opowieści uśmiecha się do mnie, cały niewidzialny.
Gdy stoję w nocy nad Bałtykiem w kompletnych ciemnościach i słyszę tylko szum fal, i ogarnia mnie to trudne do nazwania uczucie pierwotnego lęku i jednocześnie zachwytu, to On z ukrycia daje mi doświadczyć ułamka swojej potęgi i mocy.
Gdy doświadczam czułości mojego męża, widzę jego miłość i ten wyjątkowy uśmiech tylko dla mnie - to On prześwituje przez tę czułość, miłość i uśmiech.
Gdy przeżywam kryzys i nagle znajdują się ludzie, którzy dają mi swój czas i wysłuchują mnie bez oceniania i dawania mi rad - Jego delikatność i troska prześwitują przez ludzkie wsparcie.
Gdy czytam czytania z dnia i teksty fragment po fragmencie opowiadają mi o tym, co naprawdę czuję w najgłębszym miejscu mojego serca, i gdy tak jest codziennie – to On przypomina mi, że jest bliżej, niż myślę: w środku mojego serca, i że nic we mnie Go nie zniechęci do bycia właśnie tutaj.
Gdy w drodze zaglądam na chwilę do naszej małej kaplicy adoracji i wycisza się moje serce, rozluźnia ciało i uspokaja umysł, wiem, że to On działa w ciszy.
Gdy pewnego niedzielnego wieczora schodzimy bardzo spóźnieni z gór i odkrywamy, że się pomyliliśmy i że nie ma już w okolicy żadnej mszy, więc pukamy do drzwi pierwszej plebanii po drodze, żeby zapytać, czy nam ktoś nie udzieli komunii, i gdy ksiądz, z którym nigdy w życiu się na oczy nie widzieliśmy, tak po prostu, z marszu bierze klucze, otwiera kościół i odprawia dla nas, tylko dwojga, mszę – to właśnie On wychyla się zza pleców tego księdza.
Gdy na pierwszym usg serce naszego dziecka nie bije i czekamy bardzo długi tydzień na to, by jednak je usłyszeć albo nie usłyszeć go nigdy, i dostaję na ten czas dobrego człowieka, któremu mogę opowiedzieć o tym miażdżącym moje serce ciężarze i który po prostu słucha i z nami w tym jest – to On sam jest wewnątrz tej uważnej obecności.
Gdy po śmiertelnym wypadku na Zawracie jednak żyję i trafiam na SOR w Zakopanym, zaczynając mieć dreszcze z wychłodzenia i skrajnej adrenaliny, i gdy pierwszą rzeczą, którą dostaję, jest uśmiech i ciepły koc, którym otula mnie pielęgniarka, bo przecież na pewno jestem bardzo zmarznięta – w tym kocu jest Jego miłość.
Gdy pilnie potrzebuję wizyty do specjalisty, do którego od miesięcy nie ma terminów, i nagle zwania się termin na jutro dokładnie w tej porze, w której mogę iść na wizytę, nie naruszając napiętego planu dnia – wiem, Kto za tym stoi.
Gdy desperacko potrzebuję spędzić dwadzieścia cztery godziny w samotności gdzieś, gdzie jest kaplica, a znajomy przesuwa grupy w kalendarzu dużego domu rekolekcyjnego, żebym ja jedna mogła przyjechać i przez jeden dzień mieć cały dom i kaplicę tylko dla siebie – wiem, że przez tę niezasłużoną gościnność prześwituje On.
Gdy kilka dni temu, w Wielką Środę tak bardzo potrzebuję podczas samotnej wędrówki poukładać myśli, że w kilkanaście minut decyduję się bardzo spontanicznie pojechać w góry i gdy wracając na koniec dnia Doliną Kościeliską odkrywam, że jestem w niej niemal całą drogę sama, co się nigdy, ale to nigdy nie zdarza, i nagle mogę w pełni dostrzec jej kojące umysł piękno – wiem, od Kogo to jest prezent.
Gdy przydarza mi się cała seria trudnych i ciężkich rzeczy, których sama nigdy bym nie wybrała, których nie rozumiem i nie chcę znosić ani chwili dłużej, i gdy w końcu jedno wydarzenie albo kilka słów sprawiają, że nagle z tego, co wydawało mi się bolesnym chaosem, wyłania się precyzyjnie zaplanowany sens, który mogę od razu i z wdzięcznością zaakceptować – wiem, czyja mądrość w tym jest.
Nie wiem, jak Bóg prześwituje przez Twoją codzienność.
Wiem, że ten blask jest bardzo delikatny: łatwo go z czymś pomylić, przegapić, uznać za przypadek. Łatwo dać sobie wmówić, że może u innych tak, ale nie u Ciebie, że przez Twoją codzienność prześwituje tylko ból, brak, ciężar, rozczarowanie.
Że Jego tu nie ma.
Kimkolwiek jesteś i jakiekolwiek jest teraz Twoje życie – On w nim jest.
Cokolwiek zrobiłeś, czegokolwiek nie zrobiłaś – On jest.
Z czułością i przebaczeniem czeka, aż zobaczysz Go w prześwicie swojego życia.
Skomentuj artykuł