Podwójne życie w social mediach? Wygodnie jest o tym nie myśleć

Podwójne życie w social mediach? Wygodnie jest o tym nie myśleć
W dzisiejszym Internecie nikt nikogo tak naprawdę nie zna, a to, co się pokazuje innym, to tylko pewien skrawek życia. Fot. Depositphotos.com

W minionym tygodniu media przez jakiś czas rozgrzewał temat ujawnienia się internetowego alter ego jednego z kandydatów na prezydenta. Spokojnie, nie będę tu w żaden sposób dotykać polityki. Chcę jednak zauważyć, że funkcjonując mniej lub bardziej świadomie w Internecie, sami budujemy system, który wspiera tego typu zachowania. I może warto w tym kontekście przyjrzeć się samemu sobie, choćby po to, by nie stać się internetowym faryzeuszem.

Prawda ekranu - jedyna, jaka nam została?

Już niedługo usłyszymy w kościołach pytanie Piłata: "Cóż to jest prawda?". Współczesne czasy odsłaniają zupełnie nowy aspekt tego filozoficznego zagadnienia - nie tylko przez udostępnienie mechanizmów tzw. sztucznej inteligencji do kreowania rozmaitych treści. Na ile to, z czym i z kim spotykamy się w Internecie, umożliwia nam poznanie, doświadczenie, rzeczywiste spotkanie z tym, co jest tu i teraz? Byli tacy, co twierdzili, że Internet zrobił ze świata globalną wioskę. Ale im głębiej w rozwój cywilizacyjny, tym wyraźniej widać, jak wielką złudą jest to hasło.

DEON.PL POLECA

W wiosce wszyscy w jakiś sposób są sobie znajomi i bliscy. W dzisiejszym Internecie nie tyle jesteśmy dla siebie sąsiadami zza miedzy, co anonimowymi mieszkańcami wielkomiejskiego blokowiska, w którym nikt nikogo tak naprawdę nie zna, a to, co się pokazuje innym, to tylko pewien skrawek, na dodatek dość mocno wystylizowany. Czy jest jeszcze ktoś, kto, scrollując swojego smartfona, nie natknął się na przecudne zdjęcia, pełne światła i harmonii rolki, motywujące, zabawne, intrygujące posty? Ośmielę się stwierdzić, że nie ma takiego człowieka. Pytanie, na ile, jako odbiorcy takich treści, zdajemy sobie sprawę, że to dzięki pomocy rozmaitych aplikacji, dynamicznego montażu i słów skrojonych na miarę naszych tęsknot i pragnień, owe posty, filmiki, zdjęcia zachwycają, przykuwają uwagę i - przy okazji - subtelnie wpływają na to, co staje się naszym punktem odniesienia. 

To, co widzimy w Internecie, jest tylko częścią prawdy

To, co widzimy w Internecie, jest zawsze tylko częścią prawdy. Niby to wiemy, niby mamy tego świadomość, a tak często potykamy się o to, że w wirtualnym świecie czas i miejsce są tylko pewną umową, kadry można odpowiednio ustawić, a anonimowość staje się mieczem obosiecznym (dobrodziejstwem i bronią). Nie zawsze chodzi o celową chęć wprowadzania kogoś w błąd. Coraz częściej ta internetowa złuda to po prostu wymóg bezpieczeństwa. "W internecie nic nie ginie, a to, co w nim umieścicie, może zostać wykorzystane przez innych w sposób, który was zaboli i skrzywdzi".

Wielu z nas powtarza to zdanie dzieciom jak katarynka, w szkołach uczniowie słyszą to na lekcjach niemal od pierwszej klasy, co krok ruszają kampanie społeczne kierowane do rozmaitych grup, które mają nas wyrwać czy uwrażliwić na tę iluzję i pokazać, że w przestrzeni Internetu zaufanie naszym zmysłom może prowadzić do fatalnych w skutkach pomyłek. A jednak ciągle łatwo ulegamy tej złudzie, że to, co oglądamy, jest wiernym odbiciem rzeczywistości. Co gorsza, w swojej pysze bywamy przekonani, że treści, którymi nas karmią algorytmy, nie mają na nas żadnego wpływu i to, w co klikamy, zależy od nas. Niestety nie zależy. 

System oparty na fałszu? Wygodnie jest o tym nie myśleć

Nie chodzi nawet tylko o samą dyktaturę algorytmów, które zależą od strategii wymyślanych w big-techach zarządzających dziś uwagą większości ludzkości. Swoją drogą, mam wrażenie, że nie ma roku, by ten i ów sygnalista pracujący na szczytach medialnych korporacji, nie ujawnił mechanizmów, twardych dowodów lub dokumentów pokazujących czarno na białym jak handluje się naszymi danymi, opiniami, a nierzadko i życiem (najnowszy tego typu przykład to bodajże książka-pamiętnik Sarah Wynn-Williams "Careless people"). I co? I nic. Wygodnie jest o tym nie myśleć, przecież ja tylko śmieszne kotki na Tik Toku oglądam, to co w tym złego... Niby nic, ale każdą sekundą naszej uwagi poświęconej określonym typom obrazów, filmów, rolek czy shortów umacniamy i rozpowszechniamy konkretne trendy. A przy okazji dość niepostrzeżenie zaczynamy przyzwyczajać się do określonych wzorców komunikacji.

