W drodze przez „ciemną noc duszy"

W drodze przez „ciemną noc duszy"
Istnieje wiele podobieństw między depresją i ciemną nocą, ale również wiele różnic. Potrzeba wyczucia, aby je odróżnić. (fot. Martin-Neuhoff)
Anselm Grün / Wydawnictwo „Jedność”

W mistyce od czasów Jana od Krzyża mówimy o „ciemnej nocy duszy". Pytanie brzmi, czy ciemna noc umysłu i duszy, którą opisał i której doświadczył na duchowej drodze Jan od Krzyża, a po nim wielu chrześcijan, jest identyczna z depresją, czy ma z nią jakieś punkty styczne, czy też znajduje się na zupełnie innej płaszczyźnie. Czy rady, jakich Jan od Krzyża udziela tym, którzy doświadczyli „ciemnej nocy", są pomocne w radzeniu sobie z depresją czy też są one jedynie pobożną ucieczką przed chorobą psychiczną?

Początkowo w opisie depresji i „ciemnej nocy" występują podobieństwa. Zarówno w depresji, jak i w „ciemnej nocy" ludzie doświadczają uczucia własnej bezsilności, bezbronności i nagości, samotności, opuszczenia i wyobcowania. Czują się bezwartościowi, wewnętrznie odwróceni, winni i grzeszni. Doświadczenie to jest przesycone strachem, beznadziejnością i bezsensownością. Człowiek przeżywa w sobie głęboką ciemność. Jan od Krzyża sam często łączy melancholię z „ciemną nocą". Niektórzy ludzie cierpiący na depresję przechodzą przez doświadczenie „ciemnej nocy". A wtedy ważne jest, jak interpretują zarówno depresję, jak i „ciemną noc". Jan od Krzyża surowo osądza niektórych przywódców duchowych, którzy nie mają pojęcia ani o depresji, ani o „ciemnej nocy". Niektórzy duchowi towarzysze zachowują się jak przyjaciele Hioba. Uważają, że doświadczenie ciemnej nocy to jedynie melancholia albo chandra. Sądzą, że to grzech czy jakiś ciężar są przyczyną tych przeżyć. Jednakże takimi interpretacjami ci przywódcy duchowi tylko szkodzą. Wpędzają ludzi w rozpacz albo zgorzknienie.

Subiektywne doświadczenie „ciemnej nocy" może być ukształtowane przez strach i wewnętrzną pustkę i może nabywać cech depresji. Ale jest pewna decydująca różnica między „ciemną nocą duszy" a depresją: „ciemna noc" jest zawsze poprzedzona duchowym doświadczeniem. Jest ona przede wszystkim religijnym fenomenem, przeżywanym przez ludzi, gdy udają się w drogę do Boga. Jest to bolesne doświadczenie pustki i ciemności. Ale, jak mówi Jan od Krzyża, nie charakteryzuje się ono melancholią ani chandrą. Potrzeba daru odróżniania stanu ducha, aby rozróżnić czasem zewnętrznie bardzo podobne do siebie doświadczenia. Dla mnie zawsze ważne jest, by zobaczyć, czy ktoś, kto mówi o „ciemnej nocy", ma prawdziwe doświadczenia duchowe i czy stawia czoła swojemu życiu codziennemu. Depresja często odwodzi nas od radzenia sobie z codziennością. Doświadczenie „ciemnej nocy" może wprawdzie wpłynąć negatywnie na naszą pracę, ale w pierwszej kolejności należy umiejscowić je na płaszczyźnie duchowej. W normalnym przypadku nie przeszkadza ono skupiać się na innych ludziach i na pracy.

