Godzina łaski, czyli przedświąteczna promocja w niebie?
Według zwolenników tego nabożeństwa ósmego grudnia między dwunastą a trzynastą ma miejsce tzw. „godzina łaski”. Przeciwnicy zaś szydzą, że niebo to nie supermarket, żeby urządzało przedświąteczne promocje… Czy rzeczywiście godzina łaski to taki black week w niebie, czy może jednak coś więcej?
Jak zwykle z okazji ósmego grudnia w Internecie nie brakowało szyderstw: że ciemnota, średniowiecze, brak znajomości teologii i generalnie głupota. Z kolei wielu „zwykłych” katolików po prostu poszło tego dnia do kościoła na specjalne nabożeństwa organizowane z okazji „godziny łaski”. Ci najczęściej nie mieli bladego pojęcia, że w sieci wrze i że uczestniczą w czymś kontrowersyjnym. Kto tu ma rację?
Szczerze mówiąc, nie wiem. I przyznaję, że w ogóle nie lubię mówić o racji. To taka niewdzięczna kategoria, która – gdy raz ujrzy światło dziennie – najczęściej tylko pogłębia spór i budzi niepotrzebne emocje. Zazwyczaj wolę mówić o argumentach, które w przeciwieństwie do racji nie są w liczbie pojedynczej, a każda ze stron może mieć ich do woli. Tak jest i tym razem.
Zwolennicy argumentują, że „godzina łaski” pochodzi z objawień prywatnych, których Kościół może i nie uznał – zgoda – ale też nie potępił. Uważają, że wpisuje się ona w znaną świetnie z Biblii koncepcję czasu „kairos”, a więc szczególnego czasu łaski, który ukształtował myślenie Kościoła o liturgii i nie jest niczym kontrowersyjnym. Podkreślają także, że „godzina łaski” przynosi pozytywne owoce, a przecież „po owocach ich poznacie”.
Przeciwnicy z kolei zauważają, że Bóg nie ucina sobie drzemek i udziela łask zawsze i wszędzie. Jest doskonały, a więc nie robi tego na pół gwizdka, raz lepiej, raz gorzej, ale – mówiąc językiem księdza Jana Kaczkowskiego – zawsze na pełnej petardzie. Podkreślają, że nasz Pan to nie pracownik supermarketu, który olewa robotę i przykłada się do niej tylko przez godzinę na rok. To też nie ktoś, to stoi z zegarkiem w ręku i czeka, aż minie trzynasta, żeby wreszcie zakręcić kurek z łaskami i iść na zasłużonego papieroska…
Myślę, że w tym przypadku – jak i w wielu innych – warto zastosować umiar i zdrowy rozsądek. Traktowanie tego dnia jak wyprzedaży w niebie, podczas której Bóg da mi wszystko, o co tylko Go poproszę, a lekceważenie na przykład udziału w niedzielnej mszy, to przekroczenie granicy zdrowego rozsądku. Jeśli jednak „godzina łaski” jest dla mnie po prostu mobilizacją do modlitwy, zachętą do zrobienia czegoś więcej w relacji z Jezusem, to wydaje mi się, że nie ma o co kruszyć kopii.
Skomentuj artykuł