Kraina duszy

Kraina duszy Wyd. WAM
Nuria Amat / Wyd. WAM

Dla większości mieszkańców Barcelony wojna domowa kończy się przegraną. Odcięci od świata Katalończycy próbują jednak żyć dalej. Pośród codziennie rozgrywających się dramatów rozkwita piękna miłość - krucha i wrażliwa Nena spotyka Baltusa, który zakochuje się w niej do szaleństwa. Kraina duszy od pierwszych stron urzeka stylem niezwykle poetyckim, pełnym melancholii. To powieść o delikatności uczuć, o życiu, jakie toczy się w zaułkach Barcelony.

Jednak każdy z mieszkańców Barcelony z łatwością rozpoznaje, że pod nazwą La Nava de Mura kryje się Sarria, niewielkie miasteczko z własnym rynkiem i ratuszem, które dopiero w 1921 roku zostało administracyjnie włączone do Barcelony, przeobrażając się w nobliwą i bardzo katalońską dzielnicę miasta; że pachnąca różami Almadora to okolice Monasteri de Pedralbes, gotyckiego klasztoru z początku XIV wieku, wokół którego wznoszą się stare, eleganckie wille oraz arystokratyczne pałacyki będące obecnie siedzibami prywatnych instytucji, klinik, szkół czy ambasad; czy wreszcie, że najdłuższa ulica w mieście, z której w kilku miejscach zobaczyć można morze, to pewnie bardzo kiedyś elegancka ulica Muntaner, wznosząca się od starego miasta do stóp wzgórza Tibidabo. (Ze Wstępu)

Za początek państwa katalońskiego uważa się powstanie około 800 roku Marchii Hiszpańskiej, z czasem Hrabstwa Barcelony, które początkowo było uzależnione od królestwa Franków, od X wieku jednak stało się samodzielnym, silnym ośrodkiem państwowym. Po zawarciu strategicznej unii personalnej z królestwem Aragonii (1137 r.) władcy zjednoczonego królestwa katalońsko-aragońskiego (tzw. Korony aragońskiej) przez około trzysta lat rządzili w tej części basenu Morza Śródziemnego, zdobywając m.in. Walencję, Baleary, Sycylię, południową część Półwyspu Apenińskiego z Neapolem, Sardynię, a nawet dalekie Ateny (od 1310 r. flaga Korony aragońskiej powiewała na Akropolu nieprzerwanie przez około 80 lat). Był to okres wielkiego rozkwitu kultury katalońskiej.

W roku 1469 małżeństwo Ferdynanda, następcy tronu Aragonii, z Izabelą, królową Kastylii, sprawiło, że w 1479 Korona aragońska weszła w skład nowo powstałego Zjednoczonego Królestwa Hiszpanii, które wkrótce miało się wzbogacić o odkryte przez Kolumba zamorskie kolonie. Znaczenie Katalonii w olbrzymim, centralistycznie zarządzanym królestwie zaczęło szybko maleć, a po wojnie trzydziestoletniej Hiszpania utraciła na dodatek na rzecz zwycięskiej Francji Katalonię Północną, czyli prowincje katalońskie położone na północ od Pirenejów (granica wyznaczona przez tzw. pokój pirenejski zawarty w 1659 r. nie zmieniła się zresztą do dziś). Mimo kolejnych buntów i powstań Katalonia została stopniowo podporządkowana centralistycznym rządom hiszpańskiej monarchii: w 1714 roku regionalne prawa  zostały zastąpione przez prawo kastylijskie, nieco później język kataloński został usunięty z urzędów, a lokalny rząd i parlament zastąpione przez hiszpański zarząd wojskowy; na koniec język kataloński usunięto nawet ze szkół i uniwersytetów. Ta sytuacja miała się utrzymać przez z górą dwieście lat.

Katalonia szczególnie ucierpiała podczas inwazji wojsk Francji rewolucyjnej i napoleońskiej. W 1811 roku Napoleon wcielił Katalonię do cesarstwa Francji; do korony hiszpańskiej powróciła w 1814 r.

Wraz z powszechnymi ruchami narodowościowymi z połowy XIX wieku rozpoczęło się odrodzenie katalońskiej kultury i tradycji. W 1871 roku zaczęło się ukazywać czasopismo „La renaixenęa" (Odrodzenie), wokół którego skupił się ruch kulturalny, a potem również polityczny „małego kraju".

