Tatuaż. Dlaczego powinniśmy się bać?
Ktoś wywołał panikę wśród katolików. "Tatuaż to pieczęć szatana". Na dowód przywołano cytaty z Biblii. Na wytatuowanych księży spadły setki negatywnych komentarzy. Pokazano nam, że jest się czego bać.
Nikt pewnie nie spodziewał się, że plakat informacyjny Gdańskiego Centrum Informacyjnego o Sektach wywoła takie kontrowersje. Fotografia przedstawiająca rzeczony plakat trafiła na wiele portali internetowych i doprowadziła do pojawienia się wielu rozmaitych komentarzy. Ogólnie rzecz ujmując, jedne były "za", a drugie "przeciw".
Ciekawe jest to, że przeprowadzone w dniach 16-19 września przez grupę IQS badanie wykazało, że niemal 1/3 Polaków jest zainteresowana zrobieniem sobie tatuażu. Co dziesiąty już go wykonał. Wśród "wytatuowanych" aż 10% wybrało motywy związane z religią. Można powiedzieć, że obecnie tatuaż nie jest już czymś egzotycznym, wyjątkowym. Wszedł do codzienności.
Wielu katolików nadal jednak boi się tatuaży. Po publikacji plakatu głównym punktem zapalnym katolickiego lęku był oczywiście fragment Księgi Kapłańskiej (19,28), w którym jest mowa o bezwzględnym zakazie tatuowania. Nie będę tutaj powtarzać słów księdza Wojciecha Węgrzyniaka, który dostarczył kilku przekonujących argumentów, że wykorzystywanie tego fragmentu w dyskusji o tatuażach nie jest zasadne.
Ani Biblia, ani ludzie żyjący w starożytności nie znali czegoś takiego jak tatuaż, który ma służyć wyłącznie celom estetycznym lub ekspresji artystycznej. Był on wówczas symbolem własności: tatuowano przede wszystkim znak właściciela na ciałach niewolników. Tatuaż wykorzystywano również do oznaczania więźniów lub karania. W tym sensie tatuaże (gr. stigmata) na ciele Świętego Pawła na pewno nie były nałożone dobrowolnie (por. Ga 6,17)
Dlaczego więc tak się boimy? Często przywołuje się słowa czy świadectwa rozmaitych egzorcystów, którzy twierdzą, że tatuaże "mieszają się z ludzką krwią" i związane są z "rytuałami satanistycznymi". W ten sposób tatuowanie się ląduje na długiej liście zagrożeń duchowych i tego, czego katolikom kategorycznie robić nie wolno.
Cała sytuacja z tatuażami i innymi czyhającymi na duszę katolika zagrożeniami (np. Halloween) pokazuje, że jest się czego bać. Chodzi o chrześcijan, którzy nie żyją wiarą, nadzieją i miłością, ale lękiem i rozpaczą. Boją się świata, który się zmienia i którego nie znają. Obawiają się też o to, że nie będzie już dla nich miejsca. Że nie wychowają swoich dzieci tak, jak "przystoi". Rozumiem, że taki strach może się pojawić.
W takiej sytuacji potrzebni jednak są kapłani, którzy nie będą podsycać tego lęku, ale pokażą, że jako chrześcijanie nie mamy się czego bać. Że nasz Pan obiecał nam, że będziemy brać węże do rąk, pić zatrute napoje, a i tak nic nam nie będzie szkodzić (por. Mk 16,18). Ksiądz (nawet egzorcysta), który straszy i zabija wiarę i nadzieję, wzbudzając lęk, nie jest narzędziem Pana Boga.
Boję się więc raczej tego, że zabraknie kapłanów, którzy będą umacniać nadzieję, a nie strach. Boję się tego, że tak łatwo utracić wiarę w moc Boga, który jest silniejszy niż jakiekolwiek "zagrożenie duchowe". Boję się walczących z zagrożeniami katolików, którzy grożąc i obrażając bliźnich, zapominają o Ewangelii. Ostatnio naprawdę łatwo nam to przychodzi.
Ktoś może powiedzieć: ale przecież decyzja o zrobieniu tatuażu może być kontrowersyjna. Może. Tatuaż sporo kosztuje, może wiązać się z problemami zdrowotnymi lub wywoływać kłopoty ze znalezieniem pracy. Może być też jednym z objawów tego, że bardziej troszczymy się o swój wygląd niż o innych ludzi czy słowo Boga. Dlatego warto się zastanowić kilka razy, zanim zdecydujemy się na tatuaż. Ale nie demonizujmy i nie mieszajmy w to "zagrożeń duchowych".
Karol Wilczyński - redaktor DEON.pl. Prowadzi projekt "Przyjąć przybysza"
Skomentuj artykuł