"Moje życie nie było usłane różami"

"Moje życie nie było usłane różami"
(fot. Marquette University / Foter / CC BY-NC-ND)
Paweł Bieliński / KAI / psd

Już za życia Matka Teresa z Kalkuty była uważana za świętą, nie tylko przez katolików. Ludzie padali na kolana i całowali jej pomarszczone, spracowane dłonie. Widzieli w niej żywą ikonę Boga na ziemi i promień Jego miłości. "Módl się za mnie" - prosiła z uśmiechem każdego, kto ściskał jej nieustannie ciepłą dłoń.

Dopiero gdy w 2003 r. została ogłoszona błogosławioną, wyszły na jaw skrzętnie przez nią skrywane tajemnice jej życia duchowego: mistyczne uniesienia i trwające pół wieku poczucie nieobecności Boga. O. Brian Kolodiejchuk, postulator jej procesu kanonizacyjnego przypuszcza, że z czasem Matka Teresa "zostanie uznana za jedną z największych mistyczek Kościoła".

Mała oblubienica Jezusa

Historia ta zaczęła się w Skopje, obecnej stolicy Macedonii. To tam 26 sierpnia 1910 r. w rodzinie Albańczyków z Kosowa przyszła na świat Gonxha Agnes Bojaxhiu. Jednak swoje urodziny obchodziła 27 sierpnia, w dniu otrzymania chrztu.

"Od dzieciństwa Serce Jezusa było moją pierwszą miłością" - wspominała. Pierwszą Komunię przyjęła, gdy miała zaledwie pięć i pół roku. "Już wtedy była we mnie miłość do dusz" - wspominała. Religijne wychowanie w domu i parafii sprawiło, że w wieku 12 lat postanowiła zostać misjonarką, by "głosić życie Chrystusowe ludziom krajów misyjnych".

Aby zrealizować swój zamiar została zakonnicą. Był to owoc jej głębokiej zażyłości z Bogiem. "Nigdy nawet przez chwilę nie wątpiłam, że postąpiłam słusznie - wyjaśniała. - To była wola Boża. To był Jego wybór". W podaniu wysłanym do przełożonej Instytutu Najświętszej Maryi Panny (sióstr loretanek) wyznała z rozbrajającą szczerością: "Ukończyłam piątą klasę szkoły średniej; znam język albański, który jest moim językiem ojczystym, i serbski, trochę znam francuski, angielskiego nie znam wcale, ale pokładam nadzieję w dobrym Bogu, że On pomoże mi nauczyć się tyle, ile mi potrzeba, i dlatego od razu (...) zaczynam naukę. Nie mam specjalnych warunków, chcę tylko być na misjach, a w pozostałych sprawach całkowicie oddaję się do dyspozycji dobremu Bogu".

"Podaj Mu dłoń i chodź tylko z Nim. Idź do przodu, bo jeśli się obejrzysz, zawrócisz" - powiedziała jej na pożegnanie matka, gdy we wrześniu 1928 r. Gonxha wyjeżdżała do Irlandii, by tam rozpocząć życie zakonne. Ku czci patronki misji, św. Teresy od Dzieciątka Jezus, otrzymała imię Maria Teresa.

Zgłosiła się do wyjazdu na misje do Bengalu. Już w styczniu 1929 r. przypłynęła statkiem do Kalkuty. Dwuletni nowicjat odbyła w Dardżylingu u stóp Himalajów. W 1931 r. po złożeniu pierwszych ślubów zakonnych została nauczycielką w szkole dla dziewcząt w Kalkucie. "Gdybyś mogła wiedzieć, jaka jestem szczęśliwa, że jestem małą oblubienicą Jezusa - pisała do przyjaciółki. - Cieszę się pełnym szczęściem, nawet gdy znoszę jakieś cierpienie dla mojego ukochanego Oblubieńca". A w liście do pisma "Blagovijest" w 1932 r. przyznawała, że "życie misjonarki nie jest usłane różami, w rzeczywistości bardziej cierniami; jednak przy tym wszystkim jest to życie wypełnione szczęściem i radością, kiedy pomyśli, że robi to samo, co robił Jezus, kiedy był na ziemi".

