Modlitwa w ciszy uzdrawia

Modlitwa w ciszy uzdrawia
(fot. harold.lloyd/flickr.com/CC)

Cisza zabija i ożywia. Niszczy zło, ale ujawnia dobro. Cisza jest niczym sito. Przesiewa całą ludzką biedę i uzdrawia, jeśli uwierzymy w skuteczność prostych środków.

"Stamtąd podążył Jezus dalej i przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając z sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił"(Mt 15, 29-30).

Lubimy patrzeć na swoje życie przez pryzmat wielkich wydarzeń: matura, obrona pracy magisterskiej, ślub, awans w pracy, pojawienie się dziecka w rodzinie. Sęk w tym, że w życiu ważne jest również to, co pomiędzy, czyli codzienność, gdzie właściwie nic spektakularnego się nie dzieje. Te zwykłe chwile, które pochłaniają większość naszego czasu.

W ewangeliach często pojawia się coś takiego. W pośrodku swego aktywnego zaangażowania, głoszenia Słowa, uzdrawiania, wędrówek, Jezus nagle na chwilę się zatrzymuje. Tak dzieje się chociażby w piętnastym rozdziale Ewangelii według św. Mateusza. Pojawia się tam przerywnik między dwiema historiami, który w sumie można by spokojnie pominąć. Ale ten przerywnik nie jest tutaj przypadkowy. Ten przerywnik jest wydarzeniem.

Pewnego dnia Jezus był w drodze do Galilei z pogańskich okolic Tyru i Sydonu, gdzie uzdrowił córkę kobiety kananejskiej. Poszedł w stronę Jeziora Galilejskiego. Po czym Ewangelista dodaje: "Wszedł na górę i tam siedział".

Bardzo mnie to zdanie uderzyło. Nigdy nie zwracałem na nie uwagi - bo sądziłem, że to jedynie literacki ozdobnik. Ale właśnie to zdanie wzbudziło mój niepokój. Chyba dlatego, że jest takie proste i trafia w samo sedno.

No właśnie. Co Jezus tam robił? Może po prostu odpoczywał, bo przeszedł kawał drogi. Może chciał z góry popatrzeć na taflę jeziora, poczuć na sobie podmuch wiatru albo promienie słońca. Może chciał się pomodlić. Tak czy owak, przebywał z dala od ludzi i zajęć na osobności. I to jest istotne.

Jak długo tam siedział? Nie wiemy. W każdym razie, gdy tak sobie siedział, nagle zwaliła Mu się na głowę cała ludzka bieda, chorzy, którzy szukali pomocy i uzdrowienia. Zastali Go podczas siedzenia.

Jezus nie oblega, lecz puka

"Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie" (Łk 21, 26) - powiada Chrystus. I puka do drzwi, czeka cierpliwie na ich otwarcie. Nie wedrze się do środka siłą. Nie będzie walił taranem w drzwi, bo to nie Jego styl. Szuka kontaktu z nami w ciszy i delikatności: "Wejdź do izdebki i módl się w ukryciu do Ojca".

Żyjemy w świecie, w którym dociera do nas nieskończenie więcej bodźców niż dawniej. Sami stworzyliśmy sobie tyle udogodnień, że nie nadążamy z ich poznawaniem i wykorzystaniem. Nie twierdzę, że to źle, ale ta sytuacja domaga się od nas większej czujności, jeśli nie chcemy pozostać bezkrytycznymi pochłaniaczami wszystkiego co tylko stanie w centrum naszego zainteresowania.

Oddychamy kulturą "niecierpliwości techniki". Wszystko musi być już, szybko i naraz. Mamy problem z czekaniem. Widać to w urzędzie, przy kasie, na drodze. Chcemy, żeby ludzie działali jak automaty biletowe czy bankomaty. Przyciskam guzik i wyskakuje mi to, co chcę.

Kiedy jestem w galerii handlowej, nawet jeśli tylko przez nią przechodzę, to po 10 minutach dostaję kręćka. Jest tam tyle rzeczy, które do mnie krzyczą: weź mnie, kup mnie, spróbuj mnie, przymierz mnie, posiądź mnie. Jest to nęcące wodzenie, rodzące wrażenie, że może jednak coś z tych rzeczy przydałoby się mieć. A równocześnie odzywa się we mnie głos, że większości tych rzeczy nie potrzebuję.

Rozstań się na chwilę ze światem

Jak wobec tego odpowiedzieć na zaproszenie Pana? Jak wejść na górę i po prostu w spokoju siedzieć? To nie świat jest zły. To nie od świata takiego, czy innego zależy, czy wyjdziemy naprzeciw Pana. Wiele zależy od mojej decyzji, a także od zdolności do pozostawiania i tracenia tego, co wydaje mi się bezcenne, ale i tego, co doraźnie zaspokaja moje głody i chwilowo ucisza niepokoje.

Jeśli chcę spotkać Pana, to muszę wejść na moją górę lub pustynię i tam siedzieć. Nie zawsze musi to być modlitwa. Jezus nieco wcześniej mówi w Ewangelii św. Mateusza: "Przypatrzcie się ptakom w powietrzu, przypatrzcie się liliom" - to ma być lekarstwo na zabieganie, troski, zapomnienie o Bogu. Myślę, że to proste zalecenie należy potraktować dosłownie. Sam Jezus na pewno często to robił. Był świetnym obserwatorem życia, kontemplował, słuchał.

