Proboszcz prawdę ci powie, czyli co z tym Kościołem?
„Dialogi w połowie drogi” – odcinek 55. Ewa Skrabacz i Wojciech Ziółek SJ rozmawiają o międzynarodowym spotkaniu „Proboszczowie dla synodu”, które od 28 kwietnia do 2 maja odbywało się w podrzymskiej miejscowości Sacrofano. Brali w nim udział przedstawiciele proboszczów z całego świata, a Wojciech Ziółek był delegatem Kościoła katolickiego w Rosji.
„W rozmowach wychodziła troska wszystkich o Kościół” - mówi ks. Paweł Baran o synodalnym spotkaniu proboszczów. - „To jest głęboko zapisane w chrześcijańskim DNA, że spotyka się po to, aby rozeznawać sytuację, w której przychodzi nam głosić Ewangelię”.https://t.co/P824j2Y4zh
— Vatican News PL (@VaticanNewsPL) May 3, 2024
Autorzy podcastu wychodzą od jego osobistych doświadczeń wyniesionych z tego spotkania, ale poruszają też szerszą tematykę drogi synodalnej w Kościele. Mówią między innymi: Katolickość, czyli powszechność Kościoła to bezcenna wartość, do której szybko przywykamy i – uważając ją za coś oczywistego – przestajemy ją cenić; powszechność Kościoła ujawnia się również w braterskiej serdeczności i pozbawionej dystansu bliskości. Takie braterstwo, bliskość i równość we wzajemnych relacjach jeszcze dwadzieścia lat temu były absolutnie nie do pomyślenia; kryzys to jakaś słabość, jakiś rozstrój i wymagająca leczenia choroba. Papież Franciszek często mówi, że Kościół to szpital polowy.
WZ: Witamy serdecznie.
ES: Ewa Skrabacz.
WZ: I Wojciech Ziółek.
ES: A ściślej mówiąc, to ja witam bardzo serdecznie Wojciecha Ziółka.
WZ: O, masz ci los, a co to się stało?
ES: Z jakiego paragrafu, tak?
WZ: Z jakiego paragrafu?
ES: Otóż, szanowni słuchacze, przedstawiam delegata Kościoła Katolickiego w Rosji na spotkanie „Proboszczowie dla synodu”, które odbyło się na przełomie kwietnia i maja w Rzymie.
Federacja Rosyjska reprezentowana na spotkaniu synodalnym w Rzymie
WZ: Tak, co prawda nie w samym Rzymie, ale w Sacrofano pod Rzymem, a wszystko inne się zgadza i muszę powiedzieć, że był to mój debiut w roli delegata, na szyi którego na identyfikatorze oprócz mojego imienia i nazwiska widniał jeszcze dopisek Federacja Rosyjska.
ES: Kto by to wymyślił?
WZ: Kto by to wymyślił? Powiem, że wprawiało mnie to w zdziwienie, ale tak, jak powiedziałaś, byłem delegatem Kościoła Katolickiego, a konkretnie mówiąc, Konferencji Episkopatu Rosji na to spotkanie.
ES: Jak to się zdarzyło, że polski jezuita jedzie reprezentować Kościół Katolicki w Rosji?
WZ: Myślę, że chodziło o znajomość języka włoskiego. Oczywiście, ja tu nie jestem jedyny, który zna włoski, ale chodziło też o to, że parafia, którą jezuici się zajmują w Tomsku to szczególna parafia, o czym tutaj mówiliśmy już nie raz, mianowicie, że to największa parafia na Syberii, że bardzo aktywna, że bardzo aktywnie świeccy w niej działają.
ES: No i szkoła też czyni was wyjątkowymi.
WZ: Tak jest, tak. No więc biskup, nasz współbrat jednocześnie zaproponował mi, mówiąc, że co ja na to, gdybym miał pojechać do Rzymu na spotkanie.
