Nawet po niedoskonale przeżytym poście Wielkanoc się wydarzy

Nawet po niedoskonale przeżytym poście Wielkanoc się wydarzy. I to naprawdę w dużej mierze od nas zależy, czy będziemy się skupiać na tym, co się nie udało, co nie wyszło, co boli i drażni, czy pozwolimy, by wielkanocny powiew niczym niezasłużonej łaski choćby nas musnął. Chrześcijaństwo to przecież opowieść o sile małych gestów.
Kalendarz spotkań formacyjnych tak się ułożył, że w Wielki Tydzień mogłam wejść razem z moją wspólnotą. W sobotę dzieliliśmy się tradycyjnie Słowem Bożym, czytając niedzielne ewangelie z kwietnia, m.in. te, które dopiero usłyszymy w Kościele za kilka dni. Jak zawsze towarzyszyła mi myśl, że to jest chyba jedyne znane mi dzielenie, które tak kapitalnie łączy i scala ludzi.
Wielki Tydzień jest pełen głosu Boga
Wielki Tydzień puchnie od Słów. Liturgia jest przebogata w znaki, gesty i treści. Można przez to wszystko przejść obojętnie, można totalnie zignorować, ale można też wkładać wysiłek, by to Słowo odkrywać na nowo i dla siebie - na moje tu i teraz, na moją obecną kondycję duchową. Podczas sobotnich grupek dzielenia w mojej wspólnocie, okazało się, dla przykładu, że wielu z nas szczególnie poruszył jeden fragment z Janowej ewangelii - o tym, że uczniowie, którzy przybyli do grobu Jezusa, znaleźli w nim leżące płótna i osobno zwiniętą chustę, która była na Jego głowie (J 20, 6-7). Każdy z nas czerpał z tego szczegółu coś specyficznego dla siebie. Kogoś wzruszał obraz troski Zmartwychwstałego o rzeczy materialne, ktoś inny zwracał uwagę, że ład i porządek będzie dopiero po śmierci, a jeszcze inna osoba czuła się zmotywowana tym gestem do zmierzenia się z rzeczywistym bałaganem w mieszkaniu. To doświadczenie było dla mnie mocnym przypomnieniem, że Słowo Boże jest żywe i że w pewien sposób Ono czyta też nas. Niby to oczywiste, ale jednak wciąż zaskakujące, że to samo zdanie będzie w tym Wielkim Tygodniu inaczej dotykać mnie, mojego męża i moje dzieci. Pytanie tylko, czy człowiek będzie chciał je usłyszeć.
Słuchanie wymaga wysiłku
Do słuchania potrzeba przecież pewnego wysiłku - choćby tego podstawowego: że zamykam na chwilę usta i koncentruję się na tej osobie, która mówi. Bywają obiektywne trudności, przeszkody w słuchaniu. Oczywiście. Ale w małżeństwie na przykład dość szybko załapaliśmy, że warto takie swoje przeszkody zidentyfikować, a zebraną checklistę raz na jakiś czas weryfikować. Bo to, że kiedyś wysłuchiwanie do końca mojego męża najbardziej utrudniało mi fizyczne zmęczenie, dzisiaj nie ma już takiego znaczenia. Dziś trudniej mi słuchać, bo wróciła stara, "dobra" skłonność do dopowiadania jego myśli - przecież znamy się tak dobrze i ja wiem niemal od pierwszych słów, co chce mi powiedzieć. Guzik prawda, sarkam na siebie zazwyczaj po fakcie. Ale jak już raz to zauważyłam, to mogę próbować coś z tą przeszkodą zrobić. Wiem, że warto. Wiem, bo widzę, jak ten obopólny trud pracy nad sobą buduje naszą więź.
Co ci utrudnia słuchanie Słowa? Ponazywaj to
W słuchaniu Słowa Bożego też możemy mieć dziś różne problemy: ktoś ma w domu nieustający jazgot maluchów, ktoś jest przepracowany i pada ze zmęczenia, jak tylko mózg odhaczy ostatnią rzecz z listy do zrobienia, ktoś może nudzić się tym, czego nie rozumie i wyłączać słuchanie natychmiast, jak tylko natrafi na jakąś trudność w rozumieniu. Powodów może być wiele, ale jeśli sobie je zawczasu nazwę, to mogę przynajmniej spróbować je jakoś obejść. Albo poszukać u kogoś rady, co z tym fantem robić.
