Mój Bóg nie jest Bogiem fajerwerków [WYWIAD]

Mój Bóg nie jest Bogiem fajerwerków [WYWIAD]
ks. Grzegorz Strzelczyk (fot. Michał Lewandowski)
ks. Grzegorz Strzelczyk / Michał Lewandowski

"On jest Bogiem dającym siłę do tego, że człowiek, który został zdradzony przez żonę, jest w stanie przebaczyć i ją przyjąć z powrotem. I kochać dalej. Dla mnie to jest cud". O działaniu Ducha Świętego w Kościele, ruchach charyzmatycznych i cudach mówi ks. Grzegorz Strzelczyk.

Michał Lewandowski: Gołąb?

ks. Grzegorz Strzelczyk: (śmiech) Bibliści bardzo chcieliby wiedzieć, dlaczego akurat tak przedstawiono Ducha Świętego w Ewangelii. Teorii jest sporo, ale najważniejsze jest chyba to, że bardziej niż o wygląd chodziło o sposób działania. Duch Święty nie wygląda jak gołąb, ale zstępuje w podobny sposób.

Delikatnie?

DEON.PL POLECA


Na pewno ewangelistom nie chodziło o to, jak mamy dokładnie wyobrażać sobie Jego wygląd.

Tekst Ewangelii pisany jest wiele lat po Zmartwychwstaniu Chrystusa. Apostołowie i ewangeliści znali Ducha jako tego, który przychodzi w językach ognia, który działa jak szum z nieba. To kontrastuje z delikatnym gołębiem.

To bardzo trudne, bo nie mamy w zasadzie o co się zahaczyć. Myślę, że ktoś miał takie doświadczenie Ducha Świętego zstępującego jak gołębica, to zagnieździło się w tradycji i przeszło potem do tekstu Ewangelii. Powtarzam, tu raczej nie chodzi o to, że ktoś widział gołębia, ale o rodzaj zstępowania na ziemię, który skojarzył się z lotem tego ptaka. Więcej nie wiemy. O resztę zapytam po paruzji.

Można go jakoś zastąpić na witrażach?

Ale po co?

Bo to sugeruje ludziom, że Bóg stał się gołębiem.

Mamy w zasadzie cztery możliwości przedstawiania Ducha Świętego: nic, płomień, fontannę albo gołębia. Trzeba wybrać.

Fontanna?

Proszę zobaczyć do Ewangelii św. Jana: "W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta, Jezus stojąc zawołał donośnym głosem: «Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony" (J 7, 37-39). Stąd to skojarzenie. Może być też prościej - źródło. Ale osobiście lubię fontanny. No i jeszcze zapomniałem o świętych.

Aureola na obrazach i ikonach?

Nie, chodzi o coś głębszego. Działanie Ducha Świętego widać po owocach łaski. Bóg działa w świętych i oni są wyświetlaniem się efektów Jego działania. Możemy wtedy powiedzieć za Heribertem Mühlenem, że Duch Święty jest jedną osobą w wielu osobach. Nie ma wcielenia jak u Syna, ale aktywne działanie w innych ludziach.

To jednak trochę politeizm.

Dlaczego? Przecież Duch się nie rozmnaża. W Trójcy mamy trzy osoby, jedną naturę. W Chrystusie mamy jedną osobę i dwie natury, a w przypadku Ducha Świętego mamy jedną osobę w wielu osobach. To oczywiście nie dogmat, ale ciekawa teologiczna teoria. Języki się przecież rozdzieliły i na każdym spoczął jeden…

Czy w opisach działania Ducha Bożego w Starym Testamencie możemy dopatrywać się pierwszych śladów obecności Ducha Świętego w Biblii?

Trzeba by zacząć od pytania, czy Izraelici rozumieli Ducha Bożego jako odrębną osobę. Wydaje się raczej, że stosowanie idei Ducha Bożego jest jednym ze sposobów niemówienia wprost o Bogu. To z jednej strony miało ochronić Jego absolutną transcendencję, a z drugiej pokazać, że Bóg działa w świecie i to działa bardzo konkretnie. Dlatego Boży Duch jest obecny przy stwarzaniu świata. Żydzi rozumieli Boga zawsze w tych dwóch aspektach: absolutnej niezależności i nieosiągalności dla człowieka oraz bliskiego działania. To ostatnie było zewnętrzne (w historii), ale także wewnętrzne, co możemy zobaczyć na przykładzie proroków i ich natchnienia prorockiego.