Listy i notatki Matki Teresy, które dopiero w 2007 roku stały się znane szerokiemu ogółowi, pokazują, że ta święta kobieta, która na zewnątrz zawsze się uśmiechała, dręczona była doświadczeniem „ciemnej nocy". Opisuje ona swoje głębokie pragnienie Boga - „tak głębokie, że aż boli - nieustające cierpienie - a mimo to niechciane przez Boga - odrzucone - puste". Media przedstawiały to doświadczenie wewnętrznej ciemności i oddalenia od Boga jako przeciwieństwo tego, jak ta święta żyła na zewnątrz. Ale dla mnie właśnie ta ciemna strona jej doświadczania Boga jest warunkiem tego, że mogła być miłosierna dla ludzi, że w każdym człowieku - również w tym, który na zewnątrz nie odzwierciedlał nic z Boga - mogła rozpoznać oblicze Jezusa. Matka Teresa mogła zwrócić się ku ludziom w ich potrzebie, ponieważ doświadczała potrzeby na własnym ciele. Jej doświadczenie oddalenia od Boga doprowadziło ją do tego, że zwróciła się ku ludziom, którzy czuli się wykluczeni z miłości Boga. To im chciała zanieść miłość Bożą, nie dlatego, że zawsze czuła tę miłość w sobie, lecz dlatego, że była w niej głęboka tęsknota za tą miłością oraz nadzieja, że ta miłość towarzyszy jej również wtedy, gdy ona jej nie czuje. Pocieszające było dla Matki Teresy również to, że w swoich wewnętrznych cierpieniach i słabościach mogła doświadczyć tego, że ostatecznie zbliża się do Boga: „Po raz pierwszy (...) doszłam do tego, by pokochać tę ciemność - ponieważ teraz wierzę, że jest ona cząstką, bardzo, bardzo małą cząstką ciemności oraz bólu Jezusa na ziemi".

DEON.PL POLECA


Celem „ciemnej nocy" jest wewnętrzne oczyszczenie człowieka. Nasze wyobrażenia o Bogu mają zostać oczyszczone. Mamy sie uwolnić od tendencji do wykorzystywania Boga dla własnych celów, aby wiodło się nam lepiej, abyśmy poprzez Boga czuli się lepszymi ludźmi i mogli postawić siebie ponad innymi. Według Jana od Krzyża taką funkcję może pełnić również depresja: „Nawet jeśli ta susza związana jest niekiedy z melancholią albo innym nastrojem (...) to z tego powodu powoduje w niemniejszym stopniu oczyszczenie zapędów; ponieważ odbiera duszy każdy zmysłowy, przyjemny smak i kieruje jej myśli jedynie i wyłącznie ku Bogu". Dla Jana od Krzyża doświadczenie „ciemnej nocy" może być więc jak najbardziej połączone z depresją. Choroba wspiera wtedy duchowy proces oczyszczenia. I odwrotnie - Jan jest przekonany o tym, że depresja może zostać wyleczona dzięki doświadczeniu „ciemnej nocy", które uwalnia duszę od wszelkiego przywiązania. Depresja, tak jak rozumieli ją ojcowie pustyni, jest ukształtowana przez uzależnienie od zewnętrznych przedmiotów, od dobrego samopoczucia i sympatii. „Ciemna noc" usuwa to uzależnienie. Kieruje naszą uwagę całkowicie na niepojętego Boga. Ta wewnętrzna wolność oczyszcza ducha również z ponurych myśli. Dla mnie pytanie brzmi, w jaki sposób można przełożyć te przekonania hiszpańskiego mistyka na nasze czasy i wykorzystać je owocnie do radzenia sobie z depresją.

