Mieszkanie razem przed ślubem
Liczba par w Polsce, które decydują się na zamieszkanie pod jednym dachem na długo przed ślubem, stale się zwiększa. Najczęstszym argumentem, który podnosi się, by uzasadnić takie "przygotowanie do małżeństwa", jest potrzeba lepszego poznania się narzeczonych i próba "dopasowania się".
Ponieważ to zjawisko pojawiło się dużo wcześniej na Zachodzie, tam można już zbadać jego długofalowe efekty. Przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych badania, zebrane i skomentowane w książce Glenna T. Stantona "The Ring Makes All The Difference: The Hidden Consequences of Cohabitation and the Strong Benefits of Marriage" (“Obrączka wszystko zmienia. Ukryte skutki konkubinatu i zdecydowane korzyści małżeństwa") pokazują kilka interesujących trendów i pewien mechanizm, który warto wziąć pod uwagę, kiedy rozważa się konkubinat.
Interesujące jest już to, kto na niego się decyduje. Według badań, bardzo często są to osoby, którym nie powiodło się w pierwszych związkach (zakończyły się rozwodem), nie mają wyższego wykształcenia i są mniej religijne. Z badań wynika również, że w Stanach Zjednoczonych 60% par wybiera konkubinat ze strachu przed rozwodem. Bierze się to z ich wcześniejszych osobistych doświadczeń - większość z nich doświadczyła bólu związanego z rozwodem ich rodziców i za wszelką cenę chcą oszczędzić tego cierpienia własnym dzieciom. Liczą na to, co głosi mit, że związek na próbę wykluczy przykrą ewentualność rozejścia się. Tymczasem statystyki podają, że małżeństwa zapoczątkowane wspólnym zamieszkaniem są obciążone większym ryzykiem rozwodu, niż te, które ze sobą nie zamieszkiwały! Socjologowie nadali temu zjawisku nawet osobną nazwę "efektu konkubinatu".
Czemu w tym przypadku zdroworozsądkowe podejście nie wystarcza? Otóż brak decyzji na wspólne życie powoduje, że para wypracowuje sobie pewien model bycia razem, który bardziej przypomina wspólne zamieszkiwanie dwojga singli, niż związek. Niestety, ten model przenosi się potem do życia małżeńskiego, do którego on już nie pasuje. Na czym ten model polega?
Brak zobowiązania powoduje, że deklarowana ustnie wierność wobec partnera jest o wiele częściej naruszana. Jedna albo obie strony związku, wiedząc, że klamka jeszcze nie zapadła, ma skłonność do zachowywania się jak osoba, która wciąż poszukuje partnera. Albo pozostaje w sytuacji zawieszenia - zostawia sobie otwartą furtkę i gdy pojawia się nowa, ciekawsza propozycja związku, o wiele łatwiej przychodzi do zerwania dotychczasowej relacji niż w przypadku trwałego małżeństwa.
Obie strony nie angażują się całkowicie w budowanie relacji, bo mają świadomość, że to jest próba, a nie realne tworzenie związku. Poświęcają mniej czasu na wspólne rozmowy i mniej angażują się we wspólne życie, są mniej chętne do poświęcania części siebie, swojego czasu, a nawet finansów (konkubinaty rzadziej wypracowują wspólny majątek niż małżeństwa). To oznacza także, że partnerzy nie wszystko o sobie mówią i nie zawsze zachowują się szczerze, a co za tym idzie, wcale nie poznają siebie lepiej.
W badaniach ujawniła się również u takich partnerów tendencja do manipulowania drugą osobą i sprawowania nad nią nadmiernej kontroli. Te dwie postawy są ze sobą sprzężone: wyczuwamy brak szczerości, sami też do końca nie jesteśmy szczerzy, więc potrzebne są zewnętrzne formy zapewnienia sobie bezpieczeństwa w związku. Są to zachowania klasyczne dla rodzin dysfunkcyjnych, jeśli więc ktoś zaczyna wspólne życie od wypracowania w sobie błędnych form kształtowania relacji, będzie miał trudność ze zbudowaniem zdrowego związku i, konsekwentnie , spójnej, trwałej rodziny.
U sedna problemu leży spojrzenie na małżeństwo jak na kontrakt lub inwestycję, a na drugą osobę jak na przedmiot, podlegający ocenie. Tu dopiero widać, że konkubinat tak naprawdę znajduje się na drugim biegunie w stosunku do ideału, z jakiego ta praktyka wyrosła. Popularyzujące ją pokolenie rewolucji seksualnej lat sześćdziesiątych twierdziło, że prawdziwa miłość nie potrzebuje papierka. Czas pokazał, że ów papierek, a jeszcze lepiej złota obrączka i wzajemne udzielenie sobie sakramentu, jest nie tylko gwarantem, ale przede wszystkim fundamentem rozwoju prawdziwej miłości. Bez wzajemnego zobowiązania, a potem wynikających z niego starań i pracy, nie ma związku - jest jedynie kohabitacja, czyli z łac. wspólne zamieszkanie.
To prawda, że liczba rozpadających się sakramentalnych związków w USA jest porównywalna do liczby rozwodów małżeństw cywilnych. Sakrament, jeśli poważnie potraktowany, daje oczywiście większą motywację i odwołuje się bo boskiego wsparcia, ale prawdą niestety jest również to, że wiele narzeczonych wcale nie traktuje tego wymiaru poważnie. Decydujące okazuje się to, czy para pracuje nad relacją.
Skomentuj artykuł