Raport o zabijaniu noworodków. "W imię likwidacji cierpienia, zaczynamy likwidować cierpiących"
10 proc. noworodków urodzonych w Belgii, uznanych za niezdolnych do tzw. znośnego życia, zostało zabitych - takie wyniki raportu za lata 2016-17 przytacza Tomasz Terlikowski. Jak podkreśla, te dzieci mogłyby samodzielnie żyć, ale zostały zabite w imię pseudo współczucia lub dla zapewnienia ich rodzicom wygodniejszego życia.
Sprawa nie dotyczy dzieci, które były letalnie, nieuleczalnie chore i musiały umrzeć, ale takich, które byłyby zdolne samodzielnie żyć. - Zespół medyczny, w porozumieniu z rodzicami uznał jednak, że nie ma nadziei na coś, co określone zostało jako właśnie znośne życie. I dlatego zaaplikowano im zastrzyk, który odebrał im życie – wyjaśnia red. Tomasz Terlikowski w swoim podcaście „Tak myślę”.
Jak przypomina, w Belgii, która eutanazję akceptuje od dawna, nie ma jasnych przepisów dotyczących eutanazji noworodków, niekiedy nazywanej też aborcją pourodzeniową. - A nie ma ich, bo trudno tę procedurę uznać rzeczywiście za eutanazja. Eutanazja zakłada bowiem świadomą prośbę samego zainteresowanego, o której w przypadku niemowlęcia oczywiście nie może być mowy. W tym przypadku mamy do czynienia z zabójstwem z litości na prośbę rodziców. Nie jest przy tym jasne, czy chodzi o litość wobec dzieci czy wobec rodziców.
Czy Kościół we Francji przetrwa ten wstrząs? Po raporcie nt. pedofilii wśród duchownych
Tomasz Terlikowski podkreśla, że odbierania życia takim noworodkom nie można też uznać za zaprzestanie uporczywej terapii. - Mówimy o osobach, które są zdolne do życia, ale jego jakość uznaje się za niewystarczającą, a zastrzyk jest czynnością, a nie zaprzestaniem czynności - uzupełnia.
Przypadek belgijski pokazuje, że „w imię braku cierpienia, odrzucenia go, zaczynamy likwidować cierpiących, lub tych, których cierpienie może być cierpieniem dla innych”
Jakie wnioski z tej sprawy wyciągają belgijscy eksperci?
- Wcale nie takie, że moralna równia pochyła pochłania kolejne ofiary, ale takie, że trzeba jak najszybciej wprowadzić protokoły, które legalizowałyby tego rodzaju postępowanie i wprowadzałyby prawne standardy. Problem polega na tym, że procesu poszerzania dostępu do „dobrej śmierci” nie da się zatrzymać i wprowadzenie jednej zasady nie zatrzyma kolejnych zmian – ostrzega Tomasz Terlikowski.
- Jeśli rodzice mają mieć wolność wyboru dziecka zdrowego, jeżeli ich wolność nie jest ograniczona prawem do życia samego dziecka, to w istocie otwarte zostają granice do kolejnych procedur, które odbierać będą prawo do życia innym, kolejnym dorosłym i dzieciom, mniej lub bardziej bezużytecznym, czy odbierającym możliwość wygodnego życia rodzicom czy potomkom – dodaje publicysta.
"Nikt nikogo nie może skazać na piekło"
A to oznacza, że zalegalizowany miałby być proces, w którym silniejsi decydują o życiu słabszych.
- Cywilizacyjnie i moralnie świat, w którym legalne stają się tego rodzaju działania, wypłukany zostaje z miłości. Ta ostatnia wiąże się bowiem z ryzykiem cierpienia, którego odrzucić nie wolno, z ryzykiem heroizmu, z którego rezygnować nie wolno . Tam, gdzie go nie ma, kończy się miłość jako akt bezwarunkowego wzięcia odpowiedzialności, a zaczyna się pseudo współczucie, które odbiera życie w imię właśnie rzekomej empatii – podsumowuje Tomasz Terlikowski. - Prawdziwe współczucie, prawdziwa empatia to towarzyszenie, a nie likwidacja cierpiącego- podkreśla.
Tu znajdziesz cały najnowszy odcinek podcastu Tomasza Terlikowskiego "Tak myślę".
Podcastu "Tak myślę" możesz w całości wysłuchać w serwisie Spotify.
Treść całego 3. odcinka podcastu "Tak myślę" dostępna jest na platformie YouTube.
Skomentuj artykuł