Ja - sierota
Mam 24 lata. Kiedy miałam lat 11, mama uciekła ze mną i braćmi od taty, który nie radził sobie ze swoimi emocjami. Mama bardzo dużo z nami rozmawiała, nigdy nie powiedziała złego słowa o tacie, nigdy nie blokowała nam kontaktu z nim. Sami w pewnym momencie nie mieliśmy sił psychicznych na spotkania z ojcem.
Dziś każdy z nas studiuje prestiżowe kierunki na najlepszych polskich uczelniach. Nie mamy problemów z przyjaźniami i okazywaniem uczuć. Przyjaźnimy się. Mam wspaniałego chłopaka, który jest odpowiedzialny i dojrzały. Jestem szczęśliwą, spełnioną, świadomą siebie i swoich emocji młodą kobietą. Mimo to regularnie dowiaduję się, że jako dziecko rozwiedzionych jestem niestabilną emocjonalnie, podatną na depresję, alkoholizm i prostytucję "sierotą".
Pisałam już o tym początkiem roku, ale po lekturze artykułu "Sieroty rozwodu" pani Joanny Bątkiewicz-Brożek w ostatnim Gościu Niedzielnym musiałam odezwać się jeszcze raz. Dzięki takim artykułom już nie raz i nie dwa byłam traktowana jako gorsze dziecko i tak też się czułam. Mimo, że w domu dostawałam więcej ciepła i miłości niż nie jedna koleżanka czy kolega, którego rodzice się nie rozwiedli.
Autorka artykułu pisze, że "nie trzeba być psychologiem, żeby zauważyć, że dzieci, których rodzice się rozstają, tracą grunt pod nogami. I obwiniają siebie za rozwód. A konsekwencje tego są drastyczne. Siostra Anna Bałchan, która pracuje na co dzień z kobietami ulicy, twierdzi, że wiele z nich rzuciło się w prostytucję właśnie z poczucia winy za rozwód rodziców.". Ja nigdy za rozwód rodziców się nie obwiniałam i piszę to zupełnie szczerze. Mama bardzo, ale to bardzo dużo ze mną rozmawiała i milion razy sama z siebie powtarzała: "to nie jest wasza wina". W prostytucję rzucają się przeróżne kobiety i z przeróżnych powodów. Uważam, że sugerowanie dzieciom z rozbitych rodzin takich "szczególnych uwarunkowań" jest okrutne. Czemu ma to służyć? Ostrzeżeniu społeczeństwa? Przecież rodzice, którzy nie zwracają uwagi na swoje dzieci (a jestem przekonana że wyłącznie dzieci takich rodziców może dotyczyć podobny problem) raczej nie zasugerują się artykułem z "Gościa"... chociaż, skoro mleko się wylało, obym się myliła.
Jeszcze bardziej zabolało mnie jednak zdanie: "Dzieci z rozbitych rodzin są bardzo samotne, ponieważ ich rodzice są pochłonięci «załatwianiem swoich spraw», mniej czujni na potrzeby dziecka, unikają rozmów. Sieroty rozwodowe tracą też poczucie bezpieczeństwa.". Otóż, nie rozumiem, dlaczego skutki braku obecności rodziców w życiu dziecka wiąże się w Kościele wyłącznie z rodzinami "niepełnymi"? Brak rozmowy, czułości, wyrozumiałości to nie efekt rozbitego małżeństwa, a efekt kiepskiego rodzicielstwa. To w rodzicielstwie jest problem. Kiepskim rodzicem można być niezależnie od trwania w związku sakramentalnym. Brak rozmowy i obecności, brak akceptacji dziecka takim jakie ono jest, oraz przemoc (nie tylko fizyczna!) występują także w rodzinach, które są zaangażowane w życie Kościoła.
Autorka opisuje dalej: "Mimo że wiele z sierot rozwodowych cierpi po cichu, rozstanie rodziców odbija się na ich nauce i zdrowiu. Dzieci są nerwowe, mniej jedzą, często mają nadpobudliwość jelit, bóle brzucha. A już w wieku dojrzalszym śmielej sięgają po alkohol, narkotyki. W okresie liceum, studiów, a potem jako dorośli popadną w depresję, wielu z nich będzie myśleć o samobójstwie.". Czy dzieci z rodzin rozbitych są jakimiś zwierzątkami, których cechy i właściwości można opisać na na Wikipedii? Mam wrażenie, że dla niektórych osób jestem przedstawicielką rasy gorszych, słabszych, ułomnych (dorosłych-)dzieci. Jest mi zwyczajnie i po ludzku przykro. Pół biedy ja, ale żal mi dzieci, które mają teraz 12, 14 lat i trafiły na ten tekst. Chciałabym powiedzieć im, że nie są w niczym ani gorsze ani słabsze.
Oczywiście, jeżeli podejmując decyzję o rozwodzie pomija się dobro dziecka, wtedy ono zawsze ucierpi, chociaż zdecydowanie nie zawsze w sposób, jaki opisuje pani redaktor. Egoizm rodzica potrafi poważnie zatruć życie dziecka i nastolatka, złamać je na pół. Nie zapominajmy jednak o licznych sytuacjach, w których rozwód - czyli rozwiązanie umowy cywilnoprawnej - jest ratunkiem dla całej rodziny, w tym dla dzieci. Ludzie, którzy twierdzą inaczej nie doświadczyli prawdopodobnie nigdy stresu, jakiego doświadcza dziecko, słyszące jak jeden rodzic bije i wyzywa drugiego. Nie wrzucajmy wszystkich, którzy zdecydowali się na rozwód, do jednego worka. Czasem separacja nie wystarcza.
Kiedy byłam nastolatką, zerwałam kontakt ze swoim tatą. W nieodległym czasie (nie pamiętam, czy wcześniej, czy później) podobnie zrobili moi bracia. Nie reagowaliśmy na telefony, SMS-y, maile. Byliśmy niewzruszeni i nie godziliśmy się na relację w dotychczasowej formie. Minęło może 7 lat. Przypadek sprawił, że już jako studenci spotkaliśmy się z ojcem i okazało się, że nasz tata jest już innym człowiekiem. Nasze relacje wciąż są bardzo ostrożne, ale coraz bardziej serdeczne i ciepłe. Widzę, że mogę mu teraz ufać, że przemyślał wszystko i zrozumiał, co powinno się zmienić. My dorośliśmy, on dojrzał.
Ktoś powie - straconych lat nic nie zwróci. A ja... wcale nie żałuję tych lat. One były potrzebne nam wszystkim. Bez całej historii nie byłabym taka jaka jestem. Może byłabym pyszna i przekonana o swojej wyższości, lepszości, słuszności? Może byłabym mniej inteligentna emocjonalnie? Może popełniłabym samobójstwo, bo nie dałabym psychicznie rady? Nie wiem, nie zastanawiam się. Żyję, kocham, wybaczam... każdego dnia daję szansę sobie i każdemu, kto kiedykolwiek mnie skrzywdził.
Kocham moją mamę, kocham mojego tatę. Kocham męża mojej mamy. Kocham moich braci. Jezus jest w każdym z nas. Życzę wszystkim małżeństwom - szczególnie sakramentalnym - pokory. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni.
I dziękuję mojej mamie, że odważyła się o nas zawalczyć, chociaż nie miała obiektywnie żadnych szans. Dzięki niej żyjemy i jesteśmy zdrowi - i my i nasz tata.
Skomentuj artykuł