Przede wszystkim powinniśmy wystrzegać się postrzegania „ciemnej nocy" jako fenomenu czysto psychologicznego albo czysto duchowego. Duchowe doświadczenie ma zawsze psychologiczne podstawy i odwrotnie. Dlatego też nie powinniśmy traktować depresji jako czysto biologicznej lub psychologicznej anormalności. Ma ona zawsze również wymiar duchowy. Jednak nie wolno chorobie, którą jest depresja, zbyt szybko nadawać przesadnie duchowego wymiaru. Przychodzą do mnie osoby, które cierpią na depresję, ale swoją sytuację natychmiast komentują obrazem „ciemnej nocy". Mam niekiedy wrażenie, że czują się kimś wyjątkowym, gdy opowiadają o swoim doświadczeniu. Nie znajdują w sobie pokory, by po prostu przyznać się, że mają depresję. Według mnie u ludzi, którzy rzeczywiście przeżywają „ciemną noc" duszy, zawsze występują oba elementy: duża psychiczna wrażliwość i brak odporności na zranienia oraz jednocześnie prawdziwe duchowe doświad­czenie — doświadczenie tego, że Bóg nie jest po prostu nagrodą za nasze religijne dążenia, ale że zbliżamy się do Boga tylko wtedy, gdy to, co egocentryczne, zostanie w nas oczyszczone i zniszczone w ciemności nocy.

To samo dotyczy doświadczenia depresji: Są takie depresje, które trzeba po prostu złagodzić przy pomocy lekarstw, bo w przeciwnym razie prowadzą do odrętwienia duszy i uniemożliwiają jej radzenie sobie z codziennością. Ale w każdej depresji kryje się również duchowe wyzwanie. Kiedy Jan od Krzyża uważa, że również melancholia chce oczyścić duszę ze wszelkiego przywiązania i żądzy, wtedy oznacza to dla mnie: Muszę w pokorze zaakceptować moją depresję. Mam przestać przedwcześnie ją interpretować i obarczać siebie winą. Mam raczej zadać sobie pytanie, z jakich wyobrażeń i złudzeń depresja chce mnie oczyścić. Depresja podaje w wątpliwość mój zawyżony obraz własnej osoby, mianowicie to, że muszę być perfekcyjny, muszę spełniać wszystkie ocze­kiwania i muszę być przez wszystkich lubiany. Ale ona oczyszcza mnie również z religijnych iluzji, na przykład z iluzji, że Bóg rozwiąże wszystkie moje problemy i na moją prośbę natychmiast uwolni mnie od choroby. Depresja konfrontuje mnie z moją bezsilnością. Nie mogę już wykorzystywać Boga do tego, by się lepiej poczuć, aby stać się wewnętrznie bardziej swobodnym i być ponad wszystkim. Mogę jedynie w bezsilności oddać się w ręce Boga. W tym oddaniu uwolnię się wewnętrznie od wszelkich ambicji, od żądzy sławy, od chęci robienia wszystkiego samemu, uwolnię się od chęci bycia postrzeganym przez innych jako uduchowiony i dojrzały człowiek, uwolnię się od tendencji wykorzystywania Boga dla siebie i dla moich celów. W ten sposób depresja jest w stanie oczyścić nie tylko mój obraz własnej osoby, ale również mój obraz Boga.

Istnieje wiele podobieństw między depresją i ciemną nocą, ale również wiele różnic. Potrzeba wyczucia, aby je odróżnić. Pierwsi ojcowie Kościoła rozróżniali między zaćmieniem (skotos = zaćmienie duszy) a ciemnością {gnopbos). Również w języku niemieckim znamy to rozróżnienie. Zaćmienie jest zawsze negatywne, natomiast ciemność raczej pozytywna. U ojców Kościoła zaćmienie jest skutkiem osobistego odwrócenia się od Boga, podczas gdy ciemność to miejsce, w którym można w szczególny sposób doświadczyć Boga. Ważnym kryterium, pozwalającym odróżnić, czy ktoś cierpi na depresję, czy też właśnie przechodzi przez ciemną noc, jest dla mnie wewnętrzna wolność. Często ludzie cierpiący na depresję skarżą się, że nie dostają tego, czego potrzebują, ponieważ nie mają przyjaciela czy przyjaciółki, nie osiągają sukcesów albo nie mają siły. W „ciemnej nocy" nie skupiam się na takich pragnieniach i potrzebach. Cierpię wtedy z powodu wewnętrznej pustki. Nie czuję już w ogóle Boga. Ten brak doświadczania Boga może być jak najbardziej połączony z tym, że człowiek nie czuje sam siebie. Ale ma to inną jakość niż depresja, w której jestem całkowicie od siebie odcięty i również w obecności drugiego człowieka nic już nie czuję.