Śmieję się więcej, niż cierpię

Zdrowy rozsądek, poczucie humoru, odwaga, zapał, rozmodlenie, miłosierdzie - takie cechy widziano w s. Teresie, gdy w 1937 r. składała śluby wieczyste. "Jaka byłam szczęśliwa, że mogę z własnej woli podłożyć ogień pod swoją ofiarę. Teraz [jestem] Jego, i to na całą wieczność!" - zapisała na gorąco swe wrażenia. Jednak o jej głębokim zjednoczeniu z Jezusem wiedzieli tylko spowiednicy.

Swemu dawnemu proboszczowi ze Skopje, o. Franjo Jambrekoviciowi zwierzała się w liście, że choć jest "szczęśliwsza niż kiedykolwiek", to dużo częściej ma za swą towarzyszkę ciemność. "A kiedy noc staje się bardzo gęsta i mam wrażenie, że skończę w piekle, wtedy po prostu ofiarowuję się Jezusowi. Jeśli On chce, żebym tam była - jestem gotowa, ale tylko pod warunkiem, że to Go naprawdę uszczęśliwi. (...) Niech jednak Ojciec nie myśli, że tylko cierpię. O nie, śmieję się więcej, niż cierpię, tak że niektórzy doszli do wniosku, że jestem rozpieszczoną oblubienicą Jezusa, która mieszka z Jezusem w Nazarecie, z dala od Kalwarii".

Po raz pierwszy wspomniała wówczas o ciemności, objawiającej się brakiem poczucia obecności Boga i bolesną tęsknotą za Nim, aż po duchową oschłość. Bóg powoli wprowadzał ja na ten etap życia mistycznego, który św. Jan od Krzyża nazywał "nocą ciemną": "nocą zmysłów" i "nocą ducha", poprzez które oczyszcza On człowieka z wszelkiej duchowej niedoskonałości.

"Chcę być cała tylko dla Jezusa - naprawdę, a nie tylko z imienia i ubioru - zapewniała. - Wiele razy wychodzi odwrotnie, tak że moje przewielebne «ja» zajmuje najważniejsze miejsce. Wciąż ta sama, pełna pychy Gonxha. Tylko jedno się zmieniło: moja miłość do Chrystusa, oddałabym dla Niego wszystko, nawet własne życie".

Skarżyła się na swą pychę, z którą walczyła, a w tym samym czasie jej współsiostry podziwiały jej...pokorę. "Myślę, że Jezus bardzo kocha s. Teresę. Jesteśmy w tym samym domu. Widzę, jak ona codziennie stara się we wszystkim sprawić radość Jezusowi. Ma mnóstwo pracy, ale się nie oszczędza. Jest bardzo pokorna. Drogo ją kosztowało, by to osiągnąć, ale myślę, że Bóg wybrał ją do wielkich dzieł. Wprawdzie to, co robi, to całkiem zwyczajne rzeczy, ale doskonałość, z jaką to robi, jest właśnie tym, czego od nas żąda Jezus" - pisała w 1937 r. s. Gabrielle.

Jedną z tych "całkiem zwyczajnych rzeczy" były odwiedziny ubogich w kalkuckich slumsach. Chodziła tam co niedziela. "Nie mogę im pomóc, ponieważ nic nie mam, ale idę dawać im radość - opowiadała w liście do pisma "Katoličke Misije" w 1937 r., poruszona skrajną nędzą ich mieszkańców. - Widziałam, jak są szczęśliwi, że ich odwiedziłam". Kiedyś jedna z ubogich kobiet poprosiła: "Przyjdź jeszcze! Twój uśmiech sprowadził słońce do tego domu!". Wracając do klasztoru s. Teresa modliła się: "Boże, jak łatwo ich uszczęśliwiam! Daj mi siłę, żebym zawsze była światłem w ich życiu i w ten sposób prowadziła ich do Ciebie!". Czy przeczuwała, że 11 lat później odda im całe swe życie?