Jesteśmy przejedzeni treścią z mediów społecznościowych 

Od pewnego czasu prowadzę publiczne konto na instagramie. Przyznam, że nieustająco zadziwia mnie, ile pięknych i wartościowych treści z pogranicza wiary i duchowości można tam odkryć. Jednocześnie z bólem serca muszę przyznać, że większość z nich nie przykuje niczyjej uwagi. Nie dlatego, że nie są autentyczne, tylko dlatego, że jesteśmy tak obżarci hałasem, kolorem i emocjami, iż coraz trudniej zwrócić naszą uwagę tym, co proste, spokojne i nie kontrowersyjne. I nawet jeśli spece od marketingu mówią, że dla kolejnych pokoleń wychowywanych w Erze Mediów Społecznościowych coraz bardziej liczy się w sieci wiarygodność i autentyczność, to jednocześnie na jednym tchu dodają - "i odpowiednia estetyka".

Zatem może i trend "jeden dzień z mojego życia" przykuwa uwagę, ale tylko wtedy, gdy jest na niego nałożony świetlisty filtr, ujęcia są zmontowane bardzo dynamicznie, a całość uzupełnia idealnie dobrana muzyka. Te 2-3 minutowe fragmenty czyjegoś życia ogląda się z zainteresowaniem, skutecznie wyrzucając z pola refleksji myśli w stylu: "ej, ale czy ona naprawdę śpi albo idzie do łazienki z telefonem?". Na tym tle treści, które nie przykują uwagi odbiorcy profesjonalnym montażem czy krzykliwym tytułem (hookiem czy clicbaitem, zwał jak zwał) nie mają szans nieść się w wirtualny świat. Twierdzisz, że masz wolność w wybieraniu albo odrzucaniu tego, co łapie największe zasięgi? To proponuję, zrób mały eksperyment - przez jedną sesję scrollowania spróbuj od początku do końca oglądać tylko te materiały, które nie mają intrygujących dla ciebie tytułów albo atrakcyjnego na pierwszy rzut oka kadru. Być może zaskoczysz się, jakie wartościowe rzeczy dla siebie odkryjesz...  

Algorytmy nie sprzyjają ani prawdzie, ani autentyczności

Żeby było jasne: nie chodzi mi o to, by teraz wzywać wszystkich o zdezaktywowanie kont i narodowy bojkot mediów społecznościowych (choć osobiście uważam, że wyszłoby to nam wszystkim na dobre). Z ogromną wdzięcznością, podziwem i zachwytem myślę o tych wszystkich fantastycznych dziełach medialnych i chrześcijańskich twórcach, którzy wiernie, wytrwale i z fantastycznym wyczuciem współczesnych czasów podejmują się trudu głoszenia dobrej nowiny w Internecie. Ten wysiłek, praca i dzielenie się dobrem, którego doświadcza się w Kościele, jest dziś bez wątpienia ważnym i niezwykle potrzebnym wyzwaniem ewangelizacyjnym, bo przecież nie chodzi o to, byśmy walkowerem oddawali coś, co kształtuje myślenie znakomitej większości ludzi. Sęk w tym, byśmy raz po raz przypominali sobie i innym, że algorytmy i struktury komunikacyjne, w których przychodzi nam żyć, nie sprzyjają ani prawdzie, ani autentyczności. Dlatego tym bardziej warto pokazywać światu bogactwo kryjące się za sakramentalnym spotkaniem z Kimś, kto jest żywy i przy Kim nie trzeba mieć żadnych filtrów ani masek. Kościół ze swoim skarbcem duchowości, praktyk i oparciem na doświadczeniu wspólnoty w jej niezwykle realnym wymiarze, może być w tym kontekście antidotum (szczepionką) na życie w wirtualnej złudzie. 

Czy ty też prowadzisz podwójne życie w mediach społecznościowych?

Wydaje mi się, że warto też, byśmy my, chrześcijanie, częściej robili również rachunek sumienia z internetowych postaw. Bo może - nie tylko przy okazji tej czy innej politycznej dramy - warto samemu sobie zadać pytanie: czy i mnie się przypadkiem nie zdarza prowadzić podwójnego życia w mediach społecznościowych? Czy zdjęcia, które umieszczam na moim koncie, odzwierciedlają moje życie czy może umieszczam tam tylko wybrane kadry, by wzbudzić zawiść sąsiadki? A kiedy komentuję coś na portalu internetowym, to czy miałabym odwagę powiedzieć to samo autorce czy autorowi w oczy, czy może jako "pusiek7487" łatwiej mi krytykować, obrażać, osądzać, nie zważając na słowa, które klikam? Takie pytania warto sobie zadawać nie tylko wtedy, gdy się jest "cyfrowym twórcą" czy blogerem.

Sieć - też tę internetową - tkamy sami. To znaczy, że zawsze będą w niej dziury i pomylone słupki. Najgorsze, co możemy zrobić, to potraktować to jako deterministyczną prawdę o świecie i ulec szatańskiemu szeptowi: "z tym nic się nie da zrobić". Nawet jeśli w jakimś sensie wszyscy jesteśmy internetowymi faryzeuszami, to dobra nowina jest taka, że Bóg nas nigdzie, także w przestrzeni internetowej, nie zostawia. Bądźmy więc tymi, którzy jako pierwsi dostrzegą potrzebę nawrócenia i w tym wymiarze, a prosząc Pana Boga o Ducha mądrości, zadbają, by nici porozumienia, piękna i dobra były w Internecie coraz wyraźniejsze. I prowadziły do Prawdy spotkania z Bożą Miłością.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maja Komasińska-Moller

Odkryj to, co „twoje”, i bądź blisko siebie

Pragniesz, aby twoje życie było spójne i szczęśliwe? Chciałabyś być pogodzona ze sobą, a różne aspekty swojej osobowości wykorzystywać do tego, by realizować ważne dla ciebie plany...

Skomentuj artykuł

Podwójne życie w social mediach? Wygodnie jest o tym nie myśleć
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.