ES: I jak rozumiemy, nie odpowiedziałeś po jezuicku, jeśli muszę, to chętnie?
WZ: Nie, raczej skoncentrowałem się na tej drugiej części powiedzonka, że chętnie. Dodając, że nawet jakby mi zakazywał, to ja bym chciał pojechać, a co dopiero, kiedy mi proponuje.
ES: No to jeszcze powiedzmy, że był przelicznik, tzn. nie jechało tylu proboszczów, ilu by chciało. To zależało od wielkości episkopatu.
WZ: Pani redaktor, może to Panią zaskoczyć, ale jeden delegat przypadał na pięćdziesięciu biskupów. To trzeba było pięćdziesięciu biskupów uzbierać, żeby pojechać.
ES: Ale to brzmi dumnie, że warty jesteś pięćdziesięciu biskupów.
WZ: Co prawda na mnie złożyło się pięciu biskupów, bo tylu mamy w Rosji, czterech diecezjalnych i jeden pomocniczy. Ale to dlatego, że przelicznik był taki, że do pięćdziesięciu jeden delegat. Od pięćdziesięciu jeden do stu, dwu i tak dalej.
ES: Czyli z Polski pojechało ilu?
WZ: Z Polski pojechało trzech. Plus byli jeszcze, właśnie, bo Polacy są wszędzie i tak jak ja reprezentowałem episkopat Rosji, będąc Polakiem, tak był również polski ksiądz, który reprezentował episkopat Turcji i był polski ksiądz, który reprezentował episkopat Kazachstanu. Plus jeszcze polscy księża organizatorzy całości.
ES: To tak sobie myślę, że bez kolegów to nie zostałeś. Bo i Polacy, i jezuici, jak się domyślam.
WZ: No jezuici, no jakby nas nie było. Byliśmy też, jak są instytucje międzywydziałowe na uczelni, to my też jesteśmy taka instytucja międzynarodowa.
Skąd pomysł spotkania proboszczów w Rzymie?
ES: I finalne spotkanie z jezuitą, czyli z papieżem. Ale zanim dojdziemy do finałowego spotkania, to skąd w ogóle to spotkanie proboszczów? No trochę już synod trwa i nagle co, komuś się przypomniało?
WZ: Tak, albo lepiej powiedzieć, zostało komuś przypomniane, że wśród tych licznych spotkań zaplanowanych, nie zaplanowano spotkania z ludźmi, którzy są na pierwszej linii frontu, czyli z proboszczami. I ponieważ synod i tak został przedłużony, bo z wieloma innymi rzeczami się okazało, że się nie wyrobimy, to w tym doliczonym czasie gry, że się tak wyrażę, zostało jeszcze zarządzone, żeby zrobić spotkanie proboszczów z całego świata.
ES: Przybyło was?...
WZ: 193 czy 194, jakoś tak nie pomnę, ale z 99 krajów świata, to na pewno pamiętam.
ES: Te liczby muszą robić wrażenie, a doświadczenie tego na żywo musiało być no bardzo takie dotykające.
WZ: To było rzeczywiście największe wrażenie, które ja stamtąd przywiozłem, mianowicie doświadczenie katolickości Kościoła katolickiego. Brzmi jak masło maślane...
ES: I to nie jest masło maślane, właśnie.
WZ: Ale bynajmniej znaczy coś bardzo konkretnego. Szczególnie po tym doświadczeniu Rosji, która zawsze, a będąc w czasie wojny, tym bardziej zamyka się tak instynktownie, podejrzliwie patrzy na wszystko, co nie nasze, podejrzliwie patrzy na to, co właśnie nierosyjskie, to to doświadczenie międzynarodowości, a jeszcze lepiej powiedzieć jedności w tej międzynarodowości, właśnie tej katolickości, to było jak łyk świeżego powietrza. To naprawdę, to mnie od razu uderzyło i to ze mną zostało.
