Ograniczenia udziału we mszach powinny obowiązywać dłużej

Ograniczenia udziału we mszach powinny obowiązywać dłużej
(fot. unsplash.com)

Obecne obostrzenia obowiązują do 11 kwietnia. Niedziela Zmartwychwstania jest dzień później i choć biskupi prawdopodobnie będą apelowali o to, by pozostać w domach, to jednak do wielu osób apel ten nie trafi. Będą próbowali załapać się do „szczęśliwej” pięćdziesiątki, bo przecież „rząd pozwala”.

Kiedy przed tygodniem pojawiły się pierwsze zakazy dotyczące zgromadzeń, dotyczące również kościołów i związków wyznaniowych (według przepisów w nabożeństwach może brać udział maksymalnie pięć osób plus sprawujący posługę) w wielu katolickich środowiskach podniosło się larum. Ogromne kontrowersje wzbudził limit pięciu osób na liturgii. Pojawiły się petycje do premiera i ministra zdrowia z prośbą o zniesienie tego ograniczenia. Jednym z głównych argumentów było to, że skoro w komunikacji publicznej może być zajęta tylko połowa miejsc do siedzenia, to i w kościołach da się to zrobić – zwłaszcza, że mają one znacznie większą powierzchnię niż np. autobus. „Osoby wierzące nie mogą być jednak obciążone większymi restrykcjami niż reszta społeczeństwa, ponieważ naraża to je na stygmatyzację i dyskryminację” – argumentował np. Bogusław Rogalski, prezes Zjednoczenia Chrześcijańskich Rodzin.

DEON.PL POLECA

Popularny piosenkarz wzywał na Twitterze do łamania tego zakazu. Również jeden z czołowych polityków PiS na antenie Radia Maryja wyraził opinię, że decyzja rządu jest nieroztropna i zażądał jej zmiany. Władza zmian dokonała. Przepisy zaostrzono. W kwestii kościołów pozostawiono je bez zmian. I jestem w stanie wyobrazić sobie, że tych samych środowiskach pojawi się inny argument. Bo skoro w sklepie i na poczcie maksymalna liczba klientów ma być uzależniona od liczby kas lub okienek (3 osoby na kasę, 2 osoby na okienko pocztowe), to w kościołach powinno być podobnie: liczba wiernych w świątyni winna być uzależniona od liczby konfesjonałów...

Bądźmy jednak poważni. Wiele osób – ja także – ma głód Eucharystii. Zamknięci w czterech ścianach możemy w niej uczestniczyć zdalnie a komunię przyjmować duchowo. Wiemy, że mimo wszystko Pan jest z nami. Ale wiemy także, że te ograniczenia mają spowolnić tempo epidemii. Biskupi i liczni duchowni (im też jest ciężko) dostosowują się do zarządzenia i msze sprawują bez udziału wiernych. Za pośrednictwem mediów proszą ludzi o to, by w tym trudnym czasie pozostali w domach, modlili się indywidualnie i łączyli ze wspólnotą Kościoła za pomocą transmisji. Cierpliwie tłumaczą, że Bóg na nikogo się nie obrazi, a czasowe ograniczenia mają zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby. Nie zamknęli jednak drzwi świątyń na głucho. Wciąż można je nawiedzać. Nikt nie odmawia też spowiedzi tym, którzy jej potrzebują.

Wiemy, że mimo wszystko Pan jest z nami. Ale wiemy także, że te ograniczenia mają spowolnić tempo epidemii.

Wiele osób naprawdę wszystko to rozumie. Wiedzą, że epidemia nie skończy się jutro, pojutrze, ale za dwa-trzy tygodnie. Hierarchowie też zdają sobie z tego sprawę. Wydali stosowne zarządzenia dotyczące sprawowania liturgii m.in. w czasie Wielkiego Tygodnia, udzielili wiernym dyspensy od udziału w niedzielnych mszach. Niektórzy do odwołania, inni wyznaczyli terminy jej obowiązywania. I tak np. w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej dyspensa jest do 19 kwietnia, w warmińskiej do 12 kwietnia, a w diecezji elbląskiej do 11 kwietnia. Po co niektórzy biskupi określili terminy tego nie wiem. Wszak nikt nie powiedział, że wszystko ustanie 11 kwietnia. Ba, rząd  nieśmiało wspomina o tym, że szczyt zachorowań przypadnie właśnie na Wielkanoc. Ale wprowadzając nowe obostrzenia sam pozostaje niekonsekwentny i wciąż daje argumenty różnym fundamentalistom i wietrzącym spiski.

Skąd ta teza? Otóż w rozporządzeniu ministra zdrowia pojawiają się daty. Do 11 kwietnia (Wielka Sobota) liczba osób, które mogą brać udział w liturgii wynosi 5, od 12 kwietnia limit ten podniesiony będzie do 50 osób. I skoro dziś jesteśmy wzywani do jeszcze większego ograniczenia kontaktów, to ten termin powinien zostać przesunięty. Niedziela 12 kwietnia to Niedziela Zmartwychwstania i choć biskupi prawdopodobnie będą apelowali o to, by pozostać w domach, to jednak do wielu osób apel ten nie trafi. Będą próbowali załapać się do „szczęśliwej” pięćdziesiątki, bo przecież „rząd pozwala” Podobnie będzie także w tzw. lany poniedziałek – choć akurat tego dnia do kościoła iść nie trzeba. Właśnie dlatego rząd musi zmienić datę obowiązywania obecnego, drastycznego, ograniczenia. Limit 50 osób powinien de facto obowiązywać od niedzieli 19 kwietnia i dopiero później być stopniowo znoszony. Lepiej czasem powiedzieć coś na wyrost i potem się z tego wycofywać niż dawać ludziom płonne nadzieje.

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Grzegorz Strzelczyk

Ze wszystkich miłości ta jest chyba najtrudniejsza

Kościół jest jak potężne drzewo, w którego koronie każdy może się schronić i posilić. Tam, gdzie owoce, są jednak i czarne ptaszyska, zawzięcie wydziobujące to, co próbuje wyrosnąć....

Skomentuj artykuł

Ograniczenia udziału we mszach powinny obowiązywać dłużej
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.