Zaczęło się głośno mówić o odwiecznej odrębności językowej i kulturalnej Katalonii, dyskutować o prawie Katalończyków do autonomii politycznej. Równocześnie lokalna gospodarka zaczęła się szybko rozwijać, przeobrażając Katalonię w najbardziej uprzemysłowiony i kwitnący region Hiszpanii. W roku 1914 lokalne władze powołały związek prowincji katalońskich (Mancomunitat de Catalunya), dzięki któremu udało się nieco później zorganizować symboliczne Kortezy Katalońskie, utworzyć lokalny rząd z prezydentem na czele, przywrócić używanie języka katalońskiego w życiu publicznym oraz stworzyć cały szereg instytucji społecznych i kulturalnych. Katalonia zaczęła odżywać.

Po przerwie spowodowanej dyktaturą wojskową Primo de Rivery (1923-1930) w Hiszpanii została ustanowiona republika, w ramach której hiszpańskie Kortezy przystały na przyznanie Katalonii autonomii politycznej. Na wokandę życia publicznego powróciła dyskusja nad wizją przyszłości „małego kraju". W tym okresie najważniejsze tendencje autonomistyczne były reprezentowane przez dwie lokalne partie: konserwatywną, chrześcijańsko-demokratyczną Ligę Regionalistyczną, opowiadającą się za wprowadzeniem ograniczonej autonomii w ramach państwa hiszpańskiego (jednym z czołowych polityków tej partii był Francesc Cambó, z którym współpracował powieściowy pan Arnau, ojciec Baltusa) oraz znacznie bardziej radykalną Republikańską Lewicę Katalonii pod przywództwem Francesca Macii, jawnie dążącą do uzyskania niepodległości.

 

W 1931 roku Republikańska Lewica Katalonii wygrała wybory autonomiczne. Macia stanął na czele rządu katalońskiego  ogłaszając powstanie Republiki Katalońskiej, która miała się połączyć z Hiszpanią w ramach luźnej konfederacji. Projekt ten, masowo poparty przez Katalończyków w referendum, nie został jednak zaakceptowany przez hiszpańskie Kortezy, Macia musiał więc pójść na kompromis i uznać w miarę szeroką autonomię w ramach II Republiki. Po śmierci Macii w 1934 roku jego następca, Lluis Companys, po raz kolejny ogłosił powstanie Republiki Katalońskiej, za co został aresztowany przez centralne władze hiszpańskie i skazany na trzydzieści lat więzienia. Podobny los spotkał innych członków Generalitat. Zwolniono ich w 1936 roku, po wygraniu wyborów w Hiszpanii przez lewicowy, w części prosowiecki front ludowy, którego dojście do władzy stało się przyczyną rebelii generała Franco.

Po wybuchu hiszpańskiej wojny domowej władze Katalonii opowiedziały się po stronie Republiki. Wojska Franco wkroczyły do Katalonii dopiero w ostatniej fazie wojny, na początku roku 1939, zmuszając oba rządy, hiszpański i kataloński, do emigracji. Przemilczanym epizodem z tego okresu jest fatalne przyjęcie, z jakim spotkali się uchodźcy hiszpańscy (i katalońscy) we Francji (opowiada o tym przyjaciel Baltusa, ocalały z niemieckiego obozu zagłady w Mauthausen).

Zaraz po wkroczeniu do Katalonii Franco ogłosił natychmiastowe zniesienie autonomii katalońskiej. Bezwzględnie zakazano publicznego posługiwania się językiem katalońskim (nawet nadawanie dzieciom katalońskich imion zostało zabronione), wydawania jakichkolwiek publikacji w tym języku, używania symboli narodowych, obchodzenia lokalnych świąt; zlikwidowano wszystkie katalońskie instytucje polityczne, społeczne i kulturalne. Zarówno polityka, jak i kultura katalońska, z muzyką włącznie, na długie lata musiały zejść do podziemia.

Po zajęciu Francji przez Niemców Lluis Companys, przebywający na emigracji prezydent Generalitat, został aresztowany i wydany w ręce władz frankistowskich. Skazany na śmierć przez trybunał wojskowy, został natychmiast rozstrzelany w fosie twierdzy na Montjuic w Barcelonie. Katalończycy do dziś bezskutecznie domagają się oficjalnej rehabilitacji prezydenta.

