Jak działa Bóg?

(fot. Prabhu B Doss / flickr.com / CC BY)
Denis Edwards / Wydawnictwo WAM

Książka zajmuje się problemem boskiego działania w świecie. Optyka podejścia do problemu jest podwójna. Autor ujmuje go pierwszorzędnie z perspektywy samej teologii. Teologiczna wizja boskiego działania wpisana jest następnie w niepozorowany dialog z naukami ścisłymi.

Biorąc pod uwagę, że tytułowe zagadnienie stanowi dzisiaj jeden z najbardziej dyskutowanych problemów dialogu między teologią a naukami, ten zaś lokuje się w samym centrum debaty światopoglądowej, monografia stanowi istotny wkład nie tylko z perspektywy teologii, ale globalnej kultury. Jej prosta struktura, nieprzeładowana narracja i przystępny język sprawiają, że może stanowić ona lekturę dostępną nie tylko dla wąskiego kręgu specjalistów, ale również szerszej publiczności, zainteresowanej tematyką w niej zawartą.

Ze Wstępu (fragment)

Gdy jakaś klęska żywiołowa niesie ludziom śmierć i zagładę, jak to miało miejsce choćby w przypadku tsunami w południowej Azji w roku 2004, huraganu Katrina czy niedawnych pożarów na południowym wschodzie Australii, jedną z ludzkich reakcji jest pytanie: "Dlaczego Bóg nam to robi?". Pytanie to zadają zarówno ludzie chodzący do kościoła, jak i ci, którzy porzucili udział w religijnych praktykach. Czasami pojawia się ono w świeckiej prasie, w towarzystwie stosownych komentarzy różnych autorytetów religijnych. To samo pytanie stawiają sobie ludzie spontanicznie w sytuacjach bardziej osobistych, takich jak przytłaczające przeżycie żałoby po stracie kogoś bliskiego, gdy śmierć zabiera dziecko, młodych rodziców czy bliskiego nam przyjaciela.

DEON.PL POLECA


Wśród odpowiedzi padających na tak postawione pytanie spotykamy takie stwierdzenia: "Taka była wola Boga", "Bóg zsyła nam cierpienie, by nas wypróbować", "Bóg nie zsyła na nas więcej nieszczęść, niż możemy znieść", "cierpienie przybliża nas do Boga", "Bóg karze nas cierpieniem za nasze grzechy", "ten huragan czy ta śmierć to skutek niemoralnego postępowania i odrzucenia praw Bożych", "Bóg zsyła na nas cierpienie, byśmy mogli ofiarować je wraz z Jezusem na krzyżu", "Bóg doświadcza nas cierpieniem, gdyż darzy nas zczególną miłością" czy "Bóg zsyła nam cierpienie, byśmy mogli osiągnąć dojrzałość w życiu duchowym". Wszystkie te odpowiedzi wydają się nieadekwatne, a niektóre z nich mogą być bardzo szkodliwe. Wzmagają one ból tych, którzy cierpią, sprawiając, że osoby te czują się odpowiedzialne za swoje cierpienie, czują, że Bóg je karze czy że z jakichś powodów chciał je właśnie dotknąć cierpieniem.

Odpowiedzi tego rodzaju mogą zniekształcić przesłanie chrześcijańskiej Ewangelii. Okazuje się bowiem, że przesłanie Boga, które głosił Jezus, trudno nazwać dobrą nowiną. Koniecznie trzeba zwłaszcza zadać pytanie, czy stosowną rzeczą jest uważać, że Bóg, Bóg Jezusa, celowo zsyła na niektórych ludzi nieszczęścia, zarazem innych celowo przed nimi chroniąc. Takie podejście do sprawy prowokuje zasadnicze pytanie o to, jak pojmujemy działanie Boga w naszym świecie. Zachęca też do krytycznych uwag na temat duszpasterskich praktyk wspólnoty chrześcijańskiej: jaki właściwie obraz Boga i Jego działania tworzy praktyka Kościoła?

