Czyj, czyja jestem? Gdzie jest moje miejsce?

Czyj, czyja jestem? Gdzie jest moje miejsce?
Dziecko potrzebuje wiedzieć, kto ma być dla niego najważniejszy, kogo ma kochać i kto się o nie najbardziej troszczy (fot. axel_bhrmann)
Logo źródła: Sygnały troski Anna Lipska / "Sygnały troski" / slo

Miałem kogoś. Mama, tata, znajome twarze. Pamiętam ich głos i to, że byli, choć czasem nie byli dla mnie mili. Ale byli mi znani, moi, a ja byłem ich. Może nawet ich nie pamiętam, ale wiem, że kiedyś byli. A teraz ich nie ma – obojga albo jednego z nich. Czyj więc teraz jestem? Do kogo przynależę? Gdzie jest moje miejsce? Kim jestem? Kim mogę być?

Dzieci osierocone biologicznie lub społecznie, z rodzin rozbitych, zrekonstruowanych, „patchworkowych” mają trudności w budowaniu swojego poczucia przynależności do rodziny, a bez tego nie ma przecież umiejętności odnalezienia się w innych rolach społecznych, w grupie rówieśniczej, w rodzinach, które założą. Człowiek, który nie czuje, że jest we właściwym i stabilnym gnieździe, nie nauczy się latać. Obciążą go: niska samoocena, lęk, poczucie zagrożenia, braku stałości. Przez zaburzenia nerwicowe, zachowania autodestrukcyjne lub agresywne, szeroko rozumiane niedostosowanie społeczne i zaburzenia więzi będą przebijać napięcie i pytania: „Czy mnie kochasz? Czy jestem twój? Nie zostawisz mnie? Czy zasługuję?”. Jednym z pierwszych zadań opiekunów takich dzieci, jeszcze przed wychowywaniem i edukacją, jest zapewnienie stabilności, poczucia bezpieczeństwa, całkowitej i bezwarunkowej akceptacji oraz relacji indywidualnej, w której dziecko może czuć się upragnione, ważne i wyjątkowe. Prócz tego opiekun musi być sam stabilny, pewny siebie i swojej roli, pogodzony z miejscem, jakie zajmuje w życiu dziecka. Rodzice zastępczy nie mogą deprecjonować biologicznych, dziadkowie rywalizować z mamą dziecka, rodzice adopcyjni nie mogą chcieć wymazać faktu, że był przed nimi ktoś, dzięki komu dziecko pojawiło się na świecie. Ale przy pełnym uznaniu rzeczywistości i emocji dziecka opiekunowie powinni odnajdować się w swej roli i czuć się uprawnionymi do jej pełnienia.

Dziecko potrzebuje wiedzieć, kto ma być dla niego najważniejszy, kogo ma kochać i kto się o nie najbardziej troszczy. Na tych osobach wiodących opiera swoje bezpieczeństwo, relacje z innymi osobami, postrzeganie świata. Jeśli są to mama i tata, dwoje razem, w zgodzie i realnie obecni, to w sposób naturalny buduje się przynależność dziecka do rodziców i rodziny i tożsamość jako członka tej wspólnoty, czyjegoś synka, córki. Ale gdy równowaga zostaje zakłócona, dziecko gubi się zarówno w swoich odczuciach, jak i w plątaninie ról, osób i nieobecności. Trudno jest odnaleźć własne miejsce w rodzinie, w której dzieci dzielą się na „twoje”, „moje” i „nasze”. Trudno być sobą w pełni, jeśli mamusia nie żyje i nie ma jej obok, a jej obraz i emocje z nią związane powoli rok po roku bledną, co rodzi poczucie winy i samotności. Trudno być tylko synkiem taty, jeśli mamy wcale się nie znało i nie wie się, dzięki komu się zacząłem. Trudno być dzieckiem NN, znalezionym w Oknie Życia albo na przystanku, niemającym żadnej, najmniejszej nawet szansy na dowiedzenie się choćby o swoim pierwszym imieniu, o tym, jakie są moje korzenie, dlaczego ktoś mnie oddał i jaki był.

Dziecko zupełnie bez korzeni, bez przeszłości, emocjonalny „bezpaństwowiec” to rzadkość. Ale życie stawia przed dziećmi częściej inne niepewności. Czy nadal jestem „córeczką tatusia”, jeśli tata od dwóch lat pracuje za granicą? Wiem, że mnie kocha i zarabia dla mnie pieniążki, ale tęsknię za nim i chcę, by tu był, a jego nie ma. Czy nie chce już mnie widzieć? Dlaczego tatuś mnie zostawił i odszedł do innej pani? Czy byłem niegrzeczny? Dlaczego nie wraca? Czy już mnie nie lubi? Czy nadal jestem jego synkiem? A jeśli wraca i mnie widuje, to dlaczego nie chce znów z nami mieszkać? Nie kocha mnie już?

