Jak stracić ogień powołania. Instrukcja dla księży w sześciu punktach

Czerwiec w Kościele to czas dekretów, święceń i cichych odejść. Z tej okazji niniejszy tekst w roli friendly remindera: dla księży, by sprawdzili, ile punktów z listy udało im się zrealizować w ostatnim roku i dla świeckich, by mieli odwagę przypominać księżom, że dbanie o siebie i zgoda na bycie zadbanym przez innych jest częścią kapłaństwa, a nie przeszkodą w pracy lub ujmą na księżowskim honorze.
Punkt 1. Nie deleguj zadań i decyduj o wszystkim sam
Dostajesz zadanie od przełożonego? Pamiętaj, że to ty będziesz odpowiadał za jego wykonanie. A jeśli coś pójdzie źle, to będzie twoja wina. Dlatego nie deleguj nikomu żadnych zadań poza tymi, które trudno schrzanić, a łatwo naprawić, jak zmywanie naczyń, zamiatanie, mycie podłóg. Nie włączaj nikogo w kluczowe działania parafialne ani duszpasterskie. Kluczy do salek też nikomu nie dawaj. Wszystkie decyzje podejmuj sam po dłuższym namyśle; zarywaj w tym celu noce, jeśli to będzie konieczne.
Punkt 2. Porzuć swoje pasje
Twoją pasją ma być kapłaństwo. I tylko ono. Masz być pasterzem dla owiec, a nie najemnikiem, co się zajmuje po godzinach pszczołami, ziołami, włóczy się po górach albo goni na rowerze. Prawdziwy pasterz nie ma dla siebie wolnego czasu. Prawdziwy pasterz czyta tylko pobożne książki, a nie popularne powieści, i ogląda religijne filmy, a nie nowe świeckie seriale. Jego pasją ma być Chrystus i nic poniżej. Jeśli Pan Bóg obdarzył cię innymi pasjami i talentami, to po prostu musisz o tym zapomnieć. Wszystkie pokusy, by zrobić coś, co daje ci radość, pozwala odpocząć i spotkać się ze sobą, a nie jest modlitwą w ciszy, to na sto procent podstęp szatana. Masz się spalać dla Boga, a nie dbać o siebie. W końcu po to zostałeś księdzem, czyż nie?
Punkt 3. Nie proś o pomoc
Nigdy i nikogo. Choćbyś właśnie dostał nowe zadanie, o którym nie masz bladego pojęcia, musisz sobie poradzić sam. Nie licz na ludzi, i tak cię zawiodą. Postępuj według starej zasady: fake it till you make it, a jeśli się nie udaje, to śpij mniej i pracuj więcej. Obserwuj, jak to robią koledzy – oni przecież jakoś sobie radzą, prawda? Ale o nic ich nie pytaj. Sam znajdziesz rozwiązanie.
Pracy jest za dużo, bo w przeliczeniu na świeckiego masz trzy etaty, a twój biskup zamierza zaszczycić cię czwartym? Bądź mu wdzięczny, to znaczy, że cię docenia. Nie możesz go zawieść, jeśli nie chcesz spaść na sam dół diecezjalnej drabiny, więc dawaj z siebie wszystko. Sam. Jeśli ktoś ci pomoże, to ta praca nie idzie już tylko na twoje konto w kurii. Twoja zasługa jest mniejsza, a ryzyko, że oberwiesz za cudze błędy, rośnie. Nie ma co ryzykować. Innym też jest trudno, a przecież dają radę. Bierz z nich przykład, póki jeszcze nie odeszli.
Punkt 4. Zostawiaj modlitwę na sam koniec
Szef nie pyta, czy byłeś na adoracji. Szef pyta, czy grafik jest zrobiony. Szefa nie obchodzi, czy odmawiasz brewiarz. Szef chce wiedzieć, czy zrobiłeś to, co ci wczoraj zlecił. Ludzie nie pytają, czy odmówiłeś dzisiaj różaniec. Ludzie chcą, żebyś załatwił z nimi sprawy. Dlatego zajmuj się najpierw tym, co najważniejsze. Modlisz się przecież codziennie na mszy, a to najlepsza modlitwa, no i jeszcze słuchasz nieszporów w samochodzie. Na razie to musi wystarczyć, a jak życie trochę zwolni, wrócisz do głębszej modlitwy. Przecież Bóg widzi, ile masz pracy, a skoro pracujesz dla Niego, to na pewno rozumie, że o północy nie masz już siły na adorację inaczej niż przez sen.
Punkt 5. Czytaj Pismo Święte tylko z lekcjonarza
Przecież je znasz, bo czytałeś Biblię przez całe pięć lat studiów. Wszystkie księgi, niektóre po kilka razy, i pozdawałeś te wszystkie egzaminy, więc i tak wiesz więcej niż ludzie z twojej parafii, grupy czy duszpasterstwa. Może potem, jak trochę się uspokoi, zaczniesz znowu mieć czas na porządną medytację Pisma, tak jak to ci fajnie wychodziło na rekolekcjach ignacjańskich – ale na razie musi wystarczyć szybkie rozważanie, co by tu powiedzieć do niedzielnej Ewangelii.
Punkt 6. Wyrażaj swoje niezadowolenie
Emocji nie wolno tłumić, więc nie powstrzymuj się od narzekania. Twoim zadaniem jest widzieć wszystkie błędy i niedociągnięcia ludzi, którzy zostali ci dani pod opiekę. Mów im o tym. Nie chwal parafii, ludzi ani życia: to, co dobre, jest oczywiste. Skupiaj się na tym, co słabe i licz na to, że narzekanie zmieni rzeczywistość. Obowiązkowo przynajmniej dwa razy w tygodniu narzekaj na proboszcza, a jeśli jesteś proboszczem – na ordynariusza. Raz w tygodniu narzekaj na rząd, antyklerykalizm i odchodzących od Kościoła, a przynajmniej raz w miesiącu na swoje miejsce pracy, listy Episkopatu, brak czasu i kolegów, za którymi nie przepadasz. Protip na przyspieszenie tej ścieżki: spędzaj dużo czasu w social mediach i komentuj. Dużo, dużo komentuj.
Instrukcję można oczywiście stosować odwrotnie – powołanie może wtedy rozkwitnąć zamiast zgasnąć. Ale uwaga - każdy, kto chce wejść na tę niebezpieczną, niepewną i pełną satysfakcji z życia ścieżkę, robi to wyłącznie na własną odpowiedzialność.
Skomentuj artykuł