Każde pokolenie musi się zmagać z odwiecznym problemem zła. Dziś problem ten jawi nam się jednak z nową siłą ze względu na naukowy obraz świata dwudziestego pierwszego wieku. Dziś wiemy, że ewolucja życia, z całą swą obfitością i pięknem, odbyła się straszliwym kosztem, kosztem nie tylko istot ludzkich, lecz i wielu innych gatunków, z których większość wyginęła. Koszt ten jest nierozerwalnie związany z systemem, z procesami geologicznymi zachodzącymi na naszej planecie, takimi jak tarcia płyt tektonicznych, wskutek których nie tylko wypiętrzały się łańcuchy górskie i powstawały nowe ekosystemy, lecz także srożyły się śmiercionośne trzęsienia ziemi i tsunami. Koszt, o którym mowa, wliczony jest też w same procesy biologiczne, takie jak przypadkowe mutacje i dobór naturalny, umożliwiające ewolucję życia na ziemi. Cóż pięknego i dobrego powstaje dzięki wzrostowi złożoności, będącego skutkiem procesu tworzenia, który wiąże się z tragedią niszczenia? Koszt jest oczywisty: widać go w trwającej 3,7 miliarda lat historii życia, opartej na zabijaniu, śmierci i zagładzie. Jak żadne inne pokolenie przed nami jesteśmy świadomi tego, że ów koszt jest integralną częścią procesów tworzących życie na ziemi, przy całym jego wspaniałym bogactwie.

Ta właśnie świadomość - świadomość nie tylko ludzkich cierpień, lecz kosztów wpisanych w logikę ewolucji - stanowi dla współczesnej teologii zasadnicze wyzwanie. Na wyzwanie to teolog może odpowiedzieć przynajmniej na dwa sposoby. Jednym z nich jest filozoficzna lub teologiczna teodycea, próbująca obronić lub wyjaśnić problem dobroci Boga w obliczu cierpienia. Do obu rodzajów teodycei należy jednak podchodzić z dużą ostrożnością, gdyż z jednej strony bywa, że domyślają się one o Bogu tego, czego o Nim nie wiemy, z drugiej zaś trywializują niekiedy cierpienie, opatrując je beznamiętnymi wyjaśnieniami. Jednym ze współczesnych przykładów niezupełnej teodycei, która unika tych niebezpieczeństw, jest książka Christophera Southgate’a "Jęk stworzenia". Inna strategia, którą przyjmę w tej książce, polega na tworzeniu przyczynków do nowej teologii działania Boga. Strategia ta opiera się na spostrzeżeniu, że pewien rodzaj chrześcijańskiej teologii działania Boga - postrzegając to działanie w kategoriach interwencjonizmu - przyczynił się do zwiększenia problemu, z którym się zmagamy, myśląc o cierpieniu. Nowa teologia działania Boga nie usuwa wprawdzie ani nie wyjaśnia nierozstrzygalnego teologicznego problemu cierpienia, ale może usunąć pewną przeszkodę, która problem ten jeszcze bardziej zaognia.

Wszechświat ewoluujący na wszystkich poziomach (fragment)

Odkrycie, że sam wszechświat rozszerza się i ewoluuje, jest dziełem nauki dwudziestowiecznej, która dokonała go w oparciu o ogólną teorię względności Alberta Einsteina na podstawie obserwacji astronomicznych Edwina Hubble’a. Z dość dużą pewnością kosmologowie mogą obecnie odtworzyć historię obserwowalnego wszechświata aż do pierwszych sekund jego istnienia, opisując to, co zdarzyło się około 13,7 miliarda lat temu, gdy wszechświat był niewyobrażalnie mały, gęsty i gorący. Sądzą, że bardzo wiele zdarzyło się w pierwszych sekundach; wtedy właśnie pojawiły się też cztery elementarne siły - grawitacja, elektromagnetyzm oraz silne i słabe oddziaływania jądrowe - a także podstawowe cząstki elementarne, takie jak neutrony, protony, elektrony i neutrina.