 

Jednak dla mnie depresja i doświadczenie „ciemnej nocy" mają jedną wspólną cechę. Oba doświadczenia są zawsze wyrazem określonego przeżywania społecznego i duchowego otoczenia. Elisabeth Ott pokazała na przykładzie Marcina Lutra i Reinholda Schneidera, że doświadczenie depresji i „ciemnej nocy" nigdy nie jest problemem czysto osobistym, lecz zawsze również pracowaniem nad pewną sytuacją, która dotyczy całej ery. Marcin Luter nie mówi w swoim przypadku o „ciemnej nocy", lecz o zakwestionowaniu. Ale jego doświadczenia podobne są do tych świętego Jana od Krzyża. Luter w swoim zakwestionowaniu najwyraźniej próbował pracować nad trudną relacją z ojcem. Surowy ojciec utrudniał mu wiarę w miłosiernego Boga. Dlatego znał w sobie nienawiść do Boga i postrzegał Chrystusa wciąż jako karzącego sędziego. Poprzez zakwestionowanie swojej rozpaczy dotarł do doświadczenia miłosiernego Boga i Jezusa jako Zbawcy wszelkich win. Jego osobiste doświadczenia charakteryzowały się wciąż depresyjnymi fazami. Ale nigdy nie było to wyłącznie czysto prywatne doświadczenie. Trwając w depresji, wykonywał raczej — jak wyraża to amerykański psycholog, Erik H. Erikson — brudną robotę swojej ery.

Ciemna noc Lutra była wprawdzie jego osobistym doświadczeniem, ale jednocześnie „umoszczona na kolektywnej rzeczywistości — cierpieniu na świecie, przez świat, a prawdopodobnie również dla świata", jak pisze Ott. Cierpienie Lutra było zawsze również cierpieniem reprezentatywnym. W czasach, kiedy strach przed Bogiem próbowano przezwyciężyć przy pomocy rygorystycznych nakazów kościelnych, cierpiał w sposób, który był dla współczesnych zbawienny i wyzwalający. Ale on sam musiał na tej drodze przejść przez odcinki wewnętrznych tarapatów i biedy, pustki i rozpaczy.

W podobny sposób Elisabeth Ott opisuje doświadczenia Reihnolda Schneidera. To, co opisał on w swoim ostatnim dzienniku „Zima w Wiedniu", było jego osobistym doświadczeniem, które zdobył w wyniku choroby i depresyjnych skłonności. Ale Reinhold Schneider cierpiał równocześnie na chorobę swoich czasów: ból braku historii człowieka, niemającego już wyczucia dla drogi, którą ludzie przewędrowali. I jako reprezentant mu współczesnych wziął na siebie to cierpienie z powodu okrucieństwa stworzenia, absurdalności historii i powierzchowności czysto zewnętrznej wiary. Reinhold Schneider cierpiał na problemy z wiarą typowe dla jego czasów. Dla niego możliwa była już tylko jedna wiara, która idzie przez grób: „jego życie jest tajemniczą, podziemną agonią, jego miejscem kaplica śmiertelnego strachu Chrystusa" , pisze Ott. Reinhold Schneider w swojej „ciemnej nocy" wycierpiał noc świata, noc utraty wiary, noc bezsensowności, okrucieństwa, otwartych przepaści. Dla swoich czasów wykonał smutną, bolesną pracę. Ale pośrodku „ciemnej nocy" mógł jednocześnie napisać o sobie: „Czuję się bezgranicznie wolny. Ale nie wiem już, co przeżywam i czym jestem, zawsze szczęśliwy i zawsze zagubiony, w błogiej zgodności z moim przeznaczeniem". Tam, gdzie wszystko zostaje mu odebrane, nawet jego wiara, którą podczas wojny wyraził w swoich wspaniałych sonetach, czuje się jednocześnie wolny. Nie jest już narażony na presję, że musi coś udowodnić ludziom. Jednocześnie czuje jednak, że pytania, które sobie zadaje, „izolują go i rozczarowują albo ranią ludzi". Mimo to wie, że ta droga jest jego drogą, którą musi iść przed Bogiem i przed ludźmi. Dlatego pośrodku ciemnej nocy, pośrodku swojej beznadziejności, w swojej depresji czuje się mimo wszystko wolny i szczęśliwy, choć jednocześnie zagubiony. Jest to osobna forma wolności i szczęścia - nie to szczęście, które obiecują nam dzisiaj prorocy szczęścia. Poprzez swoje doświadczenie Reinhold Schneider uwolnił się od wszystkiego, do czego usilnie dążył. Oddanie się w ręce Boga uwolniło go, i pośrodku depresji dało mu pewnego rodzaju szczęście.

