Piękna część Kościoła nie sprzedaje się w mediach tak dobrze jak grzechy i upadki

Piękna część Kościoła nie sprzedaje się w mediach tak dobrze jak grzechy i upadki
Warto o tych wszystkich "zwykłych, Bożych szaleńcach" mówić, bo to chyba dziś najbardziej pociągające świadectwo. Fot. Depositphotos.com

Uważne poobserwowanie Kościoła od środka jest dla mnie za każdym razem niesamowicie budującym doświadczeniem. Bo Kościół pięknym szaleństwem i nie-racjonalnością stoi. Stoi, a nie leży, wbrew dominującym narracjom medialnym, które pokazują tylko ciemną (choć też obecną, a jakże!) stronę naszej wspólnoty. Dobro, oddanie Bogu, życie "Bożych szaleńców" nie sprzedaje się tak dobrze jak nasze grzechy i upadki, ale jest trwałe. Bo jest w Kościele to coś, co wystarczająco umacnia ich serce. 

Obraz świętego Piotra ubierającego się w pośpiechu tylko po to, by w ciuchach wskoczyć do jeziora i popłynąć ku Zmartwychwstałemu - wyjątkowo do mnie w tym roku przemawia. Może dlatego, że widzę w tym jego nieracjonalnym z ludzkiego punktu widzenia zachowaniu historię wielu z nas, ludzi, którzy z całego serca kochają Pana Jezusa, chcą żyć w bliskości z Nim, ale borykają się nie tylko z własnymi grzechami, lecz także z bezkresem: frustracji, zwątpienia, pytań, wątpliwości, które nas otaczają i którym każdy z nas musi stawić czoła osobiście i - nierzadko - samotnie.

Szaleństwo, miłość, desperacja

W tej ewangelii (J 21, 1-19) apostołowie siedzą w łodzi, nic nie idzie dobrze, jakiś facet woła do nich z brzegu i dopiero jak zrezygnowane chłopaki napełniają sieci, ukochany uczeń Pana Jezusa - Jan - rozpoznaje i mówi: "To jest Pan". Piotr w pośpiechu wciąga na siebie szaty i wskakuje do wody, by czym prędzej dopłynąć do Zmartwychwstałego. Jest w tym szaleństwo, jest w tym miłość, jest w tym desperacja i zachowanie, które z boku wydaje się zupełnie bezsensowne. Przeglądam zdjęcia z odmawiania "majówki" przy przydrożnej kapliczce, które dostaję niemal codziennie od mojej mamy - ile Piotra jest w tej garstce pięknych ludzi spotykających się dzień w dzień na - rzekomo - tej niedzisiejszej modlitwie. Jacy oni podobni w swojej postawie do tych wszystkich Bożych szaleńców, co to organizują sobie tylko znanym wysiłkiem wszelkie te stadionowe uwielbienia, rekolekcje, koncerty, szkoły modlitwy, akcje charytatywne i rozmaite wspólnotowe inicjatywy: czasem dla piątki osób, a czasem dla pięćsetki.

Kościół stoi, a nie leży, wbrew medialnym narracjom

Przed oczami przemykają mi twarze zaprzyjaźnionych mam, starających się pokontemplować Najświętszy Sakrament z niemowlakiem u piersi i dwulatkiem na plecach. Ludzie skracający "weekendowy" wypoczynek w górach, by wrócić na czas do miasta i zaśpiewać ze scholą na mszy. Kapłani i siostry zakonne poświęcające swój wolny czas, by z jeszcze jedną ekipą dzieci wyruszyć na pielgrzymkę. Cisi, skromni ludzie odwiedzający chorych, wspierający wykluczonych, poszukujący sposobów, by nieść pomoc tam, gdzie ona rzeczywiście potrzebna.

Przyznam, że zatrzymanie się i uważne poobserwowanie Kościoła od środka jest dla mnie każdorazowo niesamowicie budującym doświadczeniem. Bo Kościół pięknym szaleństwem i nie-racjonalnością stoi. Stoi, a nie leży, wbrew dominującym narracjom medialnym, które pokazują tylko ciemną (choć też obecną, a jakże!) stronę naszej wspólnoty. Niemniej to dobro i oddanie Panu Bogu jest obecne, jest trwałe, choć z całą pewnością medialnie nie sprzedaje się tak dobrze jak nasze grzechy i upadki. Warto jednak o tych wszystkich "zwykłych, Bożych szaleńcach" mówić, bo to chyba dziś najbardziej pociągające świadectwo. W świecie, który przytłacza bezkresem możliwości, tajemnic, głębin, przeciwności i wątpliwości postawa grzesznych ludzi, którzy wiedzą: do Kogo ciągle warto wracać, Kto zawsze czeka z otwartymi ramionami, Kto nakarmi serce, ducha i ciało - ma moc indukowania wewnętrznej refleksji: kim jest Ten, który ich w tym Kościele trzyma, który ich napędza do działania?