Niczego Mu nie odmawiać

Zanim do tego doszło, w kwietniu 1942 r. za zgodą spowiednika złożyła prywatny ślub. Zobowiązała się "dać Bogu wszystko, o co poprosi - «Niczego Mu nie odmawiać»". Po latach wyjaśniła, że chciała ofiarować Bogu "coś bardzo pięknego" i "bez zastrzeżeń", mówiąc Mu "tak" w każdej sytuacji, by nie wyznaczać granic Jego planom. Tłumaczyła: "Dlaczego musimy oddać się Bogu w pełni? Ponieważ Bóg oddał się nam. Skoro Bóg, który niczego nam nie zawdzięcza, gotów jest udzielić nam nie mniej niż samego siebie, to czy my odpowiemy Mu jedynie ułamkiem nas? Oddanie się Bogu w pełni jest sposobem, by przyjąć Boga samego. Ja dla Boga, a Bóg dla mnie. Żyję dla Boga i rezygnuję ze swojego «ja», i w ten sposób sprawiam, że za mnie żyje Bóg. Zatem, by posiąść Boga, musimy pozwolić Jemu posiąść nasze dusze". S. Teresa chciała miłością odpowiedzieć Bogu na Jego miłość.

"Kiedy widzę, że któraś z was jest smutna - mówiła potem do sióstr zakonnych - zawsze myślę, że to dlatego, że czegoś odmawia Jezusowi". Była przekonana, że z zapomnienia o sobie w zjednoczeniu z Bogiem rodzi się pogoda ducha, a "ktoś, kto ma ten dar pogody ducha, bardzo często osiąga wysoki poziom doskonałości".

Skoro oddała się bez reszty Bogu, to ufała, że i On niczego jej nie odmówi. W czasie klęski głodu w Bengalu w latach 1942-1943 brak żywności doskwierał także siostrom i ich uczennicom. Któregoś dnia o ósmej rano s. Teresa powiedziała: "«Dzieci, wychodzę, a wy zostańcie w kaplicy i módlcie się». Przed czwartą po południu magazyn wypełniony był różnymi warzywami. Nie mogłyśmy uwierzyć własnym oczom" - wspominała jedna z dziewcząt. Również w czasie krwawych zamieszek w Kalkucie w 1946 r. nie zważając na swoje bezpieczeństwo, wyruszyła na poszukiwanie żywności. Od żołnierzy dostała worki z ryżem. Czuła się odpowiedzialna za 300 dziewcząt tym bardziej, że od 1944 r. była dyrektorką szkoły. Kierowała też stowarzyszonym z loretankami bengalskim zgromadzeniem Córek Św. Anny.

"Ona jest całkowicie wolna od egoizmu. (...) W imię miłości do Boga potrafi zrobić wszystko, znieść każde upokorzenie czy ból" - podziwiała jedna z loretanek.

Doświadczenia mistyczne

Krok po kroku Bóg przygotowywał ją do jeszcze większej misji. Wracając pociągiem z rekolekcji w Dardżylingu do Kalkuty 10 września 1946 r. s. Teresa doświadczyła mistycznego spotkania z Chrystusem: "Usłyszałam wezwanie, aby porzucić wszystko i pójść za Nim do slumsów, służąc Mu pośród najbiedniejszych z biednych". Z czasem uznała ten dzień za początek Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości.

Aż do połowy 1947 r. rozmawiała z Jezusem, który nazywał ją swoją małą oblubienicą. Prosił: "Zanieś Mnie do nor tych biedaków. Pójdź, bądź moim światłem". "Potrzebuję indyjskich zakonnic, ofiar mojej miłości, które będą Marią i Martą. Które będą tak mocno zjednoczone ze Mną, że będą promieniować moją miłością na dusze. (...) Czy odmówisz Mi tego?" - pytał Chrystus.

Utwierdzał ją: "Przyjechałaś do Indii dla Mnie. (...) Będziesz nosić proste indyjskie ubranie, albo raczej takie, jakie nosiła moja Matka - proste i ubogie. (...) Twoje sari stanie się święte, ponieważ będzie moim symbolem. (...) Potrzebuję indyjskich zakonnic, Misjonarek Miłości, które by były moim ogniem miłości wśród biednych, chorych, umierających (...) Nie bój się - będę zawsze z tobą. (...) Pozwól Mi działać. Nie odmawiaj Mi. Zaufaj Mi z miłością, zaufaj Mi ślepo". Tak więc to nie Matka Teresa wymyśliła nazwę ani habit swego zgromadzenia. Wszystko otrzymała od Jezusa.

