Bóg "zapchajdziura"
Wniosek, że rozwiedzionym, żyjącym w nowych związkach, powinno się pozwolić na przyjmowanie komunii, jest raczej ucieczką od problemu. Ośmielę się postawić mocną tezę, że jest to traktowanie Jezusa obecnego w Eucharystii, jako taką "zapchajdziurę" - my czegoś nie umiemy, boimy się stawić czoła problemowi, zatem zostawmy wszystko Panu Bogu, a będziemy mieli czyste sumienie.
Pewnego dnia Jezus przyszedł odwiedzić swoich znajomych. Marta jak zawsze zabiegana, próbowała nadrobić zaległości, posypać jeszcze ciasto cukrem pudrem, czekając aż czajnik zagwiżdże, żeby można było zalać kawę. W tym czasie Maria siedziała razem z gościem i słuchała jak opowiada anegdoty o Szymonie Piotrze.
Od zawsze jesteśmy rozdarci między światem Marii i Marty, między naszym działaniem a pozwoleniem, aby to Bóg działał. Jest jednak jasne, że tak jak Jezus nie potępił, a wręcz docenił obie postawy, tak i w naszym duszpasterstwie, obie powinny mieć swoje ważne miejsce.
Przy okazji Synodu warto zastanowić się nad naszym duszpasterstwem rodzin, a szczególnie nad naszą opieką rozwiedzionymi, którzy żyją w nowych związkach. Wartka dyskusja trwa już jakiś czas. Muszę Jednak przyznać, że kiedy jej słucham, czuję się troszkę zawiedzony. Odnoszę bowiem wrażenie, że nasze reakcje na to bolesne i szerokie zjawisko rozpadu małżeństw, próbuje się ograniczyć tylko do problemu czy pozwolić w szczególnych wypadkach na komunię ludziom, rozwiedzionym, którzy żyją w innych związkach.
Sprowadzanie całego tego dramatu tylko do stwierdzenia, że przecież komunia jest nie nagrodą ale bardziej lekarstwem, kojarzy mi się właśnie z sytuacją Marii i Marty. To tak jakby duszpasterstwo można było zamknąć w postawie jednej tylko z sióstr. Maria - bierne ale cierpliwe oczekiwanie na działanie Boga, Marta - skoncentrowanie na własnym działaniu, nie zawsze spodziewając się Łaski Bożej. Samo z resztą pytanie jest oparte na przekłamaniu, tak jakby aktualne nauczanie jedynie łaskawie pozwalało przystąpić człowiekowi do komunii świętej, jako nagrody za bezgrzeszne życie. Otóż, jak mówi pewien znany video-bloger, "nic bardziej mylnego".
Komunia nie jest przecież, żadną nagrodą, ale pokarmem, który ma pomóc człowiekowi, który pozwolił Chrystusowi obmyć swoje rany, dojść do pełni sił. Św. Paweł pisał, że tak jak dzieci potrzebujemy najpierw pokarmu płynnego, a więc pomocy wspólnoty Kościoła, modlitwy, otwierania się na działanie w nas Łaski, aby potem, być zdolnymi przyjąć pokarm stały. Eucharystia jest źródłem i szczytem życia Kościoła. Droga coraz większego otwierania się na Bożą Łaskę nie jest znaczona zatem tylko przez przyjmowanie Chrystusa Eucharystycznego. Chodzi bardziej o to, aby w towarzyszeniu wspólnoty Kościoła, która jest przecież Ciałem Jezusa, całe życie danego człowieka nabierało wymiaru eucharystycznego - ofiary i uwielbienia. Co oczywiście nie umniejsza wagi samego sakramentu Eucharystii.
Słyszy się coraz częściej o Bogu, który chce człowieka ratować, chce mu dawać siły, pomagać, chce go karmić. I bardzo dobrze, że się o tym mówi, bo to wszystko jest prawda. Natomiast wniosek, jaki się z tego wyprowadza, a mianowicie że rozwiedzionym, żyjącym w nowych związkach, powinno się pozwolić na przyjmowanie komunii, jest raczej ucieczką od problemu. Ośmielę się postawić mocną tezę, że jest to traktowanie Jezusa obecnego w Eucharystii, jako taką "zapchajdziurę" - my czegoś nie umiemy, boimy się stawić czoła problemowi, zatem zostawmy wszystko Panu Bogu, a będziemy mieli czyste sumienie.
To czego nam naprawdę potrzeba to obudzenia naszej, jako Kościoła, współodpowiedzialności za życie naszych braci i sióstr. Dużo łatwiej jest potrząsać głową, że dopiero co pobrani przeżywają kryzys i się rozwodzą, niż zaryzykować i spróbować im pomóc. Współodpowiedzialność oznacza rezygnację z przekonania, które ostatnio ma już chyba wartość dogmatu, że to jak żyjemy to nasza prywatna sprawa. Nie chodzi wcale o to abyśmy byli wścibscy, ale abyśmy obudzili w nas relacje przyjaźni. Chodzi o taką życzliwość i przejęcie się losem drugich, która w rozwodzie każdej pary małżonków widzi porażkę całej wspólnoty Kościoła, która widocznie za mało się starała, aby ich przygotować do małżeństwa i aby ich wspierać w dobrym i złym. Nie ma się niestety czemu dziwić, skoro duszpasterstwo dorosłych, a zatem i małżonków, w większości przypadków ograniczyliśmy jedynie do niedzielnej Mszy świętej, a tzw. Kult Eucharystii jedynie do pytania o to, czy i ewentualnie kiedy nie mogę jej przyjąć.
W duszpasterstwie powinniśmy pójść zatem radą św. Ignacego Loyoli: "Ufaj tak jakby wszystko zależało od Boga, działaj tak jakby wszystko zależało od ciebie". Ufni w działanie Boga i Jego życzliwość, tak powinniśmy odnowić nasze duszpasterstwo, aby nie tylko budowało powołania do małżeństwa, ale i pomagało im trwać.
Skomentuj artykuł