Wedle wielu cieszących się uznaniem teorii kosmologicznych już na początku pierwszej sekundy swego istnienia młody wszechświat przeszedł przez okres gwałtownej inflacji. W pierwszych kilku minutach, gdy wszechświat rozszerzał się już mniej gwałtownie i powoli stygł, protony i neutrony mogły już łączyć się w jądro wodoru, najprostszego pierwiastka; pojawiły się też pierwsze jądra helu. Pod koniec pierwszych trzech minut obserwowalny wszechświat stanowił rozszerzającą się i stygnącą ognistą kulę, złożoną z jąder wodoru i helu. W wieku około 400 000 lat wszedł on w nową fazę swej ewolucji. Był już wystarczająco chłodny, by jądra mogły zacząć wiązać się z elektronami, tworząc atomy wodoru i helu. W okresie tym materia oddzieliła się od radiacji. Wszechświat zaczęło przenikać wypełniające go do dziś promieniowanie - mikrofalowe promieniowanie tła. Promieniowanie to, przewidziane przez kosmologiczną teorię Wielkiego Wybuchu, zostało odkryte w roku 1967. Obecnie astronomowie badają rozkład jego natężenia, co pozwala im zajrzeć w najdawniejszą historię wszechświata.

Gdy wszechświat dalej się rozszerzał, niewielkie różnice jego gęstości powodowały powstawanie obszarów, gdzie gromadziły się ogromne chmury wodoru i helu, dając początek galaktykom. Pod wpływem sił grawitacji te skupiska gazu w końcu przestały się rozszerzać i zaczęły się zapadać, rozgrzewać się i dzielić. Wystarczająco ciężkie fragmenty rozgrzewały się do temperatury, w której dochodziło do rozpoczęcia reakcji termojądrowej, w której wyniku jądra wodoru łączyły się w jądra helu. Tak narodziły się pierwsze gwiazdy, rozświetlając wszechświat. Dalsze procesy syntezy termojądrowej zmieniały hel w cięższe pierwiastki, w tym także w węgiel, azot i tlen, z których jesteśmy zbudowani. Bardzo duże gwiazdy wchodziły w fazę supernowej, wytwarzając coraz to cięższe pierwiastki, które wypełniały wszechświat, stając się budulcem przyszłych gwiazd i krążących wokół nich planet.

Nasza Droga Mleczna jest jedną z około 200 miliardów galaktyk obserwowalnego wszechświata. W Drodze Mlecznej jest ponad 100 miliardów gwiazd. Wskutek produkcji materii przez gwiazdy i wybuchy supernowych oraz następujących potem reakcji chemicznych w chłodniejszych obszarach kosmosu, w materii, z której zbudowane są komety, asteroidy, planety i ich księżyce, pojawiają się złożone cząsteczki organiczne i aminokwasy. Ich występowanie odegrało fundamentalną rolę w powstaniu życia na Ziemi. Nasz Układ Słoneczny powstał z wielkiego obłoku cząsteczek gazu około 4,6 miliarda lat temu. Budulec niezbędny do powstania życia zgromadził się, gdy Ziemia formowała się z materii krążącej wokół powstałego właśnie Słońca oraz dzięki bombardowaniu młodej Ziemi przez meteoryty. W ciągu mniej więcej miliarda lat pojawiło się na Ziemi życie w postaci komórek bakterii pozbawionych jądra, zwanych prokariotami. Następnym wielkim krokiem ewolucji było powstanie komórek eukariotycznych, wyposażonych w jądro. Wczesne mikroskopijne formy życia zaczęły przekształcać atmosferę, w której pojawił się tlen będący produktem fotosyntezy.

Rozwinięte organizmy wielokomórkowe pojawiają się w skamielinach około 570 milionów lat temu; morza okresu kambryjskiego (od 545 do 495 milionów lat temu) pełne są nowych, różnorodnych form życia. Dinozaury, latające gady i ssaki pojawiły się w triasie (od 248 do 206 milionów lat temu) i w jurze (od 206 do 144 milionów lat temu). Ptaki i rośliny kwiatowe występują od początku okresu kredowego (od 144 do 65 milionów lat temu), zaś różne gatunki istot człekokształtnych powstają w wyniku ewolucji w okresie od 4 do 2 milionów lat temu.