Jeśli chcę wejść na górę i tam siedzieć, to muszę się trochę opustoszyć. Zostawić na jakiś czas Facebooki, Twittery, esemesy, smartfony, czy inne gadżety, które tak bardzo domagają się uwagi. Musimy być w jakiejś mierze puści, aby pomieścić w sobie obecność Boga. Nie możemy pozwolić, aby cała nasza wyobraźnia, pamięć i umysł zostały zagracone, nie możemy mieć wszystkiego, nawet jeśli są to dobre rzeczy. Nie wyjdę na górę, aby siedzieć, jeśli nie włączę firewalla w mojej głowie. Muszę zadbać o pewną dyscyplinę, ascezę, bo nie jestem maszyną, a i ona po jakimś czasie wysiada.  

Papierowe potwory

Ale czy ja to jeszcze potrafię zrobić? Usiąść na osobności, w ciszy, słuchać, patrzeć? Czy mogę jeszcze żyć bez tych wszystkich elektronicznych "dopalaczy"? 

Sam się z tym trochę zmagam. Staram się wychodzić na górę, znaleźć czas dla Pana na modlitwę, albo wyjazd na rowerze, albo spacer. I wiem, że to wymaga decyzji. Nie wystarczy powiedzieć: chciałbym się modlić, postaram się więcej ruszać. To musi być decyzja konkretna i głęboko umotywowana. Motywacja musi być bezinteresowna: ja chcę to zrobić dla Pana, chcę Go spotkać. Inne motywacje szybko się wypalają: poczucie obowiązku, chęć ugrania czegoś dla siebie, strach, zaspokajanie potrzeby religijnej itd.  

Jednak pojawia się tutaj pewna trudność. Kiedy usiądę w ciszy, to nagle może się ze mnie coś wynurzyć. Rozproszenia, wewnętrzne dyskusje, spory z innymi, zajmowanie się sobą. W tej ciszy (odosobnieniu) może pojawić się nuda, niepokój, tysiące myśli, niechciane uczucia, które dopominają się zauważenia. Każdy z nas ma w sobie takie drzemiące potwory, które co rusz domagają się ofiar z czystych dziewic, czarne myśli, dołujące wspomnienia, pochowane w jakichś pieczarach. Niektóre są wyimaginowane, a niektóre wciąż skutecznie dożywiamy, na przykład przez użalanie się nad sobą i brak wdzięczności. Dopiero po czasie okazuje się, że często są to papierowe smoki, strachy na wróble, kurz.

Jednak Bóg spotyka nas tam, gdzie jesteśmy, tam, gdzie mamy kontakt z samymi sobą, a nie tam, gdzie nas nie ma, gdzie ciągle gnamy, przeskakujemy z jednego kwiatka na drugi. Nie musimy być perfekcyjni, wystarczy, że będziemy dla Pana.

Nie uciekaj od skupienia

Cisza zabija i ożywia. "Skupienie niszczy w nas zło" - pisze Simone Weil. Cisza jest niczym sito. Przesiewa całą tę ludzką biedę i uzdrawia. Niektóre obszary w nas, nieobjęte jeszcze przez miłość, są zamknięte w kufrach na kłódkę. Nie chcemy ich otwierać, bo to boli. Bronimy się. Dlatego niektórzy nie potrafią znieść siebie samych. Wolą żyć w chaosie, w zabieganiu, w ciągłym aktywizmie, w zajmowaniu uwagi czymkolwiek, byleby tylko te nieprzyjemne sprawy nie wyszły na jaw. I wyszukują mnóstwo różnych wymówek, im bardziej inteligentni, tym są one bardziej wysublimowane. I rozpaczliwie szukają uzdrowienia gdzie indziej, w chwilowych ucieczkach, przyjemnościach, które dają ulgę tylko na moment, w błyskawicznych receptach, pseudouzdrowicielach. Bo ucieczka nie uzdrawia, tylko na chwilę łagodzi ból.

Co Jezus odnajdywał w sobie w chwilach ciszy? Że jest kochany przez Ojca, że jest Jego Synem. To przeświadczenie dawało Mu niesamowitą siłę zarówno do pracy, do dzielenia się sobą, jak i do znoszenia przeciwności i tego, że niektórzy ludzie Go nie rozumieli i nie lubili.

W naszym sercu są też wspaniałe rzeczy, które są przesłonięte, czasem przywalone gratami i hałdami śmieci. Nie widzimy naszej prawdziwej wartości, która jest niezależna od naszych osiągnięć, porażek i wychowania. Często zapominamy, że "człowiek nosi w sobie cuda, których szuka poza sobą". W naszym wnętrzu są nie tylko potwory, które zresztą pierwsze się narzucają, tak jak złe newsy w mediach. "Siedzenie w ciszy" pozwala nam na nowo odkryć, że istnieje w nas coś trwalszego i wspanialszego niż nasze słabości i grzechy, które znikną. Na pustyni spotykamy Pana, który nas wyzwala od lęków, ran, trosk, nasyca głody i pragnienia. Tam dowiadujemy się, że w nas jest także miłość, boski pierwiastek i zdolność do poświęcenia się.

Bo cisza uzdrawia.

 DUCHOWA PIELGRZYMKA DO LOURDES

 

życie się upraszcza
wiara się odmładza
ziemia się przybliża
niebo się otwiera
Bóg się uśmiecha
człowiek wraca inny

27 osobistych refleksji wskazuje szlak duchowej wędrówki dla każdego, kto tęskni za prostotą, szuka uzdrowienia, kocha życie...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Modlitwa w ciszy uzdrawia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.