Jak się zachować, co mówić, a czego nie?
Gdzieś w połowie lat 90-tych razem z przyjacielem ze studiów wybraliśmy się latem do Bretanii. Podróżowaliśmy autostopem. Początkujący studenci teologii, zaangażowani we wspólnoty modlitewne, traktowaliśmy tę drogę nie tylko jak zwykłą turystykę ale również coś w rodzaju pielgrzymki. Pewnego ranka złapaliśmy stopa z dwoma młodymi mężczyznami w samochodzie. Jak się szybko okazało, byli parą gejów.
Dylemat pielgrzyma
Zmierzaliśmy wtedy na pewien urokliwy półwysep, na który prowadziła tylko jedna droga. Jechaliśmy więc we czterech i pomimo ubogiej francuszczyzny, jaką wtedy władaliśmy, nawiązaliśmy niezły kontakt. Na tyle by się dogadać i pośmiać, ale nie na tyle by mówić o sprawach poważniejszych. Na to brakowało nam słownictwa. U końca drogi powiedzieli nam, że będą z półwyspu wracać późnym popołudniem i jeśli chcemy, możemy zabrać się z nimi z powrotem. Umówiliśmy się na konkretną godzinę, rozstaliśmy się i ruszyliśmy zwiedzać okolicę.
Dla obydwu z nas było to pierwsze w życiu tak bezpośrednie i świadome zetknięcie z osobami homoseksualnymi. Nic więc dziwnego, że z całego dnia spędzonego w przepięknej okolicy nie pamiętam prawie nic poza tym, że głównie dywagowaliśmy czy na umówione spotkanie iść, czy nie iść. Wtedy raz na zawsze zrozumiałem, że ludzie o odmiennej orientacji seksualnej to dla chrześcijanina wyzwanie. Jak się zachować, co mówić, czego nie mówić, jakie dawać świadectwo?
Wzajemne świadectwo
Wiedzieli, że jesteśmy heteroseksualni i że jesteśmy zaangażowanymi katolikami, więc każdy nasz ruch będą oceniać w tym kluczu. W końcu po dłuższym rozeznaniu, a także modlitwie w miejscowym kościele, zdecydowaliśmy, że wsiądziemy do tego samochodu. Potem sprawy potoczyły się jeszcze dalej niż nam się pierwotnie wydawało. Nasi nowi znajomi okazali się być ludźmi niezwykle kulturalnymi, miłymi oraz - co dla nas wtedy było ważne - absolutnie unikającymi kontekstów seksualnych. Czuliśmy się wszyscy dobrze w takim towarzystwie. Na tyle dobrze, że zostaliśmy zaproszeni do nich do domu.
Spędziliśmy w tym domu niespełna tydzień czasu, jeżdżąc po okolicach, poznając Bretanię i ludzi. We wszystkim bezinteresownymi przewodnikami byli nasi znajomi. Zorientowaliśmy się w tym czasie, że obydwaj byli katolikami: ochrzczeni, z religijnych rodzin, dawniej blisko Kościoła, teraz wierzący i modlący się na swój indywidualny sposób. Obydwaj nosili na szyi krzyżyki. To była kolejna konstatacja: ich homoseksualizm był nie tylko wyzwaniem dla nas, polskich studentów teologii, ale na pierwszym miejscu był wyzwaniem dla ich osobistej wiary. Widząc swoją orientację, co zrobię ze swoją wiarą?
Oni wybrali drogę stałego, wiernego związku. Naturalnie było to dla nas trudne do ogarnięcia i połączenia z wiarą. Ale nie mogliśmy również zamykać oczu na świadectwo, jakie jako para dawali otoczeniu. Fakty były takie, że podziwialiśmy ich za wiele cech, których nam brakowało.
Miłość rodzicielska
Poznaliśmy też mamę jednego z nich. Była to starsza pani, bardzo religijna i zaangażowana w swojej parafii. Gdy powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski, od razu wymieniła Częstochowę i św. Maksymiliana Kolbe. Już przy pierwszym spotkaniu dostrzegliśmy coś, o czym nigdy wcześniej nie pomyśleliśmy. Że homoseksualizm dzieci jest ogromnym wyzwaniem dla rodziców. Ona zaakceptowała sytuację, mówiła nam, że modli się codziennie za syna oraz jego towarzysza i że kocha go takim, jaki jest. Z tego, co widzieliśmy oraz słyszeliśmy, wydało nam się, że to święta kobieta.
A mieliśmy okazję poznać ją lepiej, bo ni stąd, ni zowąd pojawił się pomysł (z ich strony) by zrobić sobie wakacyjny wypad do Polski. Przystaliśmy na to chętnie i klika dni później w piątkę (z mamą) ruszyliśmy samochodem do Warszawy. Tu obowiązkowymi punktami były wizyty w naszych domach rodzinnych, potem w Niepokalanowie, Częstochowie, Kazimierzu, Auschwitz, Krakowie i Zakopanem. Wszędzie wspólnie wchodziliśmy do kościołów na modlitwę i na Mszę św. To był dobry czas.
Gdy wyjechali, jako dociekliwy student zacząłem szukać, co Kościół o homoseksualizmie mówi, jak traktuje w praktyce osoby o takich skłonnościach. Niewiele materiałów wtedy było dostępnych ale zorientowałem się, że na poziomie teologicznym i duszpasterskim odmienność orientacji stanowi kolejne poważne wyzwanie, z którym długo jeszcze będziemy się zmagać.
Zapis doświadczenia
Piszę o tym wszystkim właśnie teraz, ponieważ po raz pierwszy na polskim rynku pojawiała się książka, która kwestię homoseksualizmu traktuje dokładnie w ten sposób, jaki tu opisałem. "Wyzywająca miłość" pod redakcją Katarzyny Jabłońskiej i Cezarego Gawrysia to pozycja, która kompleksowo pokazuje ten problem jako wielopoziomowe wyzwanie: dla samych osób homoseksualnych, ich dojrzałości i ich wiary; dla ludzi wierzących, którzy ich spotykają; dla duszpasterstwa i osób duchownych; dla nauki Kościoła oraz teologii.
Autorzy nie kwestionują tu nauki Kościoła, bo nie o nauce jest ta książka. Jej lektura prowadzi czytelnika do dotknięcia pewnego rodzaju chrześcijańskiego doświadczenia, które być może do tej pory było nam obce. Na jej kartach znajdziemy zapis niezwykle trudnego, a czasem dramatycznego, zmagania się z wyzwaniem, któremu na imię homoseksualizm.
Skomentuj artykuł