Mam czwórkę dzieci. To nieprawda, że oceny się nie liczą

Mam czwórkę dzieci. To nieprawda, że oceny się nie liczą
Fot. Jetshoot / Unsplash

Naprawdę miałam tego nie robić: nie odzywać w tym roku i w ciszy serca przejść nad rytualnymi medialnymi pohukiwaniami, że oceny nie mają żadnego odniesienia do tego, jak dzieci sobie będą radziły w przyszłości, że świadectwa z paskiem to idiotyzm, a zdobywanie kompetencji uczniów na edukacyjnej ścieżce można weryfikować w inny sposób niż wystawiając im punkty. Ale gdy raz po raz trafiam na stwierdzenia w stylu, że oceny nie mają znaczenia, to czuję wewnętrzny sprzeciw.

Nie zgadzam się z tezą, że ocenami nie ma się co przejmować

Będąc całkiem gruntownie wykształconym człowiekiem i od kilku lat obserwując szkolną rzeczywistość jako mama uczniów, kompletnie nie zgadzam się z tezą, że ocenami nie ma się co przejmować, bo one się w życiu w ogóle nie liczą. Owszem, znam doniesienia specjalistów od edukacji i merytoryczne argumenty dotyczące postulatów zniesienia czy zmiany systemów oceniania w szkole. Uważam je za całkiem słuszne i neurologicznie gruntownie uzasadnione. Jednocześnie będąc rodzicem, którego dzieci chodzą do zwykłej, publicznej, wielkomiejskiej podstawówki mam aż nadto dowodów, jak kompletnie oderwane od realiów polskiego szkolnictwa bywają te dyskusje. Specjaliści jedno, ale praktycy i my, dzieci i rodzice, drugie. Najlepszy przykład: edukacja wczesnoszkolna, która w teorii ma być jak najdalsza od systemu oceniania i oparta w całości o oceny opisowe. I rzeczywiście, na świadectwie moich młodszych dzieci lądują zgrabne slogany (na ogół z szablonów), ale w trakcie roku szkolnego e-dziennik puchnie od literek (w skali: A-F, która doprawdy nikomu nie kojarzy się ze skalą 6-1). Tak, to sarkazm. Ale mocno umocowany w rzeczywistości.

DEON.PL POLECA



 

Oczywiście zawsze znajdą się szkoły i nauczyciele, którzy realnie traktują zalecenia, by dzieci nie oceniać. Ale mimo wszystko wciąż stanowią oni mniejszość. Znajoma mama, której dzieci uczą się w społecznej "szkole bez ocen", sama przyznała, że w realiach bywa to fikcja. Bo nawet dzieci, przy których na co dzień nie używa się "piątek" i "trój", niepostrzeżenie zaczynają mówić na uzyskany w teście 73% - że to taka mocna "czwóra". Wszyscy funkcjonujemy w systemie, który oparty jest na konieczności zmierzenia efektów kształcenia, a z tym systemem chyba jak z demokracją. Każdy wie, że ma wady, ale lepszego pomysłu na ten moment nie ma. Dla jasności ten tekst to nie jest kolejny głos w dyskusji, czy to dobrze, czy źle ani - Boże uchowaj! - żaden postulat, by podjąć kolejną reformę w edukacji. To jedynie stwierdzenie faktu na tu i teraz: oceny są i mają się dobrze. I co ważniejsze, one liczą się także w przyszłości. Bo ocenianie mamy we krwi.

To nie szkoła ocenia, a ludzie

Na rekolekcjach prowadzonych przez Ruch Spotkań Małżeńskich często mówimy o tym, jak szkodliwe są etykietki i oceny, jakimi klasyfikujemy współmałżonka. Ale sama wiedza na ten temat nie wystarcza. W grupkach dzielenia żmudnie, latami (!) uczymy się dostrzegać mechanizmy oceniania żony czy męża, a i tak ciągle się o tą skłonność potykamy. Niezależnie, czy jesteśmy w pierwszym, drugim czy w dwudziestym roku małżeństwa. Oceniają nas pracodawcy, oceniają sąsiedzi, oceniają znajomi i członkowie rodzin. Ocenia nas przypadkowy człowiek w pociągu i nauczycielka naszego dziecka. I nasze dziecko też od maleńkości jest oceniane - a to w punktach Apgar, a to w tabelach rozwoju, a to w otchłani internetu i mediów społecznościowych, gdzie ciągle ktoś wystawia mu jakąś ocenę. Edukowanie (się), że ocenianie bliźnich jest zawsze obarczone błędami i niesprawiedliwością, że może prowadzić do krzywd i podcinać skrzydła, jest potrzebne, ważne, dobre, ale to istna syzyfowa praca! Dlatego, moim zdaniem, zamiast skupiać się na wymyślaniu nieczytelnych albo czysto fikcyjnych nowych systemów oceniania i dyskutowaniu o ich zaletach i wadach, dużo lepiej byłoby się skupić na czymś innym - nauczmy się doceniać, nazywać dobro i werbalizować to, co pozytywne.