Homo erectus pojawił się 2 miliony lat temu, miał duży mózg i silną budowę ciała, szybko przedostał się z Afryki do innych części świata. Człowiek współczesny wkroczył, jak się zdaje, na scenę ewolucji około 200 000 lat temu, był drobniejszej budowy niż Homo erectus, za to wyposażony w o wiele większy mózg. Wszechświat wraz ze wszystkim, co się w nim znajduje, ewoluuje w czasie. Wedle kosmologii kwantowej czas w postaci takiej, jaką znamy, nie mógł być właściwością wszechświata w pierwszej, najmniejszej części pierwszej sekundy jego istnienia (w erze Plancka); pojawił się, gdy wszechświat rozszerzył się, wychodząc ze swego pierwotnego stanu. Począwszy jednak od pierwszego ułamka sekundy wszechświat, by się rozwijać, potrzebował bardzo długich okresów - przede wszystkim niewyobrażalnie długie epoki minęły, nim powstały wszystkie galaktyki i gwiazdy, zdolne wytwarzać pierwiastki takie jak węgiel, umożliwiające powstanie życia i świadomości na planecie takiej jak Ziemia. Do rozwoju o takim stopniu złożoności potrzeba było około 13,7 miliarda lat, które upłynęły od pierwszej sekundy istnienia naszego wszechświata.

W ujęciu teologicznym ta wielka historia ewoluującego wszechświata jest nie tylko naszą historią, lecz także historią Boga i Jego stworzenia. Pierwsze cząstki elementarne, powstanie gwiazd, wytworzenie się cięższych pierwiastków niezbędnych do pojawienia się życia, rozwój złożonych cząsteczek i związków chemicznych, wreszcie ewolucja życia na Ziemi - wszystko to jest dziełem Boga, dziełem, którego autorem jest Bóg działający w prawach przyrody i poprzez nie przez bardzo długi czas i z ogromną cierpliwością. Gdy się nad tym zastanowić, nasuwa się wniosek, że Bóg jest Stwórcą, który nie tylko umożliwia, lecz również szanuje i czeka na rozwój procesów, w wyniku których wszystko ewoluuje w sposób coraz to bardziej złożony. Cechą Boga wydaje się stwarzanie poprzez ewolucję i rozwój.

Denis Edwards opisuje działania Boga w jego konkretnych przejawach i najważniejszych momentach, od stworzenia przez wcielenie aż do eschatologicznego spełnienia. Jego analizy poparte są gruntowną wiedzą teologiczną, która szuka pomostów interpretacyjnych między teologią i naukami. Perspektywa nauk ścisłych poszerza w ten sposób perspektywę rozumienia poszczególnych wypowiedzi teologicznych.

