Katoliccy zadymiarze?
Dominikańskie duszpasterstwo akademickie w Warszawie 18 listopada zorganizowało dyskusję zatytułowaną "Gender - błogosławieństwo czy przekleństwo?" Spotkanie zostało jednak zakłócone przez grupkę "prawdziwych katolików" - jak sami siebie nazwali. Zaczęło się od wywieszenia transparentu z napisem "Gender = 666" i niegrzecznego przerywania panelistkom, a skończyło na odpaleniu racy dymnej.
Potrzebne pogłębienie
Temat gender jest dziś niezwykle nośny. Słyszymy o nim już nie tylko w mediach i na uniwersytetach, ale również w kościołach i na kongresach katolickich. Jednocześnie mało kto wie, jakie są źródła problemu, w jakich okolicznościach powstawał, jak ewoluował, a przede wszystkim czym to gender tak naprawdę jest i jakie faktycznie niesie zagrożenia. Do tego brakuje na polskim rynku publikacji, które by kwestię gender ujmowały z perspektywy chrześcijańskiej.
Stąd nic dziwnego, że środowisko akademickie z warszawskiej ul. Freta wraz z ojcami dominikanami zechciało zorganizować spotkanie z osobami, które coś na ten temat wiedzą. Zaproszono dr Agnieszkę Graff (Uniwersytet Warszawski, "Krytyka Polityczna"), Dominikę Kozłowską (red. naczelna miesięcznika "Znak") i Zuzannę Radzik ("Tygodnik Powszechny"), a dyskusję poprowadziła Marta de Zuniga (Uniwersytet Warszawski).
Z relacji świadków wynika, że bojówka, która już na początku debaty dopuściła się chamskiego zachowania, w ogóle nie była zainteresowana tym, co zaproszone panie miały do powiedzenia. Nie wzburzyła ich zatem treść wypowiedzi, ale atakowali sam fakt zaistnienia takiego spotkania. Potwierdzają to osoby, które już kilka dni przed datą debaty zaobserwowały, jak za pośrednictwem Facebooka ludzie zwołują się i przygotowują do zadymy. Była to zatem klasyczna, dobrze zaplanowana bandyterka.
Granice protestu
Trzeba tu podkreślić fakt godny uwagi. Reprezentant chuligańskiej grupy wykrzyczał na całą salę, że to oni są prawdziwymi katolikami i jako tacy protestują. Czyli wedle ich opinii motywem akcji zakłócającej spotkanie był ich katolicyzm.
Naturalnie nikt nie broni im prawa do protestowania. Gdyby ograniczyli się do transparentów, podchwytliwych pytań i zdań krytycznych wypowiadanych z sali - wszystko byłoby na swoim miejscu. Jednak agresywne przerywanie dyskusji i w końcu odpalenie racy dymnej było zdecydowanie przekroczeniem granic wolności protestu i stało się zwykłym aktem agresji.
Ktoś mi zwrócił uwagę, że może na tę sytuację miał wpływ skład zaproszonych gości, że może brakowało reprezentacji silnej opozycji wobec tzw. ideologii gender. Trochę racji w tym jest. Może faktycznie przydałoby się rozszerzyć spektrum dyskutujących. Trzeba tu jednak poczynić dwie uwagi.
Po pierwsze, problemem jest to, że brakuje nam w Kościele ludzi dobrze wykształconych akademicko w temacie gender. Mamy tu poważne zaległości. Bardzo przydali by się teraz specjaliści z przyzwoitą bazą naukową w tej dziedzinie, a tych mamy jak na lekarstwo. Po drugie, zadymiarze przyszli do dominikańskiego duszpasterstwa w określonym zamiarze. W ogóle nie słuchali dyskusji, raca odpalona została prawie na samym początku spotkania. Więc nie brak różnorodnych wypowiedzi ich zirytował, tylko sam fakt, że taka debata na ten temat się odbywa. Obawiam się więc, że nawet obecność Tomasza Terlikowskiego by ich nie odwiodła od wcześniej podjętego chuligańskiego zamiaru.
Przyzwolenie na agresję
Skąd ta agresja? Trzeba zadawać to pytanie. Nie bierze się przecież znikąd. W ostatnich dniach i tygodniach mieliśmy kilka głośnych przypadków wandalizmu oraz agresji publicznej: oblanie farbą pracy "Adoracja" Jacka Markiewicza, przerwanie spektaklu "Do Damaszku" Jana Klaty, spalenie instalacji "Tęcza" Julity Wójcik. A teraz zakłócenie dyskusji o gender. Wszystkie te oprotestowane rzeczywistości były w jakiś sposób kontrowersyjne, to prawda, krytyka wobec nich była zrozumiała. Problem jednak jest to, że protestujący nie potrafili zachować miary i nie przekraczać pewnej granicy. Po jej przekroczeniu to oni stali się czarnymi bohaterami. Zamiast wskazać opinii publicznej na jakiś problem, oni sami skupili na sobie uwagę tejże opinii publicznej. Zaś idea, która popchnęła ich do manifestowania, została sprofanowana aktem nienawiści.
Tak było i teraz u dominikanów. Jeśli to katolicyzm popchnął tych ludzi do aktów agresji, to tym samym ideały tego katolicyzmu sprzeniewierzyli, rozmienili na drobne i oblali brunatną farbą.
A wracając do tej serii aktów wandalizmów z ostatnich dni, trzeba niestety zauważyć, że pojawiło się sporo głosów pochwalających takie postępowanie. I to od ważnych osób publicznych. To każe pytać o to czy przypadkiem nie stworzono w ten sposób cichego przyzwolenia na akty agresji?
Szczęśliwie w opisywanej tu sytuacji bardzo godnie zachowali się gospodarze miejsca czyli dominikanie. Jeden z nich ofiarnie gołymi rękami dymiącą racę wyniósł z pomieszczenia, a drugi po męsku wziął najbardziej krewkiego chuligana za fraki i wyprowadził za drzwi. Tym gestom towarzyszyło zapewnienie, że w ich domu na takie zachowanie nie ma i nigdy nie będzie miejsca. Potem odbyło się przymusowe wietrzenie klasztornej sali. Tylko czy nienawiść tak łatwo da się wywietrzyć?
Skomentuj artykuł