Czyli Duch Boży to nie do końca Duch Święty?

Jest tu pewna ciągłość objawienia. Z tym, że Izraelici mieli wstępne rozpoznanie dwóch wspomnianych przeze mnie aspektów Boga, a my mamy przekonanie, że to nie tylko aspekty, ale konkretne osoby. Wiemy, że to rozróżnienie jest głębsze, jest zakorzenione głęboko w Bogu, a nie tylko w Jego działaniu na zewnątrz.

Zaraz na początku Starego Testamentu jest fragment: "Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam". W polskim tłumaczeniu jest liczba mnoga. Czy to jakaś wskazówka do szukania śladów Ducha Świętego?

Pytanie, czy mamy do czynienia z początkiem objawienia stricte chrześcijańskiego, czy to ostatnie ślady po politeizmie, którego ogon zagląda jeszcze do Starego Testamentu. Nie da się tego jednoznacznie rozstrzygnąć, ale nadużyciem byłoby powiedzieć, że mamy tutaj jasne objawienie się Trójcy czy Ducha Świętego. Nic też nie wskazuje, że judaizm za czasów Jezusa miał takie przekonanie.

Tutaj jest jeszcze problem hebrajskiego zwrotu elohim (hebr. אֱלֹהִים; pol. Bogowie), który w oryginale występuje w liczbie mnogiej i generuje mnóstwo trudności gramatycznych. Bo kiedy mamy Boga, o którym mówimy właściwie per Bogowie, to jest pewien problem. Tak samo jak z wieloznacznością interpretacji trzech mężów, którzy odwiedzają Abrahama. Nie jest powiedziane, kim dokładnie są, ale domysły są dla chrześcijan bardzo oczywiste.

Skąd tak silne powiązanie Ducha Bożego, Ducha Świętego ze sprawami szumu z nieba, powietrza, wiatru, gołębicy, tchnienia? Był jakiś konkretny powód?

Myślenie hebrajskie nie znało idei duchowości ściśle niematerialnej - poza może samym Bogiem. Nieobjęty i wszechmocny Bóg w swoim działaniu jest doświadczalny i konkretny. Dzięki temu daje się usłyszeć jako szum z nieba, poczuć jako tchnienie, zobaczyć jako zstępująca gołębica. Natomiast przekonanie, że Duch jest związany z tchnieniem, jest wzięte z prostego doświadczenia, że kiedy człowiek przestaje oddychać, to umiera. Stąd idea życiodajności ducha. Czasem mamy tendencję, by w jednym z opisów stworzenia człowieka widzieć tchnienie Boga jako obdarowanie duszą. A idea duszy to kwestia o wiele późniejsza. Tu jest konkretniej: leży człowiek ulepiony z gliny i trzeba mu zrobić "usta-usta", żeby ożył. To tylko oznacza, że żyjemy dzięki Bożej reanimacji (śmiech).

Pobożny Żyd z czasów Jezusa uznałby nas za szaleńców wierzących w trzech bogów?

Na pewno miałby problem z naszym podejściem. Zresztą my sami musimy się nagimnastykować, żeby to zrozumieć.

Objawienie dokonało się w kulturze judaizmu. Potem spotkało się z greckimi pojęciami, które pozwoliły opisać zależności między konkretnymi osobami w Trójcy, w tym Ducha Świętego. Czy bez ich znajomości judaizm mógłby sobie z tym jakoś poradzić?

Nie wiem, ale zdaje się, że oni z początku radzili sobie bez tego. Mamy Dzieje Apostolskie mówiące wprost o działaniu Ducha. Nie ma spekulacji nad Jego tożsamością, jest po prostu działający Duch, którego się wzywa i którego się słucha. Kolejnym etapem jest pewnie Jan, jego Ewangelia i wyraźne już pokazanie, że istnieje ciągłość między działaniem Jezusa i działaniem Ducha Świętego. To prowadziło do zrozumienia, że skoro Duch kontynuuje tę samą misję od Ojca, którą rozpoczął Jezus, to też musi być kimś.