Jednym z ważnych symboli narodowych Katalonii jest XII-wieczna figura Matki Boskiej z Montserrat (la  - Czarna, czy też dosłownie Śniada Madonna), oficjalnej patronki Katalonii. Sanktuarium maryjne i opactwo benedyktyńskie w Montserrat to również centrum kultury katalońskiej. W tutejszym wydawnictwie do tej pory ukazują się liczne publikacje dotyczące historii i kultury „małego kraju"; w okresie dyktatury było jednym z nielicznych, które publikowało książki w języku katalońskim. Powojenny opat Montserrat, słynny Aureli Maria Escarre, zdołał doprowadzić do zrealizowania pomysłu uroczystej intronizacji Matki Boskiej z Montserrat, a wielomiesięczne przygotowania do tej ceremonii stały się pretekstem do wznowienia działalności różnych ugrupowań nacjonalistów katalońskich. Ostatecznie uroczystości odbyły się 27 kwietnia 1947 roku, przeobrażając się w pierwszą po wojnie masową manifestację Katalończyków. Do dziś, bez względu na osobiste przekonania religijne, kult Matki Boskiej z Montserrat jest w świadomości Katalończyków bardzo silnie powiązany z ich tożsamością narodową, a do sanktuarium pielgrzymują nie tylko katolicy.

Królewski Klasztor Najświętszej Marii Panny w Poblet, niedaleko Tarragony, to inne ważne miejsce dla Katalończyków. W pięknym opactwie cystersów z XII wieku (od 1991 r. na liście dziedzictwa kulturowego UNESCO) są pochowani hrabiowie Barcelony i królowie Korony aragońskiej, co stanowi świadectwo wielowiekowej historii „małego kraju".

Katalońska flaga (cztery poziome czerwone pasy na żółtym tle), zwana  jest jednym z najstarszych europejskich symboli narodowych będących do dziś w użyciu. Wywodzi się od herbu Hrabstwa Barcelony, była też oficjalną flagą Korony aragońskiej. Często jest używana przez Katalończyków do manifestowania swojej odrębności.

Sardana to stary narodowy taniec kataloński i symbol tożsamości Katalończyków. Jego pochodzenia wciąż nie udało się wyjaśnić. Niektórzy badacze wywodzą go z tradycji starożytnej Grecji. Tańczony jest do dziś na placach katalońskich miast i miasteczek przy dźwiękach tradycyjnej orkiestry zwanej  Tancerze tworzą krąg, trzymając się za uniesione w górę ręce, a jej niełatwe, choć niezbyt szybkie kroki przypominają niektóre greckie tańce ludowe.

W czasie wojny domowej hiszpański Kościół opowiedział się po stronie Franco, a po jej zakończeniu związał się bardzo mocno z reżimem, co przyczyniło się do istotnego wzmocnienia jego pozycji w Hiszpanii, ale również w pewien sposób go ograniczyło (bez względu na osobiste przekonania księża musieli popierać frankistowską politykę - skrajnie konserwatywną, centralistyczną, monarchistyczną...).

Opowiedzenie się hierarchii kościelnej po stronie dyktatury i jej polityki wobec mniejszości narodowych spowodowało, że w Kraju Basków oraz w Katalonii powstały lokalne „frakcje" Kościoła, popierające ruchy autonomiczne, a nawet separatystyczne, i przyjmujące przy tym znacznie bardziej postępowe pozycje w różnych kwestiach (np. aktywne uczestnictwo w zmianach posoborowych, w przeciwieństwie do większości hiszpańskich hierarchów). Wspomniany opat Montserrat starał się utrzymywać dobre stosunki z Franco, co pozwoliło mu na całkiem oficjalne zorganizowanie uroczystości intronizacji Matki Boskiej z Montserrat, jednak ostatecznie jego krytyczna postawa wobec reżimu oraz popieranie różnych katalońskich ruchów społecznych i kulturalnych (za którymi często kryły się organizacje polityczne) sprawiły, że w 1965 roku został wydalony z Hiszpanii. Bezpośrednim tego powodem był wywiad, jakiego udzielił francuskiemu dziennikowi „Le Monde", krytykując w nim otwarcie frankistowskie rządy.

Istnienie tego podziału w hiszpańskim Kościele wyczuwa się wyraźnie w powieści Nurii Amat: bohaterowie niechętnie odnoszą się do księdza w sanatorium, reprezentującego konserwatywny, reakcyjny Kościół profrankistowski, ośmieszane są też „prawomyślne" ciotki-dewotki, natomiast sympatią darzeni są postępowi księża, zaangażowani w katalońską działalność społeczno-kulturalną  Rovira,fay Robert, zakonnicy z Montserrat i Poblet).

Katalonia w demokratycznej Hiszpanii

Po śmierci Franco, wraz z nadejściem demokracji, Hiszpania przeobraziła się w  (państwo autonomicznych regionów), których kompetencje określane są przez indywidualne statuty. Uchwalona w 1978 roku konstytucja Hiszpanii mówi co prawda o „nierozerwalnej jedności Narodu hiszpańskiego" i o „wspólnej i niepodzielnej ojczyźnie wszystkich Hiszpanów", jednak „uznaje i zapewnia prawo do autonomii stanowiących go narodowości i regionów".