Denis Edwards, "Jak działa Bóg" - zdobądź swój egzemplarz

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jak działa Bóg?
Komentarze (9)
O
OK
18 czerwca 2013, 00:47
cz.2: I ta dziwna - także zatrważająca, śmiercionośna - pasja dla bezsensu, dla bezładu, dla anarchii, dla siania właśnie śmierci! Mówi się krótko: "cywilizacja śmierci". Wystarczy zestawić wielkie osiągnięcia cywilizacji ugruntowanej w Bogu, w Chrystusie (wciąż z tych osiągnięć żyjemy, podziwiamy je... w malarstwie, katedrach, utworach muzycznych...) - zestawić - z "dokonaniami" ateistycznych ideologii, jak np. marksizm w wydaniu sowieckim (i paru innych); miliony ludzi poniżonych, zabitych, poniewieranych. Genderyzm próbuje "pociągnąc" robotę niedawnych totalitaryzmów, zwłaszcza marksizmu (w wydaniu Nowej Lewicy). Wolność - wybór to nie są puste słowa! W wymiarze doczesnym i wiecznym poniesie każdy odpowiedzielność za użytek z otrzymanego daru (i zadania) wolności. Żaden (pseudo)naukowy wybieg NIE odejmie nikomu brzemienia wolności! Przed nami ŻYCIE i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo, MIŁOŚĆ i nienawiść, kultura życia i daru albo antykultura śmieci, zwątpienia i zaborczości! - Tak, po owocach poznacie ich!
O
OK
18 czerwca 2013, 00:47
cz. 1:... Tak, jeden z dyskutantów zadał sobie sporo trudu, by zakwestionować SENS istnienia, którego źródłem jest Stwórca. Jeśli Objawienie Boże i wiara są słusznie przyrównane do symfonii (rozumie się pełnej piękna, ładu, myśli...), to nasuwa się pytanie jakąż to trzeba mieć potrzebę czy "powód emocjonalny", by chcieć tę symfonię zakwestionować, zniszczyć, unieważnić, okpić! I to rzekomo w imię rozumu. Chrystus najtrafniej wskazał ten "powód emocjonalny" (by posłużyć sie terminem ~DPMS). Brzmi on tak: "światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu" (J 3,19-21). Cóż, koniec końców, mimo wszystkich naukowych przebrań mamy do czynienia ze "zwykłą" demoniczną alergią na Światło, na Sens, na Miłość.
J
jac
16 czerwca 2013, 23:04
Ale rozpasło się Twoje "bezcelowe" ego, jak przaśny knur przy korycie. Dlaczego uznawać, że człowiek pochodzi od małpy? Można iść dalej i stwierdzić, że człowiek jest bezcelowym, a co za tym idzie, bezsensownym zlepkiem komórek, ba nawet zlepkiem atomów. I skąd w takim bezsensownym zlepku atomów, powstał taki oto proces myślowy, dzięki któremu wygarnąłeś wszystkim "wierzącym prymitywom", że są głupi jak but. Wiara w bezcelowość świata i istnienia człowieka nie jest w tym układzie nic lepsza od wiary w ten jak napisałeś "bzdet", określany mianem inteligentnego projektu. Kiedyś na bazie "najnowszej nauki" choroby psychiczne leczono elektrowstrząsami i lewatywą, a białaczkę upuszczaniem krwi lub pijawkami, więc nie przesadzaj z tymi możliwościami nowoczesnej nauki, bo za 50 lat będzie ona pewnie mało nowoczesna. Owszem zgadzam się, że wiara w teorię ewolucji, która ze wszystkich teorii świata jest najsłabiej udokumentowana, a o udowodnieniu już nie wspomnę (no chyba jeszcze teoria komunizmu jako raju na ziemi, też nie ma się czym pochwalić) doprowadza człowieka do bezcelowości w życiu. Poza tym myślę, że nie jest Twoim problemem martwić się o tych zapóźnionych w rozwoju wierzących, religijnych i co najgorsze chodzących jeszcze do kościoła. Dam Ci radę: zostaw nas w spokoju i upajaj się wiedzą, która podobnie jak cały świat zmierza donikąd. 
D
DPMS
6 czerwca 2013, 18:06
3. Oczywiście każdy byt osobowy - np. człowiek, może sobie określić swój własny cel i sens swojego życia, ale nie ma czegoś takiego jak cel i sens istnienia wszechświata. Nic na to nie wskazuje. Można natomiast stwierdzić, że ludzie z powodów emocjonalnych bardzo pragnęliby aby taki istniał jakiś ostateczny cel, sens życia, więc - wymyślili sobie religie. "...Religie mogą akceptować wszystkie rodzaje naukowych idei tak długo, jak te idee nie przeciwstawiają się poczuciu (poglądowi), że wszystko co istnieje ma jakiś sens. Religie mogły przetrwać odkrycie, że Ziemia nie jest centrum wszechświata, że ludzie pochodzą od małpich przodków, a nawet że Wszechświat ma blisko 15 mld lat. To czego religie nie mogą jednakże znieść, to przekonanie że Wszechświat i życie są bezcelowe..." - autorem tej wypowiedzi jest John Haught, autor książki "Deeper than Darwin", rzymsko-katolicki teolog. Na nieszczęście - dla religii oczywiście - współczesna nauka, nauki ścisłe wiodą prostą drogą do stwierdzenia, że nic ma żadnych dowodów, przesłanek (poza własnym sentymentalizmem), że wszechświat został stworzony i że istnieniu wszechświata i życia jest „przypisany” jakiś cel, sens. Oczywiście religianci desperacko próbują się bronić - dziś polega to na przekonywaniu opinii publicznej, że nauką są pseudo-naukowe, krypto-kreacjonistyczne wymysły (bo nie są to żadne teorie w naukowym rozumieniu tego terminu) typu "inteligentny projekt". Na szczęście nauka nie zajmuje się bzdetami tego rodzaju.