Osobowość Ducha Świętego jest wydedukowana z doświadczenia. Czyli mamy doświadczenie działania, potem pojawiają się opisy tych doświadczeń, dopiero potem próbujemy te opisy spiąć w spójny system. Domknięta teoria Trójcy rodzi się dopiero wtedy, kiedy poszczególne opisy się składają na pewną całość i udaje się na tyle zaadaptować grecką filozofię, by te intuicje wyrazić. Chrześcijanie, żeby za pomocą helleńskich pojęć opisać własne doświadczenie, musieli je modyfikować.

Czy Duch, który wyprowadza Jezusa na pustynię, gdzie będzie kuszony, ma coś wspólnego z Duchem Świętym?

Tak, to jest ewidentnie to samo doświadczenie Jego działania. Ewangelie powstają kilkadziesiąt lat po Zmartwychwstaniu Chrystusa i Zesłaniu Ducha Świętego. Ich autorzy mają te wydarzenia lub opowieść o nich ciągle w pamięci. Wiedzą, że ten Duch, którego mają teraz, to ten sam, którego miał Jezus. I że jest ciągłość. Dlatego nie mają większego problemu z powiedzeniem, kto stał w tej scenie za Chrystusem.

Mamy dobrego Ducha Świętego, Boga, który jest nieustannie z Jezusem, zostaje dany Apostołom, ożywia całe stworzenie, wylewa różne dary. I potem czytamy, że zabił Ananiasza i Safirę, bo ci oszukali i zachowali trochę pieniędzy dla siebie. Skąd taki kontrast w Jego działaniu?

To jest bardzo trudna scena, bo radykalnie różni się od innych. Nie wiemy dokładnie, co tam się wydarzyło. To, że w sytuacji takiego napięcia ktoś może paść martwy, to my z medycznego punktu widzenia wiemy. Że zostało to przypisane działaniu Bożemu, to jest ewidentna kalka ze Starego Testamentu. Jestem w stanie sobie jednak wyobrazić, że mamy do czynienia z opisem wydarzenia historycznego, że łapią ich na oszustwie i ktoś tam pada martwy, po prostu. I zostaje to zinterpretowane jako wyrażenie Bożego gniewu. Moim zdaniem spokojnie to pasuje do sposobu myślenia o świecie właściwego czasom biblijnym.

Czyli to mogło się wydarzyć?

Tak. Byłbym tylko ostrożniejszy w przypisywaniu działania sprawczego Bogu w tej kwestii. Padli, bo ludzie padają martwi. Ze stresu na przykład. Trzeba na ten tekst patrzeć przez pryzmat tego, co nazywamy analogią wiary, czyli patrzenia na fragment Biblii przez pryzmat całego Objawienia. Jeśli cała reszta nam mówi, że Bóg jest miłosierny i dobry, to nie możemy danego fragmentu interpretować jeden do jednego, ale poszukać w nim głębiej, bo coś tam może być ukryte. Zresztą ewidentnie w dziejach scena ta ma już pedagogiczną funkcję - jest przestrogą przez próbą oszukiwania Ducha Świętego, bo to oszustwo wobec Boga samego.

A to ciekawe, bo i dzisiaj ludzie padają z nóg, przypisując to działaniu Ducha Świętego.

Mówi pan o ruchach charyzmatycznych i tak zwanym zaśnięciu w Duchu Świętym?

Tak, skąd taka ich popularność teraz?

Są chyba dwie przyczyny, jedna poważna teologiczna i druga mniej poważna, raczej emocjonalna. Pierwsza: zaczęliśmy przyzywać Ducha Świętego. Jak się Go wzywa w oczekiwaniu, że coś zrobi, to jest szansa, że zacznie to robić, bo mu otwieramy przestrzeń swojej wolności. A Bogu zdaje się łatwiej się działa, kiedy może współpracować z naszą wolnością.

Duch Święty nie działa w Kościele niezależnie od tego, czy się Go przyzywa, czy nie?