"Nie chwal, bo rozpuścisz". Nie mamy nawyku mówienia dobrze o dzieciach

To wcale nie jest ani proste, ani oczywiste. Raz, że żyjemy w kulturze europejskiej, która (w założeniu) docenia (słowem, nagrodą) tylko najwyższe standardy i szczyty erudycyjnych wysiłków. Dwa, że nie mamy w sobie ani nawyku, ani swobody mówienia dobrze o bliźnich. Uśmiechamy się pobłażliwie, gdy przyjdzie nam pracować z Amerykanami, którzy byle głupstwo kwitują: "Świetna robota!", "Fantastycznie!", "Doskonale zrobione". Jasne, że to skrajny i stereotypowy przykład, ale to raczej w naszych głowach pojawi się klasyczne: "Nie chwal, bo rozpuścisz" niż w ich. W efekcie my bardzo szybko przyzwyczajamy się do pewnego dobra i traktujemy je jako oczywiste. A skoro oczywiste, to nie wymagające docenienia. Z naszych ust szybciej więc wyjdzie słowo krytyki, uwagi, reprymendy niż pozytywnej opinii i wsparcia. Komentarze w internecie to doskonałe zobrazowanie tej dysproporcji. Wcale nie tak dalekie od tego, czego doświadczamy w rzeczywistości. Bo przecież krytykę (oczywiście dla dobra drugiego i danego dzieła) to łatwo wyrazić, ale gdy przychodzi pochwalić koleżankę/kolegę po fachu, to się człowiek zaczyna czuć nieswojo. A dziecko? Kto to widział chwalić dziecko?!!!

Mamy czwórkę dzieci i wystawiamy im... domowe świadectwa 

Mam czwórkę dzieci i każde z nich jest inne. Każde z nich ma też zupełnie inne podejście do ocen w szkole. Jedno wolałoby kompletnie z nich zrezygnować, drugie z kolei uważa je za przydatne narzędzie, które w jasny i zrozumiały sposób pokazuje, co już umiem, a czego muszę się jeszcze nauczyć. Mamy na pokładzie i hiperambitnego wrażliwca, dla którego czwórka w dzienniku jest powodem do płaczu, i wyluzowanego agenta, który nic sobie ze skal i opisów nie robi. Każdy z nich na końcu roku wyczekuje z napięciem (pozytywnym!) tylko jednego: czegoś, co w naszym domu nazywamy Świadectwem Rodzicielskiej Uwagi.

Od kilku lat na początku czerwca siadamy z mężem do komputera i spisujemy postępy, sukcesy i milowe kroki, które zaobserwowaliśmy w naszych dzieciach. Skrupulatnie tworzymy piękne laurki dla każdego z osobna, w których (d)oceniamy je bardzo konkretnie. Piszemy: "podziwiam jak..." poradziłeś sobie z tym czy tamtym, "jesteśmy dumni, że...", "zachwyciło nas, kiedy zrobiłaś to czy tamto". To ten konkret i zwerbalizowanie (napisanie!) sprawia, że te świadectwa nie lądują, jak widzimy, w teczce "Dokumenty szkolne", ale w półce z osobistymi szpargałami. I to te konkretne wskazania zostają im w głowie. Ba! Czasem używane są nawet jako argument w dyskusjach z rodzeństwem (nie dalej jak wczoraj usłyszałam, jak córa prychnęła do brata: "Phi, możesz sobie mówić, że jestem głupia, ale rodzice napisali, że są pod wrażeniem, jak szybko opanowałam tabliczkę mnożenia, więc nie masz racji! Jestem mądra").

Tu i teraz oceny mają znaczenie. Zostają w naszych głowach i w głowach naszych dzieci. Możemy o tym dyskutować i tracić energię na kolejne społeczne spory. Ale my, rodzice, mamy pewną niesamowitą moc. To jedno "dostateczne" z matmy możemy okrasić dziesięcioma powodami do dumy. One nie zlikwidują natrętnego głosu w głowie "nie nadajesz się", ale mogą dać bardzo konkretną broń, by z tego typu podszeptami skutecznie się rozprawić. Trzeba jednak poświęcić swój rodzicielski czas, energię i podjąć się trudu przyjrzenia się dziecku i zwerbalizowania dobra, które się w nim zauważa. Ten wysiłek przynosi piękne owoce całej rodzinie. Bo przecież kto, jak nie my, zaświadczy, że dobre Słowo niesie życie.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Monika Szubrycht

To, że jesteśmy mniejsi, nie oznacza, że nasze problemy również takie są.

Dzieci. Doświadczają odrzucenia, chorują na depresję, zaburzenia lękowe, samookaleczają się, targają się na własne życie. One równie mocno, co dorośli, doświadczają kryzysów psychicznych....

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Mam czwórkę dzieci. To nieprawda, że oceny się nie liczą
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.