"Wszyscy uznają, że jestem szalona - po tylu latach zaczynać coś, co przyniesie mi w większości tylko cierpienie" - zwierzała się w styczniu 1947 r. arcybiskupowi Kalkuty, Ferdinand’owi Pérrier’owi. Ale skoro Jezus ją wzywał, by "być Hinduską, żyć z nimi, jak oni, tak żeby trafiać ludziom do serc", to ona pragnęła "być naprawdę tylko Jego, spłonąć zupełnie dla Niego i dla dusz".

Rozmawiała o tym ze swoim spowiednikiem, o. Céleste’m Van Exemem. Ich długie i częste spotkania wydały się w klasztorze podejrzane. W połowie stycznia 1947 r. została więc przeniesiona z Kalkuty do odległego o 220 km Asansolu, gdzie nadal była nauczycielką (hindi, bengalskiego, higieny i geografii). Jednak już w lipcu decyzja została zweryfikowana i s. Teresa wróciła do Kalkuty.

Wykorzystała ten czas, by sprecyzować program nowego zgromadzenia. Zadaniem sióstr miało być "zaspokajanie pragnienia Jezusa Chrystusa na krzyżu, pragnienia miłości i dusz". "«Pragnę» - tłumaczyła - to znacznie głębsze słowo, niż gdyby Jezus powiedział po prostu: «Kocham was». Dopóki nie będziecie wiedzieli, i to w bardzo osobisty sposób, że Jezus was pragnie, nie będziecie w stanie poznać tego, kim On chce dla was być. Ani tego, kim chce, abyście wy byli dla Niego".

"Siostry dzięki czterem ślubom absolutnego ubóstwa, czystości, posłuszeństwa i miłości do ubogich bez ustanku zaspokajają pragnącego Boga swoją miłością i miłością dusz, które do Niego przyprowadzają" - takie słowa znalazły się w objaśnieniu pierwotnych konstytucji zgromadzenia.

Początkowo siostry miały "nieść Chrystusa do domów i na ulice slumsów", do chorych, umierających, żebraków i "dzieci ulicy". Z czasem cel się rozszerzył - stała się nim "praca zmierzająca do zbawiania i uświęcania najuboższych z ubogich, nie tylko w slumsach, ale także na całym świecie, gdziekolwiek mogą być". Misjonarki Miłości miały troszczyć się o tych, którzy "cierpią nie tylko z powodu braku jedzenia, lekarstw, ubrania i dachu nad głową, ale także z powodu braku uśmiechu, miłego słowa i obecności przyjaciela" - mówi ich obecna przełożona generalna, s. Prema Pierick. Chodziło więc - tłumaczy o. Kolodiejchuk - o "niestrudzony wysiłek niesienia pomocy każdemu człowiekowi, by spotkał się z nieskończoną miłością Boga i poznawszy Go, kochał Go i służył Mu w zamian, a przez to osiągnął szczęśliwość nieba".

Siostry miały to robić "wchodząc pomiędzy ludzi, pielęgnując chorych w ich domach, pomagając umierającym pojednać się z Bogiem, mając małe bezpłatne szkoły dla dzieci w slumsach, odwiedzając ubogich w szpitalach i pomagając żebrakom prowadzić godne życie. (...) Jeśli liczba sióstr na to pozwoli, będziemy też miały dom dla kalek, ślepców, wyrzutków społeczeństwa".

W sierpniu spowiednik s. Teresy pisał do arcybiskupa: "Nasz Pan wyniósł tę zakonnicę do stanu wyższej modlitwy; nie było może wprost ekstazy, ale został osiągnięty stan bezpośrednio poprzedzający ekstazę". Sama zresztą przyznała, że w Asansolu "nasz Pan jak gdyby po prostu dał mi siebie - w pełni. Słodycz i pocieszenie, i zjednoczenie tych sześciu miesięcy przeminęły jednak zbyt szybko". Stała na progu zjednoczenia z Bogiem - u szczytu życia duchowego.