Jak św. Tomasz z Akwinu rozróżnia dary Ducha Świętego, to mówi o różnych rodzajach łask. Mówi, że część tych darów jest dla uświęcenia człowieka (jednego), a potem są tak zwane gratiae gratis date, czyli dary darmo dane, które są dla budowania Kościoła. Ta pierwsza część dotyczy zbawienia człowieka i tam Duch działa zawsze, bo bez tego nie ma Zbawienia. Ale i tam chodzi o wzbudzenie wiary, czyli świadomej odpowiedzi człowieka. W drugiej grupie darów dochodzimy do kwestii budowania Ciała Chrystusowego, czyli także ludzkiej wolności i kreatywności, gdzie współpraca woli człowieka z Duchem Świętym staje się kluczowa. Człowiek może ten dar przyjąć albo odrzucić. Świadomość przyzywania Ducha, proszenia o dary, wypatrywania ich jest niebagatelna dla tego, żeby je w ogóle odkryć. Także w tym sensie łaska zakłada naturę.

Czyli tej świadomości nie było w Kościele przez tyle lat, że dopiero teraz taki wykwit tych ruchów?

Może nie była tak akcentowana. Po drugie mieliśmy długi okres, w którym chrześcijanie jako tako wyformowani występowali głównie w zakonach. Przeciętny chrześcijanin powiedzmy z XVIII w. mieszkał na wsi, nie miał żadnego wykształcenia, więc oczekiwanie od niego świadomości konieczności przyzywania Ducha Świętego i rozeznawania charyzmatów byłoby naiwnością. Ale jeżeli zajrzymy to tego, co się działo w klasztorach, to okaże się, że doświadczenie charyzmatyczne nigdy tam nie wygasło. Strumień charyzmatyczny w życiu zakonnym płynął i wciąż płynie. Tyle, że zwykle cudów związanych ze świętymi nie wiążemy z nurtem charyzmatycznym. Ale przecież to ten sam Duch.

A co z tymi zjawiskami jak: zaśnięcie w Duchu Świętym, chrzest w Duchu Świętym, wylanie Ducha Świętego czy tzw. dar języków. Co to jest?

I tu dochodzimy do drugiej przyczyny, czyli emocji. Przesunęliśmy się w ogóle w kulturze, jeżeli chodzi o emocjonalne wyrażanie naszych przeżyć, a więc także wiary. Od ścisłej, stoickiej powściągliwości do tego, że pozwalamy sobie na przeżywanie emocji i na potrzebę ich wyrażania. Część tego strumienia charyzmatycznego silnie tym się karmi. Czyli ludzie jeżdżą na spotkania charyzmatyczne, bo tam wyraźniej przeżywają swoją wiarę. Co nie jest koniecznie złe, ale może też być nienajlepsze. Bo można zacząć jeździć ze względu na to, że człowiek się uzależnił od emocji. I potrzebuje kolejnej, silniejszej dawki. Zjawiska zbliżone do charyzmatycznych mogą występować przez indukcję emocjonalną: człowiek wie, że jak ma paść w odpowiednim momencie i bardzo tego chce, to może mu się zdarzyć, że padnie. Natomiast jak sięgniemy do klasycznej teologii duchowości, to znajdziemy tam przecież opisy takich zjawiska jak zachwycenie i ekstaza.

To coś podobnego do tego, co dzieje się na takich spotkaniach?

W klasycznej literaturze "duchowej" jest sporo materiału ilustrującego, jak te dwa zjawiska funkcjonowały w praktyce. Św. Teresa z Ávili miewała ekstazy połączone z lewitacją. Przy czym różnica pomiędzy zachwyceniem a ekstazą jest taka, że w ekstazę wchodzi się stopniowo, a zachwycenie przychodzi nagle. Istota zaś jest ta sama: skupienie na Bogu tak intensywne, że przestaje się kontrolować ciało.

No ale przecież to byli święci, pobożni mnisi w zamkniętych klasztorach, a tutaj mówimy o grupie ludzi, którzy kończą pracę, wsiadają w samochód i nagle zaczynają śnić w Duchu Świętym i rzekomo mówić obcymi językami, choć w rzeczywistości ani to greka, ani hebrajski.

