Eutanazja - humanitarnie, więc po ludzku?
Każdego dnia jeden Belg umiera w wyniku eutanazji. Zdecydowana większość z nich odchodzi z tego świata w domach, odebranie życia rzadko ma miejsce w zakładach opieki czy w szpitalach. 80 procent Belgów opowiada się za eutanazją. Ponad 70 procent przypadków ma miejsce w północnej części kraju - w katolickiej Flandrii. W przepisach prawa czynność odebrania życia nazywa się “pomocą w umieraniu". W sąsiadującej z Belgią Holandii, która jako pierwsza wprowadziła taką możliwość - szacuje się, że co dwudziesty zgon spowodowany jest eutanazją.
Etyczne, religijne, prawne i społeczno-polityczne dyskusje na temat eutanazji oba kraje mają już dawno za sobą. W obydwu dokonywano przecież eutanazji już od wielu lat, tyle że po cichu, w szpitalach. Pacjenci zdążyli się więc do tego zjawiska przyzwyczaić, a zdrowi też nie oponowali. Nikt nigdy nie ma przecież gwarancji, że odejdzie z tego świata bez bólu i cierpienia, a taki był właśnie argument zwolenników ‘ułatwionej śmierci".
Ustawa śmierciopomocna
Od roku 1993 - zatem już prawie 15 lat temu - w Holandii wolno było pomagać w odejściu, ale każdy przypadek lekarz musiał zgłosić prokuratorowi, który mógł podjąć dochodzenie, jeżeli dopatrzył się występowania elementu, powiedzmy - przestępczego. Parlament holenderski wyliczył 28 zasad, jakich powinni przestrzegać lekarze dokonujący zabiegu, ale nie zmienił klasyfikacji samego czynu - nadal uważany był on za przestępstwo podlegające karze. W Belgii w tym samym czasie praktykowano eutanazję po cichu, ale przy aprobacie wielu ludzi.
Jak się to dokonywało w praktyce - trudno dzisiaj stwierdzić. Zapewne lekarze, na prośbę rodziny, a nierzadko na własną prośbę dotkniętego cierpieniami pacjenta, odłączali aparaturę, podawali usypiające szczepionki itp. Działania takie brali na własne sumienie zarówno lekarze, jak i członkowie rodzin. Uchwalona w roku 2002 ustawa uwolniła ich od tego ciężaru. Wprowadziła jasne, oczywiste dla każdego zasady, na jakich wolno odebrać sobie życie. Bo w myśl ustawy w pierwszym rzędzie decyduje o tym sam pacjent.
Prawodawca określił owe regulacje jako bardzo humanitarne. Ustawa dopuszcza uśmiercanie nieuleczalnie chorego pacjenta przez lekarza pod warunkiem, że pacjent poprosi o to wielokrotnie, i to na piśmie, dobrowolnie i bez nacisków, w sposób przemyślany oraz bez zewnętrznej presji. Prośba musi być spisana własnoręcznie przez pacjenta, a jeżeli nie jest on w stanie tego uczynić, przez wybraną przezeń zaufaną osobę, nie mającą żadnego materialnego interesu w jego śmierci. W każdej chwili prośba ta może też zostać wycofana. Choroba powinna być nieuleczalna, bez szans na poprawę. Lekarz ma obowiązek poinformować pacjenta o wszystkich możliwych sposobach leczenia, podtrzymania przy życiu przy pomocy aparatury czy sposobach uśmierzania bólu. Wszystkie przypadki kontrolowane są przez specjalną komisję, która w przypadku wątpliwości może skierować sprawę do prokuratury. Eutanazja nie spełniająca wszystkich tych kryteriów nadal pozostaje przestępstwem i jest karalna.