D
DPMS
6 czerwca 2013, 18:05
Religii pozostały jeszcze dziś dwie funkcje - pierwszą jest zaspokajanie ludzkiej tęsknoty za nieśmiertelnością. Póki co nie jesteśmy jeszcze nieśmiertelni, ale nie jest wykluczone, że już wkrótce nauka będzie w stanie znacząco wydłużyć ludzkie życie, zachowując jego jakość, a w odległej przyszłości może nawet uczynić nieśmiertelnymi (ludzie może nie będą chcieli z tego skorzystać, ale nauka potencjalnie uczyni to możliwym). Obietnica zbawienia, może stać się więc mniej konkurencyjna wobec realnej możliwości materialnego życia wiecznego. Z tym wyzwaniem religia będzie walczyć tak jak dziś zwalcza in-vitro, czy antykoncepcję. Nieskutecznie :-) Kolejnym problemem teologii są osiągnięcia współczesnej psychologii ewolucyjnej, neurobiologii i kognitywistyki, które wskazują, że tzw. „wolna wola” jest złudzeniem umysłu. Dala religii jest to cios, bo doktryna wiary opiera się, na fundamentalnym założeniu, że Bóg dał ludziom wolną wolę, aby mogli dokonać wyboru i przyjąć wiarę w Boga. Niestety okazuje się, że sama wolna wola jest złudzeniem, więc wiar w Boga nie jest kwestią wyboru, lecz biologicznych predyspozycji, uwarunkowanych doborem naturalnym. Steven Weinberg, noblista z fizyki, człowiek, którego trudno nazwać wojującym ateistą powiedział kiedyś: "...im bardziej Wszechświat wydaje się zrozumiały, tym bardziej zarazem wydaje się bezcelowy...". To  stwierdzenie, ten pogląd będący powszechnym w naukach przyrodniczych wynika z obserwacji wszechświata na poziomie mikro i makroskopowym, które wskazują, że życie biologiczne, istnienie wszechświata nie mają żadnego absolutnego, "wyższego" celu i sensu, są po prostu efektem istnienia pewnych (bezosobowych) praw fizycznych.
D
DPMS
6 czerwca 2013, 18:04
1. Teologowie podejmują obecnie rozpaczliwą próbę przekonania ludzi, szczególnie tych słabiej obeznanych z osiągnięciami nauki, że między nauką a religią nie ma sprzeczności, że można je pogodzić, że są to "niewykluczające się magisteria" - jak się to często powtarza. Jest to jednak kłamstwo, nastawione na osiągnięcie celu, którym jest stworzenie złudzenia, że religia nie jest przestarzałym, prymitywnym zbiorem wierzeń opartym na poglądach ludzi z czasów, kiedy wierzono, że ziemia jest płaska itp. Oczywiście są ludzie, w tym naukowcy, którzy są też wierzący, ale to nie dowodzi, że między religią a nauką nie m sprzeczności. To dowodzi tego, że są którzy ludzie chcą i potrafią w swoim umyśle pomieścić sprzeczne idee. Świetny wykład: Jerry Coyne on the Odd Couple: Why Science and Religion Shouldn't Cohabit: http://www.youtube.com/watch?v=Ekc2Nn03IVM Prawda jest taka, że religia kiedyś służyła do wyjaśniania powstania wszechświata, powstania życia, moralności, była obietnicą wiecznego życia i nadawała "sens". Współczesna nauka wyparła religię z jej funkcji objaśniającej zjawiska przyrodnicze. Nie potrzeba religii - by je rozumieć. Również pochodzenie moralności dają się dziś wytłumaczyć jako zjawisko naturalne, uwarunkowane poznawalnymi, przyrodniczymi procesami. Część religiantów nie chce tego przyjąć do wiadomości, ale nauki ścisłe już od kilkunastu lat zajmują się badaniem i wyjaśnieniem zjawiska moralności. Nauki moralne nie pochodzą więc od Boga ale są wynikiem ewolucji gatunku ludzkiego.
K
Krzysztof
4 czerwca 2013, 08:20
Jestem NIEŚMIERTELNY.                Takim mnie stworzył Bóg.                          Moje obecne życie jest początkiem. On otym wie. Nie przejmuje się za bardzo jak umieramy gdyż przez śmierć otrzymujemy życie wieczne. Za bardzo kochamy ten świat dlatego tak cierpimy patrząc na tragedie. -- Jezeli wierzysz w Boga to masz prostą odpowiedź. --- Jeżeli nie wierzysz -> nie pytaj.
P
piotr
3 czerwca 2013, 14:10
nie wiadomo jak dziala bog , bo nie wiadomo czy jakis tam bog istnieje,
H
HK
28 maja 2013, 09:51
A jeżeli nauka się myli, a teologia chce się bardziej dopasować do wyników nauki, niż głębiej wejść w Słowo Boga?