Dlaczego jezuiccy generałowie – wbrew tradycji – zaczęli przechodzić na emeryturę?

Prawo Kanoniczne dla wszystkich przełożonych, w tym dla przełożonych generalnych, wyznacza czasowe ograniczenia w sprawowaniu urzędu. Jedynym wyjątkiem jest zakon jezuitów, w którym na mocy specjalnego przywileju, generał pełni funkcję dożywotnio. I do niedawna skrupulatnie przestrzegano tej reguły. Także Watykan – mając swoje powody – do pewnego czasu naciskał, aby regułę tę zachować.
Zasada wybierania nowego generała jezuitów dopiero po śmierci poprzednika ma swój początek w czasach Ignacego Loyoli. Ma ona oczywiście swoje uzasadnienie i niewątpliwe plusy, choć my, jezuici, musimy przyznać, że pewne przepisy czy zwyczaje naszego zakonu mogą innym grać na nerwach. Dłuższa formacja przed święceniami, brak ślubów czasowych, czy w końcu fakt, że jezuici częściej spotykają się przy wspólnym stole niż na wspólnych modlitwach (bo brewiarz odmawiamy indywidualnie) – to tylko niektóre z cech jezuickiej tożsamości, które innym mogą się wydawać niedorzeczne. Do tego dochodzą przepisy odnośnie do rządów naszego najwyższego przełożonego...
Powiązania jezuitów z papieżem
Ignacy Loyola, w czasach gdy formował się zakon, nie planował tworzyć nowej struktury, ale grupę przyjaciół, których zgromadził, oddać do dyspozycji papieża. Ostatecznie sprawy potoczyły się tak, że struktura i tak się uformowała, ale przetrwała idea pozostania do bezpośredniej dyspozycji biskupa Rzymu (dlatego profesi jezuiccy składają śluby dyspozycji do posłania ich przez papieża tam, gdzie byłaby taka szczególna potrzeba). Ten ślub może nieco symbolicznie (bo wszyscy są posłuszni papieżowi) związał zakon z następcą św. Piotra. Najbardziej jednak widać to w osobie przełożonego generalnego. Jako ciekawostkę można podać fakt, że Watykan codziennie publikuje listę osób, które danego dnia przyjął papież – na liście tej jednak nigdy nie znajdziemy generała jezuitów. Dlaczego? Bo ich kontakty zasadniczo odbywają się poza oficjalnym protokołem. Dalej, nawet jeśli generał umrze, to procedura wyłonienia nowego uruchamiana jest dopiero po uzyskaniu zezwolenia papieża, a kiedy już generał jest wybrany, to jego nazwisko podaje się do publicznej wiadomości dopiero po zaakceptowaniu wyboru przez papieża (gdyby ten nie zaakceptował wybranego, cała procedura zostałaby powtórzona). A to tylko kilka przykładów ich wzajemnych relacji.
Dostosowanie do nowych czasów
W 1965 roku na przełożonego generalnego jezuitów został wybrany o. Pedro Arrupe, Bask, który należał do Prowincji Japońskiej i przeżył wybuch bomby atomowej w Hiroszimie. Człowiek o niezwykle szerokich horyzontach, co nie przyniosło mu popularności w kręgach watykańskich. W 1991 roku, z powodu wylewu krwi do mózgu, stracił zdolność rządzenia zakonem. Papież Jan Paweł II, mając swe powody, na czas „bezkrólewia” wyznaczył swego delegata, który rządził zakonem. Doprowadził on do zwołania kongregacji generalnej, która dwa lata później wybrała generała: o. Petera-Hansa Kolvenbacha. O. Arrupe był pierwszym generałem, który nie rządził zakonem do swej śmierci (zmarł w 1991 roku). Jego historia pokazała jednak, że wydłużył się czas życia, ale to wcale nie oznacza, że zmieniła się też jego jakość i że są takie sytuacje, w których generał żyje, ale nie jest w stanie rządzić zakonem.
Czy tak będzie od tej pory?
O. Kolvenbach, Holender należący do Prowincji Bliskiego Wschodu, był realistą. Wprawdzie cieszył się dość dobrym zdrowiem, miał fenomenalną pamięć, ale mając 78 lat poinformował swych doradców (a zarazem wszystkich jezuitów), że zamierza zrzec się urzędu za dwa lata, gdy skończy 80 lat. Te dwa lata to był spokojny czas do przeprowadzenia skomplikowanej procedury wyboru nowego generała. I tu znów losy generała jezuitów splotły się z Watykanem. Ogłaszając tę decyzję, o. Kolvenbach już wcześniej postarał się o uzyskanie wymaganej zgody od papieża, którym wtedy był Benedykt XVI. Tu jednak istotna jest pewna ciekawostka. O. Kolvenbach chciał odejść z urzędu już w wieku 75 lat (właśnie wtedy wiek emerytalny osiągają biskupi). Nie pozwolono mu jednak na to. Był to czas ostatnich lat życia Jana Pawła II. Obawiano się, że rezygnacja generała jezuitów – jedynej osoby, która w Kościele poza papieżem sprawuje rządy dożywotnio – uruchomi medialne naciski na rezygnację samego papieża…
Nieodwracalne zmiany na samym szczycie
Minęło jednak zaledwie kilka lat i sam papież Benedykt odszedł na emeryturę (czego niektórzy nie mogą mu wybaczyć do dziś). Kolejny generał jezuitów, o. Adolfo Nicolas, Hiszpan z Prowincji Japońskiej, nie miał już najmniejszego problemu, aby widząc, że traci siły, uzyskać pozwolenie na przejście na emeryturę. I kiedy odbywała się kolejna Kongregacja Generalna, która wybrała jego następcę, dla wszystkich było oczywiste, że podjął dobrą decyzję i że zrobił to we właściwym czasie. On sam mówił zresztą: „Nie chciałem doprowadzić tego, że będę udawał, że rządzę”. Rozsierdził tym trochę niektórych delegatów z Polski, no ale cóż w sumie miał rację. Co ciekawe, od samego początku pontyfikatu papieża Franciszka temat rezygnacji papieża nie jest już żadnym tematem tabu. Wszyscy (poza nielicznymi wyjątkami) życzymy mu zdrowia, prawie wszyscy go kochamy i cieszymy się, mogąc go usłyszeć albo zobaczyć, ale też nie do końca wierzymy zapewnieniom rzymskich kurialistów, że wtedy, gdy papież leży w szpitalu i ma poważne problemy z oddychaniem, Kościół “normalnie” funkcjonuje, a papież “normalnie” rządzi...
Skomentuj artykuł