Dzieci w rodzinnym środowisku zastępczym często przeżywają poczucie winy i konflikt lojalności – kogo bardziej kochać, kogo bardziej słuchać, kto powinien być ważniejszy? To dziadkowie się mną zajmują, oni mnie wychowują i troszczą się o mnie, a mama tylko mnie odwiedza. Cały świat mówi, że ona jest ważniejsza, koledzy w przedszkolu obchodzą Dzień Matki jak największe święto, ale przecież to do dziadków biegnę, gdy się przestraszę. A mama czasem mnie nawet męczy, boję się jej, nie rozumiem. To czyj jestem? Dziadkowy czy maminy? A jeśli jestem w rodzinie zastępczej u obcych ludzi, a tata przychodzi i mnie buntuje, pozwala mi na rzeczy, na które ciocia z wujkiem nie pozwalają? Kogo słuchać? A jeśli tata mnie bił, a wujek przytula i pomaga w lekcjach, to czy mam prawo bardziej lubić wujka? I czy tata się na mnie nie zemści? Czyj jestem? A jeśli w rodzinie zastępczej jest mi dobrze, ale naprawdę tęsknię do rodziców, bo ich kocham, to czy nikt nie każe mi mówić „mamo” i „tato” do osób, które przecież nie są moimi rodzicami? I czy im nie będzie przykro, że nocą płaczę za domem? Czy nie wyrzucą mnie za to, że moje serce woli biologiczną mamę? I dlaczego ona mnie nie odwiedza? Czy nadal jestem jej? A kiedy moja mama ma drugiego męża, to czy mam się go słuchać? Czy jestem złym synkiem dla taty, skoro kocham ojczyma i wolę być z nim, bo jest dla mnie dobry, robi kanapki i poświęca mi czas? I mam trzy pary dziadków, to czy wolno mi kochać wszystkich tak samo? A jeśli jestem adoptowany i już na zawsze mam nowych rodziców, to czy nie jestem zdrajcą, skoro ich kocham i chcę być tylko z nimi? Wcześniej byli przecież inni, starzy rodzice, czasem słyszę, że „prawdziwi”. Czy ci nie są prawdziwi? I czy wolno mi tak zmieniać rodziców? Czy to nie jest złe? Czy mogę się czasem na nich zezłościć jak w normalnym domu, bez strachu, że mnie oddadzą? Czyj naprawdę jestem? Czy jeśli mama mnie nie urodziła, to na pewno mnie kocha i na pewno jestem jej córeczką?

W budowaniu tożsamości dziecka ważne jest też nastawienie jego opiekunów do samego faktu posiadania dziecka i ich motywacja do opieki. Jeśli kobieta chce urodzić „sobie” dziecko i uważa, że ma „prawo własności”, to będzie wykazywać przedmiotowe i użytkowe podejście do syna lub córki, którzy w jej emocjach mają być dla niej, a nie ona dla dzieci. Jeśli ktoś adoptuje dziecko, żeby nie być samemu, żeby nakarmić własne potrzeby, i np. osoba samotna, nie dbając o dobro dziecka i możliwości dania mu pełnej rodziny, upiera się, że musi to być „zdrowa, bezproblemowa dziewczynka z niepatologicznej rodziny, najwyżej do piątego roku życia”, to w samym swoim podejściu niesie swój egocentryzm i traktuje dziecko jako środek do zaspokojenia własnych potrzeb, towar, który ma być zgodny z zamówieniem. Jeśli rodzina zastępcza opiekuje się dzieckiem z łaski i litości, a nie z troski i miłości, wtedy daje mu sygnał, że nie jest ono ważne i cenne. I pytanie: „Czyj jestem?” jest wtedy przeżywane przez dziecko jako pytanie: „Do kogo należę? Kto mną rządzi?” (co odzwierciedla podejście do dziecka jak do rzeczy, a do rodzicielstwa jako stanu posiadania). Odpowiedź na tak zadane i przeżywane pytanie nie zbuduje dzieciństwa bezpiecznego, pełnego poczucia własnej wartości, godności, akceptacji i miłości. Dbajmy o to, by nasze dzieci pytały raczej: „Czyj jestem?”, to znaczy: „Kto mnie kocha? Dla kogo jestem ważny i niepowtarzalny? Kto się o mnie troszczy? Gdzie przynależę? Czy jestem jego, a on jest mój? Czy jesteśmy razem?”. Oby w nas znajdowały odpowiedź.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czyj, czyja jestem? Gdzie jest moje miejsce?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.