Pan Bóg opuścił Kościół

Takie wrażenie odnoszę, słuchając frustracji części katolików przygnębionych stylem papieża Franciszka. Pan Bóg ulotnił się z Kościoła i teraz to my musimy się wykazać!

Temat został ostatnio sprowadzony do absurdu. Na obrazku (Truszko rysuje) jeden hierarcha, stojąc za plecami papieża Franciszka, mówi do drugiego: "Nie wiem, jak mu powiedzieć, że Terlikowski go odwołał". Nawet jeśli Tomasz Terlikowski nie wyraża tego wprost, jego intencje są odczytywane jednoznacznie zarówno przez sympatyków, jak i krytyków. Od pewnego czasu funkcjonuje już fraza "kościół Terlikowskiego". Jest jednak pewne "ale".

Franciszek sterowany przez Niemców

To, co najpierw pojawiało się w rozmowach - sprzeciw wobec stylu papieża - z czasem wypłynęło w publicznych dyskusjach. Kolejni komentatorzy, żeby ochronić własną wizję Kościoła, zaczęli szukać haków na Franciszka. Punktem przełomowym była teza Antonia Socciego: oto Franciszek wcale papieżem nie jest, ponieważ jego wybór nie był poprawny proceduralnie. Wielu skierowało tęsknie wzrok ku papieżowi Ratzingerowi. "Z jakiegoś powodu Pan Bóg utrzymuje Benedykta XVI w niezłym zdrowiu i kondycji. On sam - również z jakichś powodów - zachował przy sobie atrybuty papiestwa" - pocieszał się Sławomir Cenckiewicz.

Tak papież senior stał się ostatnią deską ratunku po trzech latach pontyfikatu, w efekcie których "Kościół zdaje się podzielony jak nigdy, a katolicyzm traci resztki wpływów na życie publiczne" - według oceny Pawła Lisickiego w "Do Rzeczy". Zrozumiałem poziom jego rozżalenia, kiedy sięgnąłem do słów nadziei, jakie wyraził po ostatnim konklawe. Zdiagnozował wtedy dwa problemy Kościoła. Pierwszy: "Dzisiejszy katolik musi mieć przeświadczenie, że jego Kościół jest tym samym, który trwał i rozwijał się przez dwa tysiące lat Nauki i zasady kiedyś czczone i szanowane nie mogą być dziś lekceważone". I drugi: "papież będzie musiał stawić czoło postępującej dechrystianizacji Zachodu", przejawiającej się gwałtem na wartościach moralnych. W obliczu tych problemów Lisicki łudził się: "Nowy papież nie będzie posłuszny radom liberalnych mediów". No cóż, teraz diagnoza rozczarowanych jest odwrotna: Franciszek to marionetka.

W niedawnym numerze magazynu "Plus Minus" - opatrzonym zdjęciem papieża, którego sutanna przybiera barwy niemieckiej flagi - Paweł Milcarek starał się wykazać, że Franciszkiem kieruje grupa niemieckich hierarchów. I to tych, którzy mają na koncie walkę z doktryną. Niemcy przejmują Kościół - grzmi redakcja - a Milcarek opisuje "erozję wiary" u naszych zachodnich sąsiadów. Autor przywołuje słowa samego Franciszka skierowane do niemieckich biskupów: "Tam, gdzie w latach 60. prawie co drugi wierny uczęszczał regularnie na niedzielną Mszę Świętą, dziś jest to często mniej niż 10 procent. Coraz rzadziej korzysta się z sakramentów. Spowiedź częstokroć zanika. Coraz mniej katolików otrzymuje bierzmowanie i zawiera sakrament małżeństwa. Drastycznie spada liczba powołań kapłańskich i zakonnych".