Ustawa przewiduje też możliwość, w której lekarz zastosuje “pomoc w śmierci" w sytuacji, kiedy pacjent utracił przytomność i nie może wyrazić już swojej woli osobiście. By tak się stało potrzebne jest specjalne, pisemne oświadczenie pacjenta, które składa on w obecności dwóch świadków, będąc jeszcze sprawnym umysłowo. Stwierdza w nim, że życzy sobie “pomocy" w sytuacji, kiedy utraci już przytomność i nie będzie mógł poprosić o śmierć osobiście. Także i te czynności obwarowane są regulacjami, których nieprzestrzeganie ściąga na lekarza prokuratorskie dochodzenie.
Poręczny zestaw do śmierci
Ożywioną debatę, i to raczej poza granicami Belgii niż w niej samej, wywołało wprowadzenie przed dwoma laty do belgijskich aptek “zestawów" eutanazyjnych. Stało się tak dlatego, że pacjenci, którzy zdecydowali się na “samoodejście" nie chcieli tego czynić ani w szpitalach, ani w zakładach opieki - chcieli umierać w domach. Błędne informacje i błędne komentarze w Polsce wywołały zrozumiały niepokój i sprzeciw wobec kolejnego kroku w stronę cywilizacji śmierci. Nie jest jednak prawdą, że można wejść do apteki i kupić sobie taki zestaw dla dowolnego użytku. Może to uczynić wyłącznie lekarz upoważniony przez pacjenta, który też nadzoruje zabieg uśmiercenia. Preparaty są ściśle notowane, fiolki muszą zostać do apteki zwrócone, podobnie jak i pozostałe ilości preparatu. W tym przypadku ustawodawca wykazał tylko konsekwencję - ogólnie dopuściwszy eutanazję, zezwolił też na jej wykonywanie w domach.
A co na to Pan Bóg?
Tyle regulacje prawne. Pozostaje strona etyczna i moralna, a także religijna. Zwłaszcza, że zarówno w Holandii, jak i w Belgii ustawodawcy chcą rozszerzenia “zabiegów śmierci" także na dzieci od 12 roku życia, pod warunkiem, że będą one w stanie wyrazić swoją wolę. Argumentują, że dzieci, podobnie jak i dorośli, cierpią bez szans na wyzdrowienie.
Problem oceny eutanazji jest trudny, skomplikowany i niejednoznaczny. Kościół traktuje życie jako dar Boga, zatem człowiek nie może go dobrowolnie skracać. Czy darem od Boga jest jednak i cierpienie, które wydaje się podważać sens życia? Nie wszyscy lekarze zechcą się do tego przyznać, ale któż jak nie oni stają twarzą w twarz ze śmiercią, nawet wówczas, kiedy jeszcze nie przyszła? Ile razy sięgnęliby po fiolkę z preparatem, by uśmierzyć ból i skrócić życie? Ile razy już sięgnęli, nikogo o to nie pytając? Czy nie istnieją sytuacje, w których ciche “zaśnięcie" jest wybawieniem, podtrzymywanie zaś funkcjonowania funkcji życiowych jest po prostu niehumanitarne? Każdy szpital to arka bólu i cierpienia - lekarze wiedzą, że nie każdy człowiek odchodzi z tego świata z uśmiechem na ustach, i że niektórzy błagają o śmierć.
Nie są to łatwe tematy i niezwykle trudno o nich mówić. Tym bardziej trzeba zachować zimną krew i zdrowy rozsądek. W debatach toczonych w Holandii i w Belgii - krajach przecież chrześcijańskich - dominował argument, iż nie wolno człowiekowi pozwolić odchodzić w bólu i cierpieniu. Można uznać go za mało wiarygodny, za mało przekonujący. Opowiadano mi niedawno o jednym z pacjentów w Niemczech, którego odkryty zaledwie trzy miesiące wcześniej rak dosłownie zżerał w oczach. W którymś momencie nawet najsilniejsze dawki morfiny nie mogły już powstrzymać bólu. Więc na kilka dni przed spodziewaną śmiercią dostał zastrzyk, po którym zasnął. Czy lekarz skrócił mu tylko cierpienie, czy też odebrał mu życie?
Skomentuj artykuł