Ujawnił się też wtedy eucharystyczny rys jej duchowości, charakterystyczny dla Misjonarek Miłości: "Czasami Najświętszy Sakrament tak bardzo mnie pociągał. Nie mogłam się doczekać Komunii Świętej. Noc po nocy sen mnie opuszczał i tylko spędzałam te godziny, tęskniąc do Jego przyjścia. To się zaczęło w Asansolu w lutym, a teraz co noc przez godzinę albo dwie (...) ta sama tęsknota przerywa mi sen".

W białym sari

Niecierpliwie wyczekiwała zgody Kościoła na założenie nowego zgromadzenia. "Jeśli to dzieło będzie w całości ludzkie, to umrze wraz ze mną, jeśli będzie w całości Jego, to będzie żyło przez następne wieki. Tymczasem dusze idą na zatracenie" - monitowała w listach do arcybiskupa. Powoływała się nawet na encyklikę Piusa XII "Quemadmodum" z 1946 r., w której papież prosił o "opiekę świata dla żyjących w nędzy dzieci". "Proszę pozwolić mi pójść niebawem. Nic mi się nie stanie, to tylko, co On zaplanował w swoim wielkim miłosierdziu" - przekonywała. "Jej logika była «skoncentrowaną na Bogu logiką» ufności i pewności - komentuje o. Kolodiejchuk.

6 stycznia 1948 r. abp Périer oświadczył s. Teresie: "Droga wolna". Teraz musiała wystąpić o zwolnienie ze ślubów zakonnych u loretanek. Ich przełożona generalna, m. Gertrude Kennedy w rekordowym tempie wyraziła na to zgodę, ale w sierpniu nadeszła z watykańskiej Kongregacji Zakonników wiadomość, że papież pozwolił jej tylko na czasowe opuszczenie klasztoru.

Już 17 sierpnia s. Teresa w białym sari z niebieskim otokiem i pięcioma rupiami w kieszeni pojechała do szpitala w Patnie, by przyuczyć się do opieki pielęgniarskiej. Opisy chorób i metod ich leczenia zapisywała w notatniku obok przepisów kulinarnych i adresów potencjalnych darczyńców.

Po powrocie do Kalkuty wynajęła pokój u Małych Sióstr od Ubogich i 21 grudnia po raz pierwszy poszła do slumsów jako Misjonarka Miłości. Z pomocą wolontariuszy odwiedzała rodziny, przynosiła chorym lekarstwa, obmywała rany, czuwała przy umierających... Zaczęto ją nazywać "Siostrą ze slumsów". Po dwóch miesiącach udało jej się wynająć całe piętro prywatnego domu. Kilka jej dawnych uczennic zainteresowało się jej nową pracą. Od marca miała już towarzyszkę - Bengalkę, Subashini Das, przyszłą s. Agnes. Po roku ich powstająca wspólnota liczyła 12 sióstr. Mogły już prowadzić ambulatoria i szkółkę niedzielną dla dzieci ze slumsów.

7 października 1950 r. abp Périer za zgodą Stolicy Apostolskiej zatwierdził nowe zgromadzenie, którego przełożoną generalną została Matka Teresa. Jej "powołanie w powołaniu", jak często mówiła, zostało potwierdzone przez Kościół. W kwietniu następnego roku pierwsza grupa sióstr rozpoczęła nowicjat. W 1952 r. udało jej się otworzyć obok hinduistycznej świątyni Kali dom Czystego Serca (Nirmal Hriday) dla umierających, zbieranych z ulic. Szybki rozwój wspólnoty sprawił, że pół roku później 26 sióstr przeniosło się do budynku, który do dziś jest domem macierzystym Misjonarek Miłości.

Dźwiganie krzyża

"Kiedy zdawało się, że wszystko jest poukładane, najgorsza męka dopiero się zaczęła" - zauważa o. Kolodiejchuk. Na początku lat 60. Matka Teresa zwierzała się jezuicie, o. Josephowi Neunerowi, że od 1949 albo 1950 r. nawiedza ją "straszliwe poczucie pustki, ta niewypowiedziana ciemność, ta samotność, ta nieustanna tęsknota za Bogiem, która przyprawia mnie o ten ból w głębi serca. Ciemność jest taka, że naprawdę nic nie widzę ani umysłem, ani rozumem. Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga. Kiedy ból tęsknoty jest tak wielki, po prostu tęsknię i tęsknię za Bogiem i wtedy jest tak, że czuję - On mnie nie chce, nie ma Go tu. (...) Czasem słyszę po prostu, jak moje serce krzyczy: «Mój Boże» i nic więcej się nie dzieje. To tortury i cierpienie, których nie potrafię wytłumaczyć".