Mamy trzy fenomeny związane z językami. Pierwszy: mówienie językiem, który istnieje, ale dana osoba go do tej pory nie znała - tak jak w Dziejach Apostolskich, gdzie Apostołowie mówią obcymi językami i głoszą Słowo Boże, a rozumieją ich obcokrajowcy. Drugi: glosolalia, czyli wypowiada się jakieś słowa, które nie są znane w żadnym dostępnym języku, ale tam jest treść, która może być zakryta przed innymi i tym, który mówi, ale jednocześnie daje się wydobyć, jeśli Duch wzbudzi dar tłumaczenia. O tym mówi św. Paweł w 1 Liście do Koryntian. Podkreśla, że ten charyzmat jest związany z tłumaczeniem i nie powinno się go używać, jeśli nie ma tłumaczących. Jeśli jakaś wspólnota mówi, że występują u niej glosolalia, a nie zostaje dany dar tłumaczenia, to rodzi się wątpliwość.... I jest jeszcze trzecie zjawisko, które ściśle nie jest charyzmatyczne i przynależy raczej do modlitwy naturalnej.

Czyli?

Augustyn nazywa je jubilacją. To jest taki stan, w którym na modlitwie człowiek zaczyna wychodzić poza treść. Kiedy formułowanie treści zaczyna wręcz przeszkadzać. Skupienie na relacji, na osobie jest tak duże, że słowa nie są potrzebne. Na modlitwie indywidualnej to jest stan, w którym przestajemy formułować myśli. Św. Augustyn porównywał to gdzieś do rolników, którzy przy żniwach zaczynają śpiewać, a kiedy kończą się im pieśni, to zaczynają nucić. I to, co najczęściej się dzieje na spotkaniach charyzmatycznych, to jest najprawdopodobniej jubilacja. Tego przecież nikt nawet nie usiłuje tłumaczyć.

Gdzie jest granica pomiędzy prawdziwą modlitwą tych ludzi a psychiką i presją tłumu?

Każda modlitwa przechodzi zawsze przez psychikę. Doświadczeni prowadzący trzymają modlitwę przy ziemi. Bo można wspólnotą tak zakołysać, że ludzie odlecą i przestaną panować nad emocjami. A nam o to zupełnie nie chodzi. Niestety zapewne zdarza się, że sami prowadzący są uzależnieni od tych emocji. I zamiast modlitwy mamy koncentrację na emocjonalnej przyjemności. Taka modlitwa może dawać wiele endorfin, ale niekoniecznie owocować zjednoczeniem z Bogiem. Może być jak na koncercie: fajnie. Więc musimy nieustannie się pytać, czy spotykamy się, by wychwalać Boga ze względu na Boga, czy wychwalać Boga ze względu na endorfiny, jakie to daje. To problem na okrągło rozważany w klasycznej duchowości. Św. Jan od Krzyża mówił, że możemy przestać się modlić ze względu na Boga, a zacząć się modlić ze względu na "smaki" i "pociechy" duchowe. Pisze o emocjach, po prostu.

A potem emocje mijają i Bóg już mnie nie kocha.

Kiedy Bóg prowadzi do dojrzałości, to nieraz też wyciąga wtyczkę z emocjami i wtedy - jak pisze choćby Jan od Krzyża - dusza ma ochotę się cofnąć, by do nich wrócić. Wielkie uniesienia emocjonalne to de facto bycie na przedpolu zjednoczenia. To dopiero rozgrzewka przed prawdziwym biegiem, w którym chodzi o wolę. To, co jednoczy, to dopiero przed nami. Smaki są po to, żeby się oswoić, poznać Boga i modlitwę.

Apostołowie uzdrawiają i wskrzeszają zmarłych. Dlaczego to się dzisiaj nie dzieje?

A kto tak powiedział?

Nie widziałem biskupów ani papieży, którzy by robili takie rzeczy. Żałuję, bo może wtedy byłaby burza medialna i zaczęto by na poważnie traktować cuda i wierzyć w nie.

