Co robić, kiedy masz dość ciężkich nastrojów społecznych? Są takie trzy rzeczy

Od pewnego czasu zadaję sobie to pytanie: jak o siebie zadbać w czasach ciężkich społecznych nastrojów, gdy mamy tak bardzo wszystkiego dość, że jedynym rozsądnym wyjściem wydaje nam się chatka w Bieszczadach? Bo nie da się ukryć: ostatnio naprawdę można mieć dość.
Można mieć dość społeczeństwa, które staje się z dnia na dzień niepokojąco różnorodne, w którym coraz trudniej znaleźć wspólny język – dosłownie i w przenośni.
Można mieć dość rzeczywistości, w której ludzie skaczą sobie do oczu, bo mają odmienne zdanie na temat marginalnej kwestii, którą uczynili sobie centralnym tematem życiowej walki i walczą z każdym, kto ma inne przekonanie i z tymi, którzy nawet nie wiedzą, że powinni je mieć, też.
Można mieć dość grup, stronnictw, wspólnot, partii i stowarzyszeń, które są zamknięte na wymianę myśli i mają tak ciasną perspektywę, że mrówka się do nich nie przeciśnie, a jednocześnie uważają się za świętą arkę Najświętszej Racji.
Można mieć dość uprawianej na nas inżynierii społecznej, z różnych kierunków i za różne pieniądze, pod tym samym sztandarem, na którym czarną nicią na czarnym tle wyhaftowane jest hasło: „zarabiamy na emocjach, im gorsze tym lepsze”.
Można mieć dość przemocy, która ostatnio jeszcze bardziej podnosi łeb i wychyla się do nas z naszych własnych okien i ulic, często w strasznych i krwawych kadrach: tej przemocy fizycznej i psychicznej, intelektualnej i ideologicznej, seksualnej i systemowej, medialnej i niemedialnej.
Można mieć dość codzienności, zwłaszcza wtedy, gdy życie stawia przed nami osobiste wyzwania, a to, co dzieje się na zewnątrz, tylko utrudnia nam zachowanie życiowej i psychicznej równowagi. I wtedy, gdy świat jawi się raczej jako chcąca nas pożreć na milion sposobów bestia niż jako przestrzeń, którą można się cieszyć i w niej spokojnie żyć.
A gdy już mamy tak naprawdę dość, wtedy uratować nas mogą takie trzy działania.
Zrób wszystko, by się nauczyć obniżać poziom stresu
Stres kocha się nakręcać. Płynie w nas jak rwąca podziemna rzeka i coraz głębiej wymywa dno, aż któregoś dnia orientujemy się, że tam, gdzie jeszcze niedawno można było stopą dotknąć piasku, jest teraz otchłań, w której możemy w sekundzie stracić wszystko. Wrzuceni w głęboki nurt stresu walczymy o to, by nie utonąć, a wtedy wszystko inne schodzi na drugi plan. Ratunkowy egocentryzm zamyka nas na innych ludzi, na piękno świata, na błogosławieństwo odpoczynku, odziera ze współczucia, z potrzeby bycia z innymi, z rozumienia cudzej intencji i perspektywy. Świat miga nam w pędzie przed oczami, a my rozpaczliwie próbujemy utrzymać się na powierzchni i nie stać nas już na nic ponad to. Ten, kto nauczy się panować nad nurtem wewnętrznej rzeki stresu, trudniej poddaje się zniechęceniu i zwątpieniu, gdy wokół dzieje się nieciekawie i źle.
Nie odpuszczaj swoich wartości
Nie dawaj sobą rządzić urządzeniom, ludziom i algorytmom, które mają całkiem inne interesy życiowe i kierują się innym systemem wartości. Uważnie patrz na konsekwencje ich działań w swoim życiu i eliminuj to, co prowadzi cię do działania wbrew twoim wartościom, nawet jeśli to działanie wydaje się tylko chwilowe albo nawet rozsądne. Przyglądaj się wnikliwie, na co zużywasz swój czas i porównuj te rzeczy ze swoją listą wartości. To może uchronić cię przed wielkim rozczarowaniem, bo na czas odkryjesz, w jakim stopniu rozjeżdża się to, co robisz i to, na czym ci naprawdę zależy i wrócisz w porę do tego, co realnie karmi twoje serce. Nakarmione i spokojne serce pomaga przetrwać najgorsze zawirowania wokół nas.
Szukaj pocieszenia, ale u Boga
To wymagające, tak. I wymaga trzech rzeczy: po pierwsze uznania, że mogę sobie na nie pozwolić, że w ogóle potrzebuję pocieszenia. Ale nie tego po wierzchu, gdy w odpowiedzi na żal twojego serca słyszysz „nie przejmuj się, inni mają gorzej”. Pocieszenia, które się bierze z pewności, że jest ktoś, kto rozumie i słucha, i ma czas być z tobą w tym, co przeżywasz. Po drugie - otwartości na relację i na to, że druga Osoba myśląca radykalnie inaczej niż ja może pokazać mi całkiem inną perspektywę, do tej pory dla mnie niedostępną i będącą czymś w rodzaju olśnienia, które przynosi pokój serca. Po trzecie - wymaga porzucenia oczekiwań wobec ludzi, zwłaszcza tych najbliższych, którzy mimo swojej miłości do nas nie zawsze mogą nas wesprzeć tym, czego teraz potrzebujemy, i zaufania, że Bóg może to dla nas zrobić w każdej chwili. Ten, kto odkryje, jak głęboko i z czułością Bóg potrafi słuchać jego serca, zyskuje pewność, że nic nie jest przez Boga porzucone, choćby na takie wyglądało. A to pomaga patrzeć na najgorsze nawet kawałki świata z nienaiwnym zaufaniem, które przynosi zmianę.
Skomentuj artykuł