Pielgrzymka z okna korporacji

Pielgrzymka z okna korporacji
(fot. PAP/Waldemar Deska)
Marcin Łukasz Makowski

Na początku ludzie w biurze zbiegli się do okna. Ot, egzotyczna ciekawostka wyjęta z innego świata. Jakieś żarciki, złośliwe uwagi. Charakterystyczny głos z megafonu jednak nie ustawał.

Jestem na spotkaniu w jednej ze sporych krakowskich firm, godzina 10 rano. Wentylatory jednostajnym dźwiękiem usypiają atmosferę, słychać niemrawe stukanie w klawiatury, za oknem nieznośny upał. Nagle ciszę przerywa śpiew i głos z megafonu, brzmi bardzo znajomo. Wyglądam i po chwili wszystko jasne - pielgrzymka. Standardowy obrazek: spora grupa kolorowo ubranych ludzi, duże umocowane na stelażach głośniki, ktoś jedzie na wózku, ktoś z małym dzieckiem. W pewnym momencie ksiądz bierze mikrofon, opowiada dowcip, a wszyscy wybuchają śmiechem. I tak kilka grup, jedna za drugą. Każda rozśpiewana, wesoła i aż trudno sobie wyobrazić, że ruszają w trasę, kiedy asfalt niemal topi się pod stopami.

Na początku ludzie w biurze zbiegli się do okna. Ot, egzotyczna ciekawostka wyjęta z innego świata. Jakieś żarciki, złośliwe uwagi, że policja musiała zatrzymać przez nich ruch. A ponieważ młodzi dzisiaj szybko się nudzą, po chwili powracali do komputerów i swoich obowiązków. Charakterystyczny głos z megafonu jednak nie ustawał. Klimatyzacja nie działała, więc okna musiały zostać otwarte. A tutaj raz po raz pomiędzy rozmowy z klientami wkradało się "Alleluja", "O Czarna Madonno" czy inna "Barka". Zdenerwowanie narastało, a wraz z nim - patetycznie mówiąc - opadały maski. Z pozoru grzeczni, fajnie ubrani menadżerzy przed 30-tką zaczęli swoją tyradę. "O, sekta się rozśpiewała", ktoś rzucił. "Najlepiej zorganizowana korporacja w historii, nic tylko z głupich ludzi wyciskają pieniądze. I tak dwa tysiące lat" - przeszło "he, he, he" po biurze. Jedna osoba nadała ton i naraz z każdego biurka zaczęła dochodzić litania żalu i nieukrywanej antypatii w stronę Kościoła. Uczucie niezwykle dziwne, jak z pogranicza dwóch zupełnie nieprzystających do siebie rzeczywistości. Kiedy jedna dziewczyna (wyraźna liderka grupy) odparła, że najlepiej by było, gdyby przejechał ich jakiś tir - puściły mi nerwy. Nie będę szczegółowo opisywał, co stało się dalej, bo nie jestem w tej sytuacji ani głosem rozsądku, ani obrońcą uciśnionych. Fakt faktem, zrobiło się na powrót cicho, ale tym razem ta cisza miała inną wymowę.

Bardzo łatwo wyciągnąć z tej historii proste wnioski. Ot, starcie korporacyjnego profanum z pielgrzymkowym sacrum, które niezrozumiane szło w spiekocie na Jasną Górę. Nie chcę przesadnie piętnować ludzi z biura, ale szczerze zastanowiło mnie to, jak płytkie jest dzisiejsze pojęcie tolerancji. Idę o zakład, że większość z tych osób jest umiarkowanie liberalna, wrażliwa na losy mniejszości i prawa zwierząt. A tutaj proszę, 15 minut religijnych pieśni i kończą się zapasy pobłażania.

Samemu nigdy nie byłem na pielgrzymce, a ta forma manifestowania religijności nie zawsze jest dla mnie czytelna, ale znam dziesiątki osób, które były i wspominają swój marsz jako doświadczenie kształtujące charakter i umacniające wiarę. Cała moja rodzina dojrzewała w "pielgrzymkowym" klimacie, kiedyś regularnie przyjmowaliśmy pątników do domu, a oni po dotarciu do celu odwdzięczali się pocztówkami. To jasne, z okna biurowca i perspektywy korporacji ludzie, którzy idą "niewiadomogdzie" i to jeszcze pod sztandarami ciemnogrodu, są łatwym celem dla prostych generalizacji. Zastanawiałem się później długo, gdzie leży problem. Czy formuła pielgrzymowania jest dzisiaj tak niezrozumiała? Czy jego forma jest zbyt staroświecka i wygląda na pozór "sekciarsko" z zewnątrz?

Można szukać takich pseudotłumaczń, ale każdy, kto zada sobie odrobinę trudu, przekona się, że pielgrzymka to nie jest rzeczywistość jednowymiarowa (wystarczy wspomnieć o takich ciekawostkach jak pielgrzymka dla osób wątpiących i niewierzących organizowana przez dominikanów). Tym bardziej smutne wydawało mi się, że z ust dobrze ubranych i wykształconych osób, niby otwartych na świat, wypływały słowa jeszcze gorsze niż życzenie rozjechania tirem. Po raz kolejny przekonałem się, że dzisiejsza "tolerancja“ to puste hasło, które traci na znaczeniu w momencie, w którym faktycznie trzeba zetknąć się z odmiennością i spróbować ją oswoić. Naturalnie zarzut ten dotyczy również nas, katolików, ale kłuje w oczy szczególnie wtedy, kiedy osoby wypisujące tolerancję na sztandarach dają wymowny przykład hipokryzji. Swoją drogą jestem ciekaw, jak konsekwentny będzie antyklerykalizm "młodych wykształconych“, kiedy przyjdzie data ślubu i chrzciny dziecka. Również z doświadczenia wiem, że na tym kończy się ich odwaga.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pielgrzymka z okna korporacji
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.