Może właśnie dlatego Duch się ogranicza. Pytanie jest takie: czy cudu chcemy, bo doprowadza nas do wiary, czy bardziej dlatego, że zwalnia z niej, dostarczając dowodu. "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli". Te cuda się dzieją, ale zwykle tam, gdzie nie ma reflektorów. Duch zdaje się woli omijać błyski fleszy.

Czyli cuda są dookoła nas, a my nawet nie widzimy?

Nie wiem, ile rzeczy jest cudami w tym sensie, że Bóg gdzieś przestawił dwa kwarki, żeby coś innego stało się na drugim końcu wszechświata. Wiem, że jak ktoś wstał z grobu po kilku dniach, to Bóg musiał zadziałać. Ale dla mnie to są fajerwerki. Mój Bóg nie jest Bogiem fajerwerków. Mój Bóg jest Bogiem dającym siłę do tego, że człowiek, który został zdradzony przez żonę, jest w stanie przebaczyć i ją przyjąć z powrotem. I kochać dalej. Dla mnie to jest cud. Wskrzeszanie to pikuś w porównaniu z tym.

Widział ksiądz wskrzeszenie?

Nie, ale widziałem ludzi, którzy dochodzili do przebaczenia niewyobrażalnych krzywd. Dla mnie to jest o wiele bardziej cudowne działanie Boga. Co komu ze wskrzeszenia? Przecież ten człowiek może już się zadomowił po drugiej stronie. Już mu tam było dobrze.

Cuda mają budować królestwo Boże na ziemi.

Proszę zauważyć, że Jezus wskrzesza i uzdrawia konkretnych ludzi przy bardzo konkretnych okazjach. Jak młodzieńca z Nain. Jezus widzi sytuację tej kobiety i wskrzesza jej syna. Konkretny człowiek i konkretna potrzeba - Jezus uzdrawia.

No tak, ale przecież takich sytuacji na świecie są setki tysięcy dziennie. Wszystkich Jezus spotyka i widzi, a uzdrowienia jednak nie ma.

I to jest paskudna dla nas własność Bożej wolności. Jak w tym fragmencie u Łukasza: "I dodał: «Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman»" (Łk 4, 24-28). I żadnego wyjaśnienia tej niesprawiedliwości… Można by dodać: wielu młodzieńców zmarło w Palestynie za czasów Jezusa, ale żaden nie został wskrzeszony, tylko…

Nie jestem w żadnej wspólnocie charyzmatycznej, nie mam ekstaz związanych z modlitwą, uczestniczę w zwyczajnym życiu parafialnym i przyjmuję sakramenty. Jak mogę doświadczyć działania Ducha w moim życiu?

Po mojemu podstawowe działanie Ducha to kuszenie do dobra. Główne charyzmaty to te, które służą poznaniu. Duch chce nas doprowadzić do prawdy, czyli do rozpoznania woli Bożej. Chce nam wskazać dobro, które jest przed nami, które mamy realizować. Mamy więc rozpoznanie dobra, potem przynaglenie (że mamy to zrobić), a na końcu uzdolnienie, w którym daje nam siłę do tego. Pomoc, żebym umiał i działał skutecznie. Jesteśmy skłonni myśleć, że charyzmat jest wtedy, kiedy w ogóle nie umiemy czegoś robić i nagle zyskujemy zdolność do tego. Ale to są tak zwane charyzmaty nadzwyczajne: człowiek nie potrafi mówić w danym języku, puff, i potrafi. A charyzmaty zwyczajne, te powszechniejsze, działają podobnie jak silnik w rowerze elektrycznym. Jak się nie pedałuje, to nie jedzie. Muszę zacząć, a wtedy on mnie wzmocni i nagle jestem w stanie wyjechać na górkę bez zadyszki.

Czy radość może być efektem działania Ducha Świętego? Nie widać jej na mszach zbyt wiele.

Problem może w tym, że przeakcentowaliśmy żałowanie za grzechy i przesunęliśmy naszą północno-zachodnią duchowość w stronę lamentu. No i nam radość zdechła. Jak pojedziemy do Ameryki Południowej to zobaczymy, że tam jest zupełnie inaczej. Zatem to jest silnie związane z kulturą. Wyrośliśmy na stoicyzmie. Do pewnego momentu u ludzi dobrze wykształconych i inteligentnych źle widziane było coś takiego jak okazywanie emocji. Jeśli ktoś intensywnie cieszyłby się na mszy świętej, to byłby po prostu niekulturalny.