Kiedy odniesiemy doświadczenia Marcina Lutra i Reihnholda Schneidera do naszego radzenia sobie z depresją, to dla mnie wynika z tego następujące żądanie: Każdy człowiek cierpiący na depresję musi wycierpieć nie tylko swoje osobiste przeznaczenie, ale ma szczególne wyczucie dla swoich czasów. To zrozumienie mogłoby być dla wielu ludzi w depresji pocieszeniem. Cierpiący na depresję czują się przecież często wykluczeni ze wspólnoty zdrowych. Mają wrażenie, że zrobili coś nie tak jak trzeba, albo że sami są winni swojej sytuacji. Skarżą się, że choroba izoluje ich od ludzi i przeszkadza w sensownym życiu. Jeśli teraz rozpoznają, że to, co muszą wycierpieć, jest cierpieniem świata, reprezentatywnym dla wielu, którzy to tylko przeczuwają, ale w głębi do tego nie dopuszczają, wtedy zobaczą w swojej depresji sens i zadanie. Cierpią na tę depresję, ponieważ często są bardziej wrażliwi na problemy swoich czasów niż wielu innych współczesnych im ludzi. Ich wrażliwość jest wyróżnieniem, a nie klątwą. Może stać się błogosławieństwem dla świata. Ludzie cierpiący na depresję wielokrotnie wyprzedzają swoje czasy. Boleśnie czują, czego ich czasom potrzeba. Dlatego też wielu nam współczesnych ludzi pogrążonych w depresji może nazwać to, co dobrze zrobi naszym czasom.

To wewnętrzne powiązanie choroby z otaczającym światem ludzie cierpiący na depresję mogą sobie uświadomić również wtedy, gdy próbują przezwyciężyć swoją depresję. W próbie pokonania choroby w pewnym sensie działają na rzecz otaczającego świata. Wielu z nich opowiada mi, że nie mogą niczego zrobić dla świata. Nie wiedzą, jaki ślad mogliby pozostawić na tym świecie. Są wystarczająco zajęci sobą. Zawsze im odpowiadam: „Nie musisz wyryć w tym świecie śladu radości. Ale jeśli pojednasz się ze swoją depresją i Świadomie ją przecierpisz, wtedy będzie od ciebie wychodzić nadzieja dla świata. W miejscu, w którym stoisz, będziesz oczyszczać zmętnienie ludzkich myśli, aby również oni mogli znowu spojrzeć na ten świat z nadzieją. W swoim procesie leczenia przezwyciężasz chorobę naszych czasów i wnosisz nadzieję w beznadziejność świata. Ze swoją depresją me jesteś poza społeczeństwem, lecz pośrodku niego. Czujesz, że reprezentujesz za wszystkich ludzi coś, co inni woleliby wyrugować".