Czytam tę diagnozę i mam wrażenie, że Paweł Milcarek zamyka oczy na fakt, że ta sama erozja zaczęła się w Polsce (zachęcam, żeby te słowa przeczytać jeszcze raz, myśląc o naszym kraju - można też je zderzyć z danymi CBOS czy ISKK), lecz narodowy mesjanizm nie pozwala przyjąć tego do wiadomości. Lepiej, tak jak za pontyfikatu Jana Pawła II, przenieść odpowiedzialność na papieża…

Czasem mnie dziwią, a czasem złoszczą, ale co do zasady cieszą krytyczne dyskusje o papieżu. Przynajmniej tyle nadrabiamy po pontyfikacie Karola Wojtyły. Jednak, patrząc szerzej, zastanawia mnie nie tyle ton krytycznych (i, niestety również, krytykanckich) wypowiedzi o papieżu, co wizja Kościoła, jaka za nimi stoi.

Kościół jako Babel

Nie ma podstaw, żeby we Franciszka uderzać Benedyktem, tak jak się to dzieje w polskiej publicystyce od ponad pół roku. Ale jest jak najbardziej sensowne odświeżyć sobie kilka lekcji, które dał nam papież Ratzinger. Skoro zarówno Paweł Milcarek, jak i Tomasz Terlikowski tak chętnie wykorzystują autorytet Benedykta, z pewnością powinni mieć na uwadze też następujące dwa akcenty, które stawiał Benedykt XVI.

Po pierwsze, Kościół jest Kościołem Jezusa Chrystusa. Nie ma Kościoła Franciszka, nie ma Kościoła Terlikowskiego ani nie ma Kościoła Deonu. Kościół jest Kościołem Boga, który ludzie otrzymali, żeby dążyć w nim do zbawienia. Do zbawienia, a nie do cywilizacyjnych podbojów na rzecz jakiejś wydumanej monokultury. Po drugie, Kościół nie jest autoreferencyjny. Kościół nie istnieje sam dla siebie, więc nie powinien odnosić się sam do siebie, sam sobą zajmować i na sobie skupiać.

Tymczasem w emocjach widocznych między wierszami krytyki Franciszka uderza wizja Kościoła instytucjonalna, socjologiczna, dojmująco ludzka. Wizja, w której Pan Bóg opuścił swój Kościół, skoro od środka rozbija go nie kto inny jak papież, naiwniak grający pod publikę. A my, ostatni Mohikanie, musimy walczyć, by ochronić ten nasz Kościół - nasz, nie papieża, nie Jezusa - by zasłużyć na Boskie uznanie, prowadzić twardą politykę, która uczyni z katolicyzmu silnego gracza na światowej scenie (a przecież, przypomnijmy Lisickiego, to są już "resztki wpływu"…). Musimy budować nasz Kościół jak wieżę z drogocennej kości słoniowej, nasz dom katolicki, twierdzę, w której nie dosięgnie nas zepsucie z zewnątrz. Z wieży tej będziemy głosić słuszność i racje, wskazywać innym jak żyć.

Koniec końców do głosu dochodzi tu wizja Kościoła jako… miasta Babel. Piszący na tych łamach Dariusz Piórkowski SJ zwrócił mi ostatnio uwagę na właściwy powód, dla którego Pan Bóg pomieszał ludziom języki i ich rozproszył (por. Rdz 11, 1-9). Po potopie ludzie mówili jednym językiem. Wszyscy osiedlili się razem i zaczęli budowę miasta oraz wieży. Nabrali przekonania o swojej potędze. Czy Bóg poczuł się tym zagrożony? Bynajmniej. Zainterweniował, bo od początku przekazał ludziom inny nakaz: zaludniania ziemi - tuż po stworzeniu (por. Rdz 1, 28), ale też po ponownym przymierzu z ludźmi zawartym z Noem (por. Rdz 8, 17). Tymczasem potomkowie Noego ani myśleli zaludniać ziemię. Znaleźli sobie kąt, w którym poczuli się dobrze, tworząc klub wzajemnej adoracji, własną monokulturę. To dlatego Pan Bóg pomieszał ludziom języki i rozpędził ich po świecie.

A my znów zwieramy szeregi, pokładamy nadzieję w nas samych, a by się w niej utwierdzić, marzymy o potędze. O Kościele jednolitym jak miasto Babel. Jeśli tak, skoro się przy tym upieramy, to zaczekajmy na Pana Boga.

Tomasz Ponikło - zastępca redaktora naczelnego Wydawnictwa WAM

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pan Bóg opuścił Kościół
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.