To nie jest książka, którą po prostu się czyta. To książka, którą się przeżywa

Nie każda książka religijna ma moc dotykania najgłębszych zakamarków serca. Nie każda jest też w stanie zatrzymać człowieka w biegu i skłonić do refleksji, do przeglądania się w słowie jak w lustrze. Jednak najnowsza książka o. Michała Legana OSPPE, „Miłosierdzie serce Ewangelii”, zrobiła to ze mną w sposób, którego się nie spodziewałam.
To nie jest książka, którą po prostu się czyta. To książka, którą się przeżywa; którą się medytuje. To książka, która pozwala skryć się w ramionach kochającego Ojca. Każde zdanie i każda przypowieść w niej opisana, staje się osobistym doświadczeniem – pełnym emocji, wzruszenia, a nieraz i łez. Przeczytałam już wiele książek inspirowanych ewangeliczną przypowieścią o marnotrawnym synu, ale nigdy wcześniej żadna nie dotknęła mnie tak mocno jak ta. Nigdy żadna nie była tak bliska mojej własnej drodze wiary, moim własnym upadkom i odejściom z domu Ojca.
Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go.” (Łk 15,20).
Być może to najpiękniejszy wers tej przypowieści. Ojciec cały czas nieobecności swojego dziecka w domu spędził, stojąc na progu. Tęsknił i wypatrywał go, koncentrując wzrok na horyzoncie, na końcu ścieżki, bo liczył na to- a może nawet był tego pewny – że któregoś dnia stanie tam jego syn. A on go od razu rozpozna.
Choć książka opowiada o czterech ewangelicznych przypowieściach – o synu marnotrawnym, zagubionej owcy, zagubionej drachmie i miłosiernym Samarytaninie – to nieustannie wraca do tej najważniejszej: przypowieści o miłosiernym Ojcu. To właśnie ona staje się osią, wokół której krąży całe przesłanie książki.
O. Michał Legan nie przedstawia tej przypowieści jako znanej historii o synu, który się pogubił, roztrwonił majątek i wrócił w pokorze. Pokazuje ją w nowym świetle – jako najgłębsze objawienie Serca Boga. Serce to zawsze bije miłością, która nie zna granic, nie stawia warunków, nie pamięta grzechów. Miłością, która nie przestaje czekać. Miłością, która wybiega naprzeciw, obejmuje i przywraca godność.
A kiedy tata już dobiegł do syna, „rzucił mu się na szyję i ucałował go”. Tak powinna wyglądać każda spowiedź. Niezależnie od tego, czy ksiądz będzie miły, czy naburmuszony, pochwali czy nakrzyczy, sercem tego sakramentu jest Bóg, który biegnie w naszym kierunku, aby każdego z nas ucałować w rozgrzeszeniu.
W każdym z nas jest coś z syna marnotrawnego. I ja także odnajduję się w tej historii. Czytając tę książkę, widziałam w niej swoje własne ucieczki, swoje upadki – te momenty, w których wydawało mi się, że lepiej będzie poza domem Ojca. A jednak za każdym razem, gdy wracałam – czasem z lękiem, czasem ze wstydem – On zawsze czekał. Nie z wyrzutem, ale z otwartymi ramionami. Z miłosierdziem, które nie raz mnie zadziwiało.
Pozostałe trzy przypowieści ukazane w książce – o zagubionej owcy, o zagubionej drachmie i o miłosiernym Samarytaninie – dopełniają obraz miłosierdzia Boga, który nigdy nie godzi się na utratę swojego dziecka. On szuka – nawet wtedy, gdy my sami już dawno uznalibyśmy poszukiwania za daremne. On podnosi – nawet wtedy, gdy wszyscy inni przechodzą obojętnie. On leczy rany – nawet te, które wydają się nieuleczalne.
Sformułowanie: „Ojcze, daj mi część majątku, która mi przypada…” zawiera całą istotę teologii grzechu. Każ- dy mój grzech jest próbą udowodnienia Bogu, że żyjąc inaczej, niż On to przewidział, będę szczęśliwy. Grzech zawsze jest oszukiwaniem siebie, że szczęście jest poza Bogiem i że gdyby tylko Ojca nie było, wreszcie byliby- śmy wolni. Zabijanie Boga w sobie – oto jest to, o co tak naprawdę chodzi w grzeszeniu.
Te przypowieści są jak lustro, w którym można zobaczyć siebie: jako owcę, która zboczyła ze ścieżki; jako drachmę, która wypadła i leży w ciemności, czekając na odnalezienie; jako człowieka poranionego, który potrzebuje Samarytanina. Ale można też dostrzec Boga – jako pasterza, który nie przestaje szukać; jako kobietę, która uparcie zapala światło, by odnaleźć swoją zgubę; jako miłosiernego, który pochyla się nad każdym, kto został odrzucony.
Dla mnie książka o. Michała Legana to przede wszystkim poruszająca opowieść o miłości, która jest większa niż ludzki grzech, niż ludzkie zwątpienie, niż wszystkie błędy i niewierności. To miłość, która nie zna kalkulacji – daje wszystko, nie oczekując niczego w zamian.
Ta książka stała się dla mnie czymś więcej niż tylko lekturą. To było spotkanie – spotkanie z Ojcem, który nigdy nie przestaje czekać. Który nie tylko wybacza, ale też przywraca godność. Który nie tylko przebacza, ale także daje nowe życie.
Jeśli zatem ktoś z nas czuje się mały albo niedojrzały, może być pewien, że Bóg widzi w nim swego ulubieńca!
Jeśli kiedykolwiek czułeś, że jesteś zbyt daleko, że zbyt wiele razy zawiodłeś, że nie masz już odwagi wrócić – sięgnij po tę książkę. Ona przypomni Ci to, co jest sercem Ewangelii: że miłosierdzie Boga nie ma granic. Że Jego miłość nie kończy się nigdy. I że w Jego domu zawsze jest miejsce dla Ciebie.
Skomentuj artykuł