Po cud do sanktuarium
Sanktuaria są sercem religijności, są domami modlitwy i szkołami duchowości, są celem indywidualnych i zbiorowych pielgrzymek, a czasem ostatnią deską ratunku dla tych, którzy zagubili sens życia i szukają ulgi oraz prawdziwego, duchowego wytchnienia.
Autentyczne sanktuarium proponuje zawsze jakiś model świętości, który można potem kontynuować w codzienności życia. Oczywiście, rzecz nie sprowadza się bynajmniej do czytania materiałów pisanych, ani słuchania pobożnych opowieści.
Istotą jest osobiste przeżycie SPOTKANIA, czemu służy symbolika miejsca, forma inicjacji, którą tutaj się przeprowadza albo odbywa dzięki świadectwu innych, którzy kiedyś w tym właśnie miejscu przeżyli swoje decydujące życiowo chwile. Dzieje się to również z tymi, którzy teraz są obecni i w tej chwili stoją obok nas i też się modlą, w ciszy albo na głos, wystawiając na widok publiczny to, co w nas najbardziej osobiste, co najbardziej skryte, nie wstydząc się tego i nie bojąc się cudzego spojrzenia dezaprobaty. Liczy się bowiem dla nich coś znacznie większego, to, po co tu przybyli - zbawcze zrozumienie i zbawcze przygarnięcie do wspólnoty, a mówiąc innymi słowy, usunięcie z ich życia kamienia nagrobnego, to znaczy najgorszego przypuszczenia, jakie los może podsunąć człowiekowi: że jest tak bardzo przez jakieś nieszczęście odkształcony, że przestał być człowiekiem i, po ludzku rzecz biorąc, nie ma już szans, aby mógł być uleczony.
Może dlatego rodzice kilkunastoletniego chłopaka o spojrzeniu dojrzałego mężczyzny w pierwszym rzędzie nawet nie liczą, że modlitwa przyniesie mu zdrowie, to znaczy, że mu cudownie urosną ręce i nogi, których nie ma od urodzenia, ale że zrozumieją wreszcie, DLACZEGO na nich spadło to wielkie nieszczęście i JAK z tym nieszczęściem dalej egzystować. Może - choć oni tego nie formułują w ten sposób - pójdą w głąb rozumienia jedynej odpowiedzi pełnej i prawdziwej, to znaczy misterium Krzyża, aby pozbyć się wreszcie jałowego wmawiania sobie zasłyszanych gdzieś nauk o tym, że kalekie życie ma sens i trzymania się fanatycznie nadziei, której de facto im brakuje, ale się do tego nie przyznają, aby nie stało się to dla nich niemożliwą do uniesienia, druzgocącą ich całą egzystencję tragedią. Może dostrzegą i może doświadczą zbawczej mocy prawdy o tym, że cierpienie ma sens, bo nie ono, ale… MIŁOŚĆ JEST NAJWIĘKSZĄ ŻYCIOWĄ PRAWDĄ, WIĘKSZĄ NIŻ CIERPIENIE, ŚMIERĆ I WSZELKIE ZŁO. Mocniejszy, bo stwórczy, jest dotyk Bożego Miłosierdzia aniżeli szatańska moc niszczenia i zadawania śmierci. OSTATECZNYM SŁOWEM PRAWDY JEST BOWIEM ŻYCIE.
Skomentuj artykuł