ES: Było was wielu, więc jak się domyślam, nie pracowaliście w jednej wielkiej grupie, no przynajmniej nie cały czas, tylko…
WZ: Choćby się chciało, prawda? Tak jest. Proszę, to może się przedstawmy. Tak. Numer 199.
ES: I dwa dni już mamy z głowy, szybko poszło. Ale właśnie, rozumiem, że w jakichś podgrupach obradowaliście geograficznie, językowo?
WZ: Językowo. 18 grup językowych, po 12 uczestników plus jeden animator.
ES: Rosyjskojęzycznej nie było chyba?
WZ: Nie było. Były cztery oficjalne języki, angielski, francuski, włoski i hiszpański. I proszę sobie wyobrazić, że zostałem przydzielony do grupy hiszpańskiej.
ES: Jako atrakcja.
WZ: Jako atrakcja dla ośmiu Latynosów, dwóch Hiszpanów i jednego Amerykanina mówiącego biegle po hiszpańsku.
ES: Rozumiem, że syberyjskość robiła wrażenie.
WZ: Syberyjskość robiła wrażenie i że Polak reprezentujący Rosję i pracujący na Syberii mówi po hiszpańsku. I tak się zadumałem nad złożonością natury ludzkiej, myśląc sobie o tym, że ja przecież hiszpańskiego zacząłem się uczyć po to, żeby rozumieć żarty argentyńskiej grupy Les Luthiers, która jest takim jakby odpowiednikiem naszej grupy MoCarta. A teraz ta znajomość mi się przydała do tego, żeby w synodalnym gronie wypowiadać się na temat doświadczeń związanych z pracą duszpasterską.
ES: A no właśnie, a propos tych wypowiedzi. No pojechaliście czy spotkaliście się po to, żeby porozmawiać, usłyszeć się? Rzeczywiście można było wypowiedzieć, wysłuchać się nawzajem?
WZ: No w grupie bardzo zbliżyliśmy się do siebie, w grupie bardzo można było wypowiedzieć się, usłyszeć. W sali plenarnej zapewniano nas pierwszego dnia, wszyscy organizatorzy, że my tu jesteśmy tylko po to, żeby was wysłuchać, żebyście wy nam powiedzieli. I w większości przypadków tak było, chociaż zdarzały się takie, no powiedziałbym wrzutki...
ES: Ręczne sterowanie debatą, tak?
WZ: Coś takiego, nie nagminne, ale zdarzało się, że jakiś temat, dyskusja była przekierowywana.
ES: Reagowaliście jakoś na to? To znaczy upominaliście się o to słuchanie?
WZ: W grupie natychmiast, w sali plenarnej tak na koniec to zostało powiedziane.
ES: To znaczy?
WZ: No, znasz mnie, wiesz, że ja takie rzeczy mówię. I ja powiedziałem przy okazji podziękowań za braterskość i bezpośredniość całego spotkania, bo to rzeczywiście byli kardynałowie, byli biskupi, byli świeccy, byli księża, a wszyscy byli równo traktowani. I tam byliśmy wszyscy jak bracia i siostry.
ES: No właśnie, były też kobiety, więc jak siostry.
Błogosławione skutki kryzysu
WZ: Tak. I dlatego pytałem się, jak to jest, że teraz to jest możliwe, a 20, 30 lat temu to było nie do pomyślenia. I dziękując za to, odpowiadałem, że uważam, że to dlatego, że teraz jesteśmy w kryzysie, że to właśnie kryzys spowodował, że zbliżyliśmy się do siebie. Tak jak pacjenci w sali szpitalnej, którzy chociaż z różnych sfer, chociaż z różnych regionów, ale wszyscy w piżamkach leżą, każdemu coś dolega, opowiadają…
ES: Ten sam los dzielą.
