Trzy argumenty przeciw Halloween, które nie mają nic wspólnego z wiarą
Czy zabawa w Halloween to grzech? Czy katolik może brać udział w Halloween? Czy trzeba się spowiadać z tego, że przebraliśmy się za wampira? Internet jest pełen "katolickich kontrowersji" wokół tego zdecydowanie nie naszego święta. Mnie jednak coraz bardziej zastanawiają społeczne skutki tej kulturowej implantacji.
Dlaczego nie moralne? Bo jestem zdania, że są pewne sprawy oczywiste - jeśli wywołujesz duchy albo oddajesz cześć komuś poza Bogiem, a jesteś katolikiem, masz problem i potrzebujesz nawrócenia. Inne kwestie zależą od sumienia konkretnego człowieka i to on powinien ocenić, czy grzeszy, czy nie, a jeśli sam nie potrafi, bo nie ma dobrze ukształtowanego sumienia, niech pogada z kimś, kto mu mądrze poradzi. I jako katolicy radzimy sobie z tematem całkiem nieźle. Natomiast bardziej mnie martwią społeczne implikacje tematu.
Narażamy wrażliwość dzieci i nakręcamy przymykanie oka na przemoc
Wiem - to argument, który wyśmieje sporo osób. Będzie zaraz mowa o tym, że dzieci wcale nie są takie wrażliwe, że siedmiolatki oglądają filmy, w których krew się leje, a dwunastolatki - regularne horrory dla dorosłych. Jasne, takie przypadki są, ale są raczej dowodem na przesunięcie granic, o które powinniśmy zadbać my, dorośli. Jeśli rodzice pozwalają pierwszoklasiście oglądać brutalne sceny z filmu 13+, bo to przecież tylko Marvel, a potem dziwią się jego pogorszonemu i przemocowemu zachowaniu, trudno ich nie zapytać: a co, nie spodziewaliście się?
Czyli jest tak: mamy w szkole dzieciaki nie do opanowania, rzucające w siebie twardymi przedmiotami, popychające się, podstawiające sobie nogi i śmiejące się z tego, że ktoś doznał fizycznej szkody. I to jest aktualnie szkolna twarda rzeczywistość, w całkiem łagodnej wersji. Jaki komunikat dostają dzieci, gdy w zwykły dzień słyszą, że przemoc jest zła, ale raz w roku przebranie się za kogoś, komu z ust leje się krew, ma siniaki i rany na twarzy albo paraduje z nożem wbitym w pierś, czyli ewidentnie wygląda jak ofiara przemocy jest takie śmieszne i spoko?
A kiedy dziecko ma problem z oglądaniem potwornych kostiumów - często jest wyśmiewane, bo się boi, a przecież "to są tylko kostiumy i żarty". Broni się tych przebrań jak niepodległości, waląc po głowie ludzi prawem do własnego poczucia estetyki i tłamsząc przy tym cudzą wrażliwość. Do tego argument, że "pójdzie na zabawę do szkoły, gdzie nie będzie strasznych przebrań", który jest naprawdę w 2024 roku z kosmosu wzięty, bo dostęp do całej haloweenowej rozpiętości obrazów dzieci mają nie w realu, ale w sieci. Patrzyliście, co się z okazji Haloween dzieje na TikToku? Na Instagramie? W reelsach, szortsach i snapchatowych filmikach? Zdjęcia krwi, ran, przemocy, które normalnie byłyby zasłonięte komunikatem "drastyczne" hulają sobie do woli w każdej chyba grupie wiekowej. O wiele mniej drastyczne zdjęcia z wojny są schowane i platformy dają nam wybór, czy chcemy je zobaczyć, czy nie, ale jeśli chodzi o Haloween, media społecznościowe na dzień dobry raczą nas obrazkami z ciężkiego SOR-u pełnego niemal śmiertelnych wypadków, nie pytając, czy czasem właśnie nie jemy śniadania albo czy nie mamy jedenastu lat i poważną krew widzieliśmy, jak babcia rozcięła sobie rękę i już to było dla nas nieco za dużo wrażeń.
Kiedy cukierek od nieznajomego pana jest ok, a kiedy nie ok?
To druga sprawa, która budzi moje bardzo poważne wątpliwości. Nikt rozsądny nie jest w stanie zaprzeczyć, że przypadki molestowania dzieci, tworzenia dziecięcej pornografii, aktów pedofilskich i tak dalej to nie jest nasza rzeczywistość. Bo jest. Dlatego właśnie uczymy dzieci, żeby nie brały słodyczy od obcych ludzi, zwłaszcza, gdy lizak czeka w aucie. Albo w domu. Tymczasem nagle się pojawia taki jeden wyjątkowy wieczór, kiedy można brać cukierki od wszystkich obcych, którzy chcą nam je dać.