Myśli te nie uleczą depresji. Ale pośrodku choroby dają nadzieję i zaufanie. Cierpiący na depresję czują, że ich życie, a także ich choroba mają jakiś sens, że oni są ważni dla tego świata i wcale nie są bezwartościowi i nieprzydatni, jak określa siebie wielu z nich. Ludzie, którzy pojednali się ze swoją depresją, roztaczają często aurę tajemniczości i głębi. Dają swojemu otoczeniu odczuć, że świat jest czymś więcej niż tylko tym, co na zewnątrz, że życie człowieka jest przepastną tajemnicą, której nikt nie jest w stanie zbadać dla siebie samego.

Formułując te myśli na psychologicznej płaszczyźnie, można by powiedzieć: Ludzie w depresji cierpią na coś, co dotyczy naszych czasów. Daniel Heli uważa, że depresja jest często wołaniem duszy o pomoc w obliczu zbyt wygórowanych wymagań odnośnie mobilności człowieka. Dlatego też wzrost zachorowań na depresję jest pytaniem skierowanym w stronę społeczeństwa, jakie struktury ono oferuje i czy tym samym nie wymaga zbyt wiele od ludzi, wywołując u nich choroby, a także czy opracowuje struktury, które pomagają ludziom żyć w sposób odpowiadający ich istocie.

Depresja to również krzyk protestu w obliczu postawy „wszystko da się zrobić". W Stanach Zjednoczonych ta metoda pozytywnego myślenia jest szeroko rozpowszechniona. Technika ta ma z pewnością swoje dobre strony. Ale jeśli sugeruje, że każdy problem można rozwiązać, jeśli tylko będziemy pozytywnie myśleć, wtedy coraz więcej ludzi, którym to nie pomaga, będzie reagowało depresją. Ich choroba jest krzykiem protestu, na który musimy reagować. Również tam, gdzie nasze społeczeństwo nadmiernie koncentruje się na dobrym samopoczuciu, podnosząc sprawność i zdrowie do rangi swego rodzaju dobra religijnego, wzrost depresji można zrozumieć jako protest przeciwko temu jednostronnemu skupianiu się na fizycznej i psychicznej formie. Czasem depresja jest również zdrową reakcją w obliczu nieodpowiedniego skupienia się na sukcesach. Depresja zaprasza tych, którzy cierpią z powodu dzisiejszych czasów i ich ukształtowania, do tego, by uwolnić się od władzy chorobotwórczych postaw w naszym społeczeństwie. Jest dla całego społeczeństwa wyzwaniem, by przemyśleć swoje miary i sprawdzić, co wpędza ludzi w chorobę.

Depresja stawia przed ludźmi jeszcze jedno wyzwanie: Wskazuje ona psychologiczne i medyczne drogi, które nauka dzisiaj już zna. Ale zwraca uwagę również na drogę duchową. Ostatecznie depresja - niezależnie od tego, czy jest „ciemną nocą" wiary, depresyjnym epizodem czy też powracającą ciężką depresją - prowadzi zawsze do podstawowych pytań życia: Z czego chcę czerpać w moim życiu? Jakie są miary mojego życia? Jak interpretuję moje życie? Jaki jest cel mojego życia? Można by powiedzieć, że depresja stawia nas przed trzema pytaniami, które gnoza sformułowała jako centralne pytania ludzkiej egzystencji: Kim jesteśmy? Skąd pochodzimy? Dokąd zdążamy?

Depresja jest zaproszeniem, bym pożegnał się ze wszystkimi miarami, które są sprzeczne z moją istotą, bym oderwał się od wszystkich złudzeń, w oparciu o które buduję imponujący obraz własnej osoby. Jest też dla mnie wyzwaniem, bym się uwolnił od obarczania winą i skupiania się na negatywnych interpretacjach, abym stawał się coraz bardziej tym, kim jestem w swojej naturze, coraz bardziej zbliżał się do tego jedynego w swoim rodzaju i pierwotnego obrazu, jaki Bóg uczynił dla mojej osoby.


Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W drodze przez „ciemną noc duszy"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.