WZ: Tak. I w związku z tym powiedziałem, że dlatego, kochani, jakbym miał czegoś życzyć sobie, wam i nam wszystkim, to tego, żeby ten kryzys trwał jak najdłużej, żeby się szybko nie skończył.
ES: Owacje na stojąco, jak rozumiem, za takie życzliwe życzenia.
WZ: Owacji na stojąco nie było, ale były podniesione brwi, duży uśmiech na wielu twarzach...
ES: Nie dziwię się.
WZ: I potem podziękowania za to, że tak, że to jest słuszna intuicja. Bo ja tak mówiłem, że jeżeli ten kryzys się skończy jutro, to natychmiast wrócimy do złych przyzwyczajeń, tak jak wracają do złych przyzwyczajeń ludzie wychodzący ze szpitala po krótkim pobycie. Od razu biorą papierosy do ręki, od razu jedzą smażone i tak dalej.
ES: Czyli kryzys długotrwający ma szansę wyrobić w nas nawyki, które już zostaną, te dobre nawyki.
WZ: I o to chodzi właśnie. Po to ma trwać długo. Ale też mówiąc o tym szpitalu. Powiedziałem, że papież Franciszek często mówi, że Kościół to szpital polowy. I tu zwracając się właśnie i do kardynałów, i do tych ekspertów, którzy tam byli, ja mówię, że kochani, ale nie zapominajmy, że my w tym szpitalu mamy być nie lekarzami, bo lekarz jest tylko jeden. I to nie jest papież, tylko Pan Jezus. A my to wszyscy mamy być tam pacjentami. Pacjentami. Bo tylko pacjent doświadczy czułej opieki lekarza i dzięki temu ma szansę na to co w szpitalu najważniejsze, czyli że może wyzdrowieć.
ES: Tak jest. I ewentualnie pomóc lekarzowi stosując się do jego zaleceń.
WZ: Tak jest. Jako salowi, jako pielęgniarze coś możemy przynieść, jakiś drobny zabieg zrobić.
ES: Ale myślę, że to jest ważne memento dla nas wszystkich, bo tutaj mówiłeś do funkcyjnych nazwijmy to. Ale takie pokusy, mam wrażenie, mamy wszyscy, również my świeccy, że my wiemy, my będziemy teraz porządkować, zamiast wsłuchiwać się, co zresztą na tej drodze synodalnej, którą zaproponował nam papież, jest esencjonalne. My mamy mówić, ale słuchając się nawzajem.
WZ: Tak jest. A nie stawiać diagnozy. Ja też powiedziałem, kochani eksperci, nie stawiajcie diagnoz, bo to nie jest ani wasza, ani nasza rola. To jest rola Pana Jezusa. My mamy słuchać, co On nam powie, prawda? Bo jeżeli się będziemy przerzucać diagnozami, to nic z tego nie wyniknie.
ES: No to nadialogowałeś się w tym Sacrofano, ale miałeś też okazję do dialogów w Rzymie, bo przecież mieliście spotkanie z papieżem.
WZ: Do którego podszedłem i poprosiłem go o błogosławieństwo dla tego wszystkiego, co robimy w Tomsku. Ale również dla naszych braci prawosławnych i innych, którzy trzymając się kalendarza juliańskiego, za trzy dni będą świętować Paschę. Papież się bardzo ucieszył. Udzielił nam błogosławieństwa i parafii, i szkole, i im wszystkim. I zaraz to oczywiście przysłałem do Tomska, mówiąc, że taki prezent wam wiozę.
ES: Ślicznie wybrzmiewają te syberyjskie opowieści włoskie, bo są bardzo esencjonalne dla tego, co w ramach Synodu się dzieje.
WZ: No bo właśnie, bo Synod na tym polega. To nie chodzi tylko o dialogi między nami. Najważniejsze jest to, co się dzieje między nami, a Duchem Świętym. To są dopiero te najistotniejsze, synodalne... „Dialogi w połowie drogi”.
Skomentuj artykuł