 

Zatwierdzony wkrótce po uchwaleniu konstytucji statut Katalonii umożliwił odrodzenie się katalońskich Kortezów i Generalitat, przewidując stopniowe przekazywanie władzom autonomicznym kolejnych uprawnień. Równocześnie język kataloński został uznany za jeden z oficjalnych języków Hiszpanii (choć do dziś nie wolno się nim posługiwać w Kortezach w Madrycie). Pozostaje językiem wykładowym we wszystkich państwowych szkołach w Katalonii, natomiast na wyższych uczelniach wykładowcy mają w tej kwestii wolność wyboru. Poza tym Generalitat prowadzi politykę tzw.  (normalizacji językowej), aktywnie wspierając naukę i używanie języka katalońskiego we wszystkich dziedzinach życia „małego kraju", przeznaczając też wysokie dotacje na wspieranie katalońskiej kultury i kultywowanie lokalnych tradycji.

W roku 2005 parlament kataloński uchwalił nową wersję statutu autonomicznego, która została poparta przez Katalończyków w referendum, uzyskując poparcie aż 79 procent głosujących (przy frekwencji wynoszącej 49 procent). Po długich dyskusjach i wprowadzeniu całej serii poprawek okrojony statut kataloński został wreszcie zatwierdzony przez hiszpańskie Kortezy, choć decyzja ta podważana jest do tej pory przez opozycyjną Partię Ludową, która uważa tekst statutu za sprzeczny z konstytucją. Tymczasem w 2009 roku Katalończycy zaczęli organizować w poszczególnych okręgach miejskich referenda, w których obywatele mają się wypowiedzieć, czy chcą, by Katalonia zamieniła się w niezależne państwo w ramach Unii Europejskiej. Wyniki tego

rodzaju głosowania nie są oczywiście wiążące, jednak stanowią ważny sygnał wysyłany przez społeczeństwo katalońskie politykom w Madrycie. W sumie wygląda więc na to, że ostatnia karta historii „małego kraju" nie została jeszcze do końca zapisana...


Katarzyna Jachimska-Małkiewicz

Najlepiej zająć się świeżymi wspomnieniami. Nie sięgać pamięcią dalej w przeszłość, tam, skąd rzeczy biorą swój początek, gdzie czarno trzepoczą białe plamy czasu. Wspominać, ale zbytnio się nie oddalając.

Dni moich braci były policzone, powiedziała Nena. Najpierw zamknęli ich w więzieniu w Barcelonie. Później zostali przewiezieni do obozu w León, najcięższego i najzimniejszego obozu czasu wojny. Wydano już rozkaz, żeby ich rozstrzelać, kiedy w ostatniej chwili udało im się uciec sprzed plutonu egzekucyjnego.

Chociaż może jednak wtedy poumierali, a z wojny wrócili inni, nowi bracia. Zapomnienie było jak czarna fotografia, jak przypadkowo prześwietlona klisza. Zapewne ożenek dał im nową pamięć.

Albowiem tego roku wszyscy czterej bracia Rocamorowie pożenili się, jeden po drugim. Marzenia w końcu zawsze się spełniają. Dla tych, którzy otarli się o śmierć, małżeństwo stanowiło swego rodzaju ostatnią deskę ratunku, schronienie dla okaleczonych uczuć. Kraj w żałobie również był prawdziwym uczuciem.

Wojna zmienia nas wszystkich, powiedziała Nena. Ja jestem najmłodsza i dlatego pozostałam najbliżej śmierci. Musiałam odnaleźć życie w czarnej, wołającej o ratunek plamie. Ale to już minęło.

Wstała i poszła do swojego pokoju. Zaraz wracam, powiedziała.

Baltus pochodził z La Navy. Od urodzenia mieszkał w Nava de Mura, dwa kroki od Almadory, ale wtedy on i Nena jeszcze się nie znali. Znały się ich rodziny. Ze słyszenia. Nazwiska opowiadały o cieniach konkretnych osób.

Cała moja rodzina jest z La Navy, mówi Baltus. To coś oznaczało. Nena wolała być niczym. Rodzić się każdego dnia, gdy umiera motyl.

Baltus lubił chodzić na spacer w stronę Almadory. To jak wybrać się za miasto, wcale go nie opuszczając. Chodził tak szybkim krokiem, że zdawało się jej, iż oto jakiś spacerowicz wędruje bez butów. Od czasu do czasu spacerowicz zatrzymywał się na chwilę, żeby na coś popatrzeć lub upewnić się, czy któreś z drzew to czereśnia czy śliwa. Zrywał ukradkiem jakąś roślinę. Tak sobie