Czy Kościół wychodzi na ulice?
Monstrancja uroczyście wynoszona na ulice miast, młodzi ludzie maszerujący dla Jezusa, kopia obrazu podróżująca na dachu samochodu. Czy o to chodzi papieżowi Franciszkowi, gdy apeluje, by Kościół wyszedł na ulice?
Gimnazjaliści zapytani na lekcji religii, czy według nich Kościół w Polsce wychodzi do ludzi, odpowiadają: "ksiądz przychodzi do szkoły, chodzi po kolędzie...". Jeden z uczniów mruczy pod nosem: "no tak, i za szkołę i za kolędę dostaje kasę".
Nauczyciel religii przypomina, że księża zawsze byli w szpitalach u łóżek chorych i umierających. Zawsze byli w więzieniach i towarzyszyli rodzinom w ich bólu rozłąki z ukochanym zmarłym. Brali i biorą udział w najradośniejszych chwilach, jakie przeżywają nowożeńcy... "No tak - mruczy uczeń - i za to też dostają kasę" i dodaje "tylko misjonarze są w porządku". Na pytanie: "dlaczego tak myślisz?" - odpowiada: "Są w porządku, bo żyją wśród tubylców, a nie tylko wśród nich pracują".
Czy to ma na myśli Papież, gdy wzywa katolików do wyjścia na ulice? Czy chodzi mu o życie z "tubylcami" tego świata, o życie ich życiem, upodabnianie się do nich we wszystkim prócz grzechu? Tak właśnie jego przesłanie rozumiem. Żywego Boga nie można spotkać zamykając się w murach kościelnego budynku, a sklejone ręce na amen nie obmyją nóg strudzonemu Chrystusowi.
"Aby spotkać Boga żywego musimy z miłością ucałować rany Jezusa w naszych braciach głodnych, biednych, chorych, uwięzionych" - powiedział Franciszek w lipcu zeszłego roku, a do młodych Argentyńczyków apelował: "Chcę, abyśmy wyszli na zewnątrz, żeby Kościół wyszedł na ulice, chcę abyśmy się bronili przed tym wszystkim, co jest światowością, bezruchem, od tego, co jest wygodą, klerykalizmem, od tego wszystkiego, co jest zamknięciem w sobie. Parafie, szkoły, instytucje stworzone są po to, aby wychodzić na zewnątrz".
Każdy katolik, nie tylko ksiądz, powołany jest do tego, by żyć w realnym świecie kochając go i pielęgnować głęboką relację z Chrystusem obecnym w drugim człowieku, kimkolwiek by on nie był. Potrafimy w Polsce troszczyć się o nasze ludowe tradycje, wznosić okrzyki na cześć Chrystusa Króla, budować robiące wrażenie posągi, organizować procesje i akcje ewangelizacyjne. Czy potrafimy jednak dzielić nasze życie z najbardziej potrzebującymi? Jak to robimy? Na to pytanie każdy powinien sobie sam w sumieniu odpowiedzieć.
A tymczasem przestańmy szpanować pompatycznością religijnych uroczystości. Zacznijmy żyć razem z tymi, którym wiary nie starcza. Wierny Bogu chrześcijanin sam powinien być monstrancją wynoszącą z niedzielnej Mszy realną moc Jezusa Chrystusa.
Skomentuj artykuł