Jak przykuć uwagę w liście do wiernych? Napisz, że będzie o więźniach

Poniedziałek Wielkanocny AD 2025. W kościele cisza jak makiem zasiał. Nie. Jeszcze nie wiemy, że papież Franciszek umarł. Czuć za to tę specyficzną atmosferę, gdy tłum zastyga w bezruchu, by nie uronić ani słowa z tego, co jest mówione z ambony. Wiecie co tak przykuło uwagę nas, wiernych, zgromadzonych na Eucharystii? Nie uwierzycie. List o "duchowym zmartwychwstaniu do nowego życia"! Fakt, nie był to list pasterski naszych Biskupów, ale list rektora KUL-u, ale jednak odczytywany zamiast homilii, co - śmiem twierdzić, bazując na rozmowach z licznym gronem znajomych z kręgów kościelnych - dość często wywołuje w słuchających utratę uwagi mniej więcej na wysokości trzeciego zdania. Tu jednak było inaczej.
Być może chodziło o to, że już we wstępie padło elektryzujące słowo "więzień". I to nie "więzień w Panu", ale "człowiek skazany prawomocnym wyrokiem sądu". Pochodzę z małej wioski, to taki rodzaj społeczności, gdzie każdy wie, kto i dlaczego ma wujka/ciocię/rodzica "za kratami", kto recydywista, a kto prędzej czy później "trafi do kryminału, bo się sam o to prosi". W tym kontekście napisanie niemal na samym początku listu, że jego współautorami są ci, którzy odbyli lub odbywają karę pozbawienia wolności było strzałem w dziesiątkę. Przykuło uwagę potencjałem zbulwersowania. Bo jak to tak? Słuchać nauk o wierze od tych skazańców?! Nieprawdopodobne, "dla iluż z nas osoby zamknięte w zakładach karnych przestają istnieć"...
Sama mam z więzieniem bardzo osobiste doświadczenia. Na pierwszym roku studiów zdarzało mi się spotykać z osadzonymi w ramach wolontariatu. Wspominam te spotkania fatalnie, nie ze względu na więźniów, ale na doświadczenie własnej słabości. Mimo iż wiedziałam, z kim będziemy się tam spotykać i całkiem świadomie podejmowałam się takich zajęć, do dziś pamiętam każdorazową gulę strachu i tę okropną, straszną pokusę, by bliźniego ocenić i potraktować z wyżyn moralnej wyższości. Był to dla mnie rodzaj jakiejś duchowej walki. Dziś wspominam poszczególne osoby z trudnością i bólem serca, ale też z ogromną wdzięcznością. Spotkania z nimi ciągle procentują, bo wspominam je jako jedne z najcenniejszych lekcji pokory, miłosierdzia i chrześcijaństwa, jakie do tej pory przeżyłam. Co nie zmienia faktu, że często łapię się na tym, że świadomość, iż pierwszym świętym Kościoła (i to na dodatek ogłoszony takowym przez samego Chrystusa!) jest ten nieco lepszy (bo świadomy własnych win) łotr - cóż, uwiera mnie i jest niewygodna. Ale też chyba właśnie to szaleństwo Bożego Miłosierdzia najbardziej mnie rzuca w naszej wierze na kolana.
Pracownicy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego od 2013 r. poprzez naukę resocjalizują osadzonych w areszcie śledczym w Lublinie, a od 2022 prowadzą studia dla osadzonych w zakładach karnych w całej Polsce. To właśnie swoich obecnych i byłych studentów Rektor KUL-u poprosił o podzielenie się refleksjami na temat zmartwychwstania. I być może również dlatego ten list przykuwał uwagę - bo wypełniły go proste, ale płynące prosto z serca słowa, świadectwa realnych ludzi, zredagowane tak, by pokazać, że z duchowej drogi nawrócenia osób skazanych może wiele nauczyć się i pobożna od maleńkości Babcia Józefka, i Pan Antoni, właściciel warsztatu samochodowego, i ksiądz wikary, i matka trojaczków, i zbuntowany nastolatek. Każdy, kto wsłucha się w doświadczenie tych, którzy w pewien sposób z mar powstają dziś. W liście jest więc o konieczności uznawania własnych błędów, o braniu odpowiedzialności za siebie, a także o tym, że utrata wolności może stać się "błogosławioną winą" wtedy, gdy spotkasz na swojej drodze tych, którzy zobaczą w tobie wartość i którzy pokażą ci świat kultury i wartości. Przyznam, że ten ostatni fragment dotykał mnie najmocniej.