Bycie w Kościele to też przyjmowanie na klatę bardzo dotkliwych problemów

Szaleństwo, nawet to Boże, jest jednak szaleństwem skazanym w pewien sposób na samotność i nieuchronne przyjmowanie na klatę bardzo dotkliwych problemów. Ten obraz z niedzielnej ewangelii także w tym kontekście mnie mocno dotyka. Piotr rzuca się w jezioro i płynie wpław (w tych nieszczęsnych szatach!). Czemu? Może chce być ze Zmartwychwstałym jak najszybciej i taka droga wydaje mu się najsensowniejsza. Ani Jan, ani Tomasz, ani Natanael nie rzucają się z nim w odmęty Jeziora Tyberiadzkiego. Może za nim wołali: "Ej, Piotrek, no stary, weź, nie wygłupiaj się, no przecież szybko wiosłujemy, wracaj do nas!"?. Kto wie... A może przewrócili oczami: "Ach, ten Piotrek i te jego narwane pomysły...". Nie wiem. Kołysze mi się jednak w sercu myśl, że może to właśnie przez tę desperację, przez to przeogromne pragnienie bycia blisko Zmartwychwstałego, przez tę szaleńczą odwagę (brawurę?) i determinację Pan Jezus właśnie notorycznie upadającemu Piotrowi, a nie - niemal doskonałemu - Janowi powierzył Kościół?

Jakkolwiek by nie było, ta scena w jej rozmaitych szczegółach jest dla mnie bardzo wymowna. Nie tylko w kontekście rozpoczynającego się niebawem konklawe. Myślę, że to obraz, w którym może przejrzeć się wielu z nas: ludzi związanych sercem z Kościołem, liderów wspólnot, osób konsekrowanych, wszystkich chrześcijan zaangażowanych w życie Kościoła zarówno w realu, jak i w Internecie. Poczucie, że robisz rzeczy, które dla świata są śmieszne, które wydają się nie mieć znaczenia, nie dają spektakularnych efektów, nie przynoszą wymiernych owoców - jest przecież doświadczeniem wielu z nas. Kontemplowanie tej sceny ewangelicznej przynosi więc pokój serca ("Ej, no skoro Piotrek tak robił, to chyba głowę Kościoła warto naśladować, nie?"), ale też jasną wskazówkę, co robić, żeby się nie utopić.

W ferworze działania łatwo rozminąć się... z Jezusem

Jezus. To zawsze jest najlepszy azymut i dobra odpowiedź (choć ponoć na maturze nie warto wpisywać jej w rubrykę, z którą nie wiadomo, co zrobić). Dla nas, ludzi będących w Kościele, to bezwarunkowo zawsze musi być Ktoś, w Kogo mamy utkwiony nieustająco wzrok i z którym jesteśmy w takiej relacji, że jak fale zaczynają zalewać, a szaty, którymi się owinęliśmy zaczynają ciążyć ponad miarę, to wiemy, że On poda rękę. Jak zawołamy. I tu jest ciągle ta nasza pięta Achillesowa: nas, domorosłych zbawców świata, ludzi przekonanych, że wiemy, jak ten Kościół i ludzką rzeczywistość poukładać, żeby było dobrze, którzy mamy najlepszych kandydatów na papieża itd., itp. Przyznam, że osobiście nieustająco mnie to we mnie zaskakuje, jak bardzo łatwo w ferworze działania i aktywizmu podszytego najlepszymi intencjami zapomina się, że bez Jezusa nic sensownego nie zrobię - ani w Kościele, ani poza nim. I wiem, że w tej przypadłości nie jestem osamotniona.

Tydzień Biblijny nie jest tylko po to, by zrobić sobie selfie z Pismem Świętym

Trwający Tydzień Biblijny może być zatem doskonałym papierkiem lakmusowym mojej kondycji duchowej. Ilu z nas, zaangażowanych katolików, w ostatnią niedzielę pokiwało z entuzjazmem przy padających z ambony zachętach do czytania Pisma Świętego? Świetnie, ja też. A ilu z nas rzeczywiście otworzyło swoją Biblię (nie po to, by zrobić sobie selfie ze Słowem, tylko po prostu, by spotkać się z Jezusem)? Ja wiem, że wielu. Ale wiem też, niestety z osobistego doświadczenia, że bardzo łatwo przedłożyć nad czytanie Biblii ważne dokumenty z pracy, stosy dziecięcych prac, miliony newsów domagających się naszej reakcji w telefonie...

Tydzień Biblijny jest więc doskonałym pretekstem, by każdy z nas, kto rzeczywiście dostrzega w swoich działaniach coś z Piotrowego szaleńczego skoku w ubraniach ku Zmartwychwstałemu, postawił sobie kilka pytań. Jak wygląda Obecność Jezusa w mojej codzienności? Czy Jego Słowo naprawdę jest dla mnie drogowskazem? Ukojeniem? Pokarmem, który umacnia moje serce? Dzielę się z Wami pytaniami, które w tym tygodniu stawiam sobie w rachunku sumienia sama. Przyglądam się tym wszystkim miejscom, w których brakuje mi już cierpliwości, nadziei, w których mi się już nie chce służyć innym ludziom, w których pokusa pójścia na skróty albo zatańczenia w rytm światowych bitów staje się coraz donośniejsza... Zauważenie, że Go straciłam z oczu, boli. Owszem. Ale jednocześnie pozwala wrócić na dobre tory. Przecież ja wiem, gdzie tu i teraz szukać Jego mądrości, łaski, wsparcia, rady! Ty też wiesz. Teraz tylko trzeba coś praktycznego z tą wiedzą zrobić.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Magdalena Urbańska

Nie musisz być perfekcyjna. Bądź doskonała!

Doskonałość to nie bezgrzeszność ani zbieranie odznak za nieskazitelny wygląd, idealne wychowanie dzieci, wzorcowe małżeństwo czy dom godny pokazania na Instagramie. Doskonałość to nieustanne dążenie do prawdy ‒ o...

Skomentuj artykuł

Piękna część Kościoła nie sprzedaje się w mediach tak dobrze jak grzechy i upadki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.