Przesadzam? Nie. Po prostu liczę oficjalne informacje dotyczące zatrzymań za posiadanie na przykład pornografii dziecięcej i czynów podobnych. Piszę ten tekst 30 października o 11 rano, a najświeższa informacja w tym temacie jest sprzed pół godziny: 40-latek aresztowany za posiadanie dziecięcej pornografii oraz środków odurzających. A wcześniej? "Jeden z największych dystrybutorów pornografii dziecięcej na świecie zatrzymany w Czechach", "Zatrzymany 49-latek zwabił dziecko do mieszkania, robił mu zdjęcia i je rozpowszechniał", "Były nauczyciel odpowie m.in. za prezentowanie pornografii uczniom", "Zatrzymano 4 mężczyzn, którzy podawali się za fotografów i robili zdjęcia małoletnim dziewczętom" - a to tylko kilka informacji z października... I mówimy tylko o Polsce.
Powiem bardzo wprost: gdybym była pedofilem i mieszkała na osiedlu, miałabym najlepsze cukierki na Halloween, a do tego przygotowaną jakąś krótką, fajną, niewinną i miłą zabawę w przedpokoju. Bo wiadomo: dzieci krążą po okolicy, bez rodziców, są otwarte na przygody, zaprzyjaźniają się łatwo i czują się bezpiecznie, gdy ktoś miły i dorosły rozumie je i uczestniczy w ich zabawie. Może któreś zajrzy po cukierki już nie w Halloween, tylko później, wracając ze szkoły, no bo przecież miły prawie-sąsiad z tego samego osiedla nie może być zły, prawda? Może zacznie zaglądać regularnie? A mamie mówić nie trzeba...
Kto zapłaci za zniszczone drzwi i elewacje i czy można przywalić w ramach psikusa?
I kolejna rzecz, czyli transformacja psikusa, którą obserwujemy z roku na rok. Policyjne przypomnienia i ostrzeżenia o tym, że niszczenie mienia jest karalne, pojawiają się już regularnie co roku przed wiadomą nocą. W komplecie kilka dni później w mediach zaczyna się wysyp historii o tym, jak ludzie wyjechali na urlop, a po powrocie zastali elewację domu usmarowaną na czarno, zniszczone drzwi i potłuczone lampy ogrodowe: psikus, tylko psikus, bo nikt nie otworzył drzwi i nie dał cukierka... Sprawców nie ma, koszty są.
W naszej szkole długo zmagaliśmy się z aktami wandalizmu. Nie dokonywali ich uczniowie, tylko nastolatki z innej społeczności. Wybijane szyby w suterenie, niszczony płot, drzwi. Duże koszty, które trzeba było pokryć z funduszu szkoły i rady rodziców, bo trudno, żeby w zimie nie było szyb w oknach sali gimnastycznej. Pomógł monitoring i dzwonienie na policję za każdym razem, gdy ktoś z naszej szkolnej społeczności widział, że szykuje się kolejna akcja.
Jak wytłumaczyć młodym, którzy wybijają okno, bo założyli się, że zrobią głupi żart albo potrafią zrzucić ze schodów kolegę, bo nie chciał ich poczęstować czekoladą, różnicę między psikusem a przemocą? I to w czasach potężnej ilości agresji generowanej przez brutalne obrazy z internetu? W czasach rolek z chamskimi prankami, na które samo patrzenie powoduje u widza ból różnych części ciała? Żyjemy w czasach, kiedy Tom i Jerry wyszli z bajkowej rzeczywistości i zamienili się z ludzi naprawdę lejących się patelniami do krwi i streamujących to do sieci jako świetny żart. Taki, rozumiecie, psikus. Zbierający tysiące odsłon i serduszek. Więc dlaczego czymś złym jest przylanie patelnią sąsiadce, jak nie da nam cukierka? Że to oczywiste? Tak, o ile nie jesteś nastolatkiem na stałe podpiętym do internetu, mającym swoich ulubionych patostreamerów. Wtedy już nie jest takie oczywiste.
W tym kontekście pojawia się też wątek złośliwości: widzę w mediach społecznościowych liczne filmiki z jednej strony pokazujące, jak zapakować brukselkę w papierki po Ferrero Roche, żeby rozczarować małe upiory i zombiaki żądające słodyczy, a drugiej ostrzegające rodziców, żeby sprawdzili słodycze zebrane przez dzieci, bo bywają tak zgrabnie spreparowane, że wyglądają zwyczajnie, ale w środku znajdziemy... gwoździe, szpilki i proszek do prania. Nie wiem, czego to nas uczy. Nieżyczliwości i robienia innym przykrości, bo to takie śmieszne?
Skomentuj artykuł