Albo oskarżony o łamanie przepisów liturgicznych, bo tańczy na mszy świętej.

Dopiero my mamy obsesję przepisów liturgicznych, wraz z obsesją na punkcie prawa. Kiedyś było mniejsze parcie.

Przychodzi ktoś do konfesjonału i mówi, że boi się grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Wydaje mu się, że tak zgrzeszył, a przecież Ewangelia mówi wyraźnie, że ten grzech nie może być odpuszczony. Co mam nabroić, żeby sobie zasłużyć?

Mnie się wydaje, że tu bardziej niż o "co" chodzi o "jak". Jedyny grzech, którego Bóg nie może odpuścić, to taki, z którego człowiek się nie nawraca. Grzech przeciwko Duchowi Świętemu to jest świadome trwanie w odmowie nawrócenia. Wiem, że robię źle, jestem tego świadomy i nie zamierzam tego zmieniać, bo tak sobie wybrałem.

To musi być strasznie trudne.

Ale obawiam się, że występuje w przyrodzie. Bóg zawsze chce odpuścić grzech, ale pytanie, czy człowiek chce to przebaczenie przyjąć. Obawiam się, że każdy grzech mógłby być grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, gdyby był "zgrzeszony" w taki sposób.

Czyli uspokajamy tych, którzy myślą, że kiedyś nabluźnili Duchowi Świętemu.

Tak, bo tu raczej nie chodzi o bluźnierstwo w stylu: "Duch Święty jest głupi".

Jaka jest różnica pomiędzy modlitwą do poszczególnych osób Trójcy Świętej a do Boga "po prostu"?

Ta do Boga "po prostu" jest przedchrześcijańska, bo nie ma takiej osoby jak "Bóg po prostu".

W liturgii pada bardzo często: "prosimy Cię, Boże…"

W liturgii to jest zawsze do Ojca, podobnie jak mówił Jezus. Kiedy prywatnie myślę "Bóg", to zawsze myślę "Ojciec". Natomiast, jeżeli ktoś myśli "Bóg", nie myśląc ani "Ojciec", ani "Syn", ani "Duch", to jeszcze może myśleć zbiorowo: "On w trójkę". I to jest jeszcze ortodoksyjnie chrześcijańskie. Problem zaczyna się wtedy, kiedy myśli się "On" w sensie "boskość", bez uwzględnienia żadnej osoby. Bo to już jest ustanawianie czwartej osoby.

To się zdarza?

Zbyt często. Kiedyś Rahner powiedział, że gdyby usunąć Trójcę Świętą i zostawić po prostu Boga, to życie wielu chrześcijan w ogóle by się nie zmieniło.

O kim mówią ci wszyscy, których "Bóg" uzdrowił, pomógł, wskazał drogę?

Mam nadzieję, że o Ojcu przez Syna w Duchu Świętym.

I w każdym przypadku działa "On w trójkę"?

To jest jak rzucony trójkąt równoboczny. Zawsze wbije się w ziemię którymś rogiem, a każdy na pozór wygląda tak samo. Ale przecież leciał i wbił się cały. Podobnie działa cała Trójca.

Mój Bóg nie jest Bogiem fajerwerków [WYWIAD] - zdjęcie w treści artykułuKs. Grzegorz Strzelczyk

prezbiter Archidiecezji katowickiej, chrystolog. Studiował w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Katowicach oraz na Papieskim Wydziale Teologicznym w Lugano (Szwajcaria). Doktorat obronił na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Ostatnio na DEON.pl ukazał się jego tekst "Najskuteczniejszy sprzeciw wobec zła".

Mój Bóg nie jest Bogiem fajerwerków [WYWIAD] - zdjęcie w treści artykułu nr 1Michał Lewandowski

redaktor DEON.pl, publicysta, teolog. Prowadzi autorskiego bloga "teolog na manowcach".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mój Bóg nie jest Bogiem fajerwerków [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.