Wielki Tydzień wyrywa nas z apateizmu
A warto, bo przecież nie przypadkiem kolejny Wielki Tydzień przed nami. Kolejna szansa, by usłyszeć dobrą nowinę, Słowo, które ożywi, co umarłe, które ma moc skruszyć kamienne serce... W przytaczanym niedawno na łamach Deonu przemówieniu ks. Halika zatrzymało mnie pojęcie "apateizmu" - rosnącej obojętności religijnej. Pomyślałam wtedy, że Wielki Tydzień to ogromna szansa, by wyrwać człowieka z tego marazmu. Oczywiście, o ile sobie na to pozwoli. Sama przez wiele lat szerokim łukiem omijałam wszelkie obchody liturgiczne związane z Triduum. Dlaczego? Kojarzyły mi się z nudą, przydługimi kazaniami, zawodzącą muzyką...stratą mojego czasu i bajaniem o czymś, co nie dotyka mnie bezpośrednio. Potrzebowałam mądrego wprowadzenia w to misterium - kogoś, kto mnie wziął za rękę i najpierw zachęcił "Chodź ze mną", a potem cierpliwie (latami!) tłumaczył, co w tych dniach wspominamy i jak w tym świętowaniu nie stracić Pana Boga z oczu, a zobaczyć własną historię życia. Tym kimś możemy być dla apateisty my - naszym słowem, zachętą, postawą, nieoklepanym życzeniem wysłanym na służbowy komunikator możemy kogoś zainspirować do wsłuchania się w ten czas. On potrafi być przecież zaskakująco wymowny. Pod warunkiem, że sami nie wpadliśmy w duchowy marazm...
Jeśli trudno ci słuchać, po prostu patrz
Ale jeśli tak, to nasz ukochany Bóg i tak nie ustaje w wysiłkach, by dotrzeć do naszych serc. Zatem skoro nie werbalnie, to może niewerbalnie? Jest przecież tyle gestów, które mogą nas w tych dniach tak konkretnie, namacalnie zbliżyć do jeszcze większej, głębszej, piękniejszej Miłości i wyrwać z otępiałej rutyny codzienności. Kilka lat temu po raz pierwszy umyliśmy sobie stopy w zaciszu naszego domu. Myślę, że dopiero wtedy tak naprawdę poczułam duchowy ciężar tego gestu, który przestał być obserwowanym z boku spektaklem, a stał się moją chrześcijańską rzeczywistością. Trzeba było jednak najpierw kogoś, kto nas do tego gestu zachęcił, a potem decyzji: no dobra, sprawdźmy jak to jest. Od tamtej pory w każdy Wielki Czwartek myjemy sobie wzajemnie w domu nogi i ten gest każdorazowo przynosi inne emocje, inne bariery, inne wyzwania. Ale zawsze jest to moment, który nas do siebie nawzajem zbliża i pozwala doświadczyć bliskości przekraczającej nasze najśmielsze marzenia. Takiej właśnie, która jest niewypowiedziana.
W tym kontekście myślę, że warto pamiętać o jednym: nawet po niedoskonale przeżytym poście Wielkanoc się wydarzy. Jezus z mar naszych wstał raz, a my wciąż i wciąż potrzebujemy do tej dobrej nowiny wracać. I to naprawdę w dużej mierze od nas zależy, czy będziemy się skupiać na tym, co się nie udało, co nie wyszło, co boli i drażni, czy pozwolimy, by wielkanocny, rewolucyjny powiew niczym niezasłużonej łaski choćby nas musnął. Chrześcijaństwo to przecież opowieść o sile małych gestów. Czasem naprawdę wystarczy faktycznie usłyszeć jedno Słowo, by doświadczyć na własnej skórze spotkania z Tym, który JEST i żyje wśród nas. A to nie zostawia obojętnym. Nigdy.
Skomentuj artykuł