Może dlatego, że tegoroczne Triduum i Wielkanocne świętowanie mocno przemawiało do mnie obrazami. Kolejny raz z zachwytem odkrywałam, jak bardzo wiara może nadawać sens naszej codzienności i powołaniu oraz to, ile mamy w naszych rodzinach okazji, by tę Jezusową naukę o służeniu bliźniemu, kochaniu aż po grób, przebaczaniu - wcielać w życie. Czy to patrząc na wierne trwanie w trudnym małżeństwie, czy na troskliwą opiekę nad chorym, czy na cierpliwe przebaczanie... - przyglądając się w tych dniach moim najbliższym, widzę jak Pan Bóg cierpliwie i mozolnie kruszy skamieniałości mojego serca przykładem moich Rodziców, mojego Męża, życiem kapłanów, których mi stawia na drodze. To nie tak, że spotykając się przy okazji świąt, rozmawiamy o Jezusie i analizujemy poszczególne życiowe wybory. To raczej przywilej stałego przyglądania się ich wiernej chrześcijańskim wartościom postawie, życiu ze wszech miar wiary-godnemu - to coś, co mnie najmocniej buduje, inspiruje i umacnia w drodze ku lepszemu, choć przecież wcale nie-łatwiejszemu życiu. Słuchając listu o "duchowym zmartwychwstawaniu do nowego życia" po raz kolejny uświadamiałam sobie z jednej strony wagę dobrych przykładów, wagę tego, by nie bać się takiego życia pokazywać innym, a z drugiej strony konieczność nieustającej czujności: czy to, jak żyję, jest rzeczywiście życiem "w stylu Jezusowym" czy tylko moją wizją życia.
Na ogłoszeniach ksiądz proboszcz przekazał nam, wiernym zebranym na mszy, informację o śmierci Papieża Franciszka. Na fali wysłuchanego listu od razu stanęła mi przed oczami scena - jedna z wielu, które mnie ogromnie poruszały w tym pontyfikacie - gdy w 2013 r. po raz pierwszy liturgia wielkoczwartkowa liturgia Mszy Wieczerzy Pańskiej była odprawiona... w zakładzie karnym. Franciszek umył wtedy nogi 12 więźniom (w tym dwóm kobietom). Pamiętam, że ten gest zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Pokazał, jak wciąż i wciąż jest we mnie żywa pokusa bycia sędzią bliźniego. Potem wielokrotnie papież robił rzeczy, które nas, katolików, konfrontowały z komfortem wiary, z jakimiś wyobrażeniami, przekonaniami o tym, co wypada, a co nie wypada człowiekowi wierzącemu. Te liczne obrazy, gesty były nierzadko o wiele wymowniejsze niż jego encykliki. Bardzo jestem mu za to wszystko wdzięczna, ponieważ dzięki temu dziś dość realnie widzę, jaką drogę duchową już przebyłam. I ile jeszcze przede mną. Ani biednych, ani wykluczonych, ani więźniów dziś nie brakuje. W oktawę Wielkiej Nocy wchodzę więc z pytaniem, czy rzeczywiście, ich dostrzegam? Czy naprawdę widzę w ludziach obecnych na moich peryferiach twarz Chrystusa? Czy umiem przed nimi ukleknąć, dotknąć, przysłużyć się im tak, jak tego potrzebują? Wiem, że ciągle nie dorastam do tego ideału. Ale też i Triduum, i śmierć Papieża wypełnia mnie ogromnym pokojem - jesteśmy wszyscy w rękach Pana Boga. On zrobi wszystko, byśmy do takiej miary Miłości dojrzeli. Ot, choćby będzie nam niestrudzenie stawiał na ścieżkach codzienności takich ludzi, którzy swoim życiem będą nas spychać z tej osławionej, Franciszkowej "kanapy".
Skomentuj artykuł