Jej ciemność "narastała, gęstniała i nie ustępowała". Szymonami z Cyreny na jej drodze krzyżowej okazali się kolejni kierownicy duchowi. Dzięki ich pomocy Matka Teresa zrozumiała, że następujące po mistycznych wzlotach poczucie nieobecności Boga jest jej udziałem w męce Chrystusa, który wisząc na krzyżu wołał: "Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27,46). Było to - twierdzi o. Kolodiejchuk - "najbardziej wymagającym elementem jej misji i najdoskonalszym wyrazem jej miłości do Boga i do jego ubogich. Poza zapewnieniem opieki sponiewieranym i wyrzutkom społeczeństwa chciała wejść w ich fizyczne i duchowe cierpienie, przyjąć ich stan, być «niechcianym, niekochanym, odtrąconym», być kimś, kto nie ma nikogo". To w nich widziała Jezusa, pragnącego miłości i zbawienia każdego człowieka, i pragnienie to zaspokajała. Jej dzieło było zakorzenione "w zjednoczeniu z Nim, który umierając na krzyżu, czuł się opuszczony przez Ojca" - dodaje o. Neuner.

"Tak silna i tak długotrwała duchowa agonia mogła Matkę Teresę zniechęcić, ona jednak przeciwnie - promieniowała niezwykłą radością i miłością (...), ponieważ budowlę swego życia oparła na czystej wierze" - podkreśla o. Kolodiejchuk.

Jednak ta nieustająca "wewnętrzna agonia" nie osłabiła jej działalności. "W codziennym życiu wydawała się pogodna, w pracy - niestrudzona. (...) Obdarzona porywającymi zdolnościami przywódczymi, prowadziła swe siostry, zakładała nowe ośrodki, stała się sławna, ale wewnątrz odczuwała kompletną pustkę" - zauważa o. Neuner.

Ołówek w ręku Boga

Według o. Kolodiejchuka, Matka Teresa "była przekonana, że Bóg używa jej «nicości», by ukazać swą wielkość. Nigdy nie przypisywała sobie własnych osiągnięć i zawsze starała się kierować uwagę, jaką skupiała, ku Bogu i «Jego dziełu» wśród najuboższych".

"Jestem tylko Jego narzędziem. Po co tyle o mnie, kiedy dzieło jest w całości Jego? Nie mam do niego żadnych praw. Dostałam je" - pisała do abp. Périera w 1957 r. Bolało ją, gdy ludzie nazywali ją założycielką. "Wszystko było Jego, ja miałam tylko poddać się Jego planowi, Jego woli. Dziś Jego dzieło rośnie, ponieważ to On, a nie ja, działa przeze mnie" - tłumaczyła w 1960 r. A przemawiając w 1979 r. w Rzymie wyznała: "Bardzo często czuję się jak mały ołówek w rękach Boga. On to pisze, On to myśli, On tym porusza, ja mam tylko być ołówkiem".

"Jednakże Boża Opatrzność nie zamierzała pozostawić jej niezauważoną" - komentuje o. Kolodiejchuk. Zgromadzenie rozwijało się w sposób niezwykle dynamiczny. Szybko rozszerzyło się na całe Indie, a w 1965 r. powstał pierwszy dom zagranicą - w Wenezueli. W 1982 r. podczas oblężenia Bejrutu Matka Teresa uratowała 37 dzieci ze szpitala znajdującego się na linii frontu. Niosła pomoc głodującym w Etiopii, ofiarom wybuchu w Czarnobylu i trzęsienia ziemi w Armenii. Od 1957 r. podjęła się opieki nad trędowatymi, a od 1985 r. także nad chorymi na AIDS.

W 1963 r. założyła Zgromadzenie Braci Misjonarzy Miłości. W latach 70. powstały gałęzie kontemplacyjne Misjonarek i Misjonarzy Miłości. Dla licznych współpracowników na całym świecie stworzyła z ks. Sebastianem Vazhakalą ruch Świeckich Misjonarzy Miłości, a dla księży ruch Corpus Christi. W 1984 r. wraz z o. Josephem Langfordem powołała do życia Zgromadzenie Ojców Misjonarzy Miłości.

Zakładając i wizytując domy sióstr, Matka Teresa objechała cały świat. Wydała bestsellerową książkę "Prosta droga". W 1986 r. gościła w Kalkucie papieża Jana Pawła II. Otrzymała wiele wyróżnień, w tym najbardziej prestiżowe - pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r. Wszędzie traktowana była jak VIP. Jednak wzorując się na św. Teresie z Lisieux i jej "małej drodze" dziecięctwa Bożego, przekonywała: "Nie szukajcie rzeczy wielkich, tylko czyńcie małe rzeczy z wielką miłością. (...) Im mniejsza rzecz, tym większa musi być nasza miłość". Wszystko, co robiła, traktowała jako okazję do okazania miłości Boga.

Każdy dzień zaczynała w ciszy od adoracji Jezusa w Eucharystii. Wypracowała własną "małą drogę": "Owocem ciszy jest modlitwa. Owocem modlitwy jest wiara. Owocem wiary jest miłość. Owocem miłości jest służba. Owocem służby jest pokój". Za największe zagrożenie dla pokoju uważała aborcję. "Jeśli możemy zaakceptować to, że matka zabija swoje dziecko, to jak możemy mówić innym ludziom, by nie zabijali drugiego człowieka?" - pytała retorycznie. Prosiła, by każde niechciane dziecko mogło się urodzić i być oddane jej siostrom.

Nieobecna w niebie

Kilka miesięcy przed śmiercią zrezygnowała z kierowania zgromadzeniem. Była coraz słabsza. Płuca i serce odmawiały posłuszeństwa. Musiała poruszać się na wózku inwalidzkim. Powtarzały się pobyty w szpitalach i operacje. Miała wyrzuty sumienia poddając się kosztownym badaniom diagnostycznym i terapiom, na które nie stać było jej ubogich podopiecznych. Prosiła: "Pozwólcie mi umrzeć tak, jak umierają najbiedniejsi".

Zmarła w otoczeniu sióstr w Kalkucie 5 września 1997 r. Po triumfalnym pogrzebie, gdy na ulicach miasta hołd oddało jej 1,5 mln ludzi, jej ciało spoczęło w kaplicy domu macierzystego Misjonarek Miłości. Przy drzwiach budynku wciąż znajduje się drewniana tabliczka z napisem: "Mother Teresa, M.C. in" (Matka Teresa - obecna).

Gdy umierała, zgromadzenie liczyło 4 tys. sióstr w 560 domach. Obecnie w ponad 750 placówkach w 130 krajach pracuje ich 5,2 tys. Siła oddziaływania Matki Teresy wcale nie osłabła po jej śmierci. "Mamy ją jako przyjaciółkę i rzecznika w niebie, blisko Boga" - mówi s. Prema.

"«Pójdź, bądź moim światłem» - zażądał Jezus, a Matka Teresa usiłowała być tym światłem Bożej miłości w życiu ludzi doświadczających ciemności. Jednakże ceną, jaką ona - paradoksalnie i zupełnie nieoczekiwanie - musiała zapłacić za realizację tej misji, było to, że sama żyła w «straszliwej ciemności»" - zauważa o. Kolodiejchuk.

A sama Matka Teresa tak to komentowała: "Jeśli kiedykolwiek będę świętą, na pewno będę świętą «od ciemności». Będę ciągle nieobecna w niebie, aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Roberto Allegri

Kiedy dotykam trędowatych i przemywam ich rany, dotykam ciała samego Chrystusa. Matka Teresa

Roberto Allegri ukazuje drogę Matki Teresy do świętości w żywych i poruszających obrazach. Przedstawia wydarzenia i osoby, które wpłynęły na jej decyzję...

Skomentuj artykuł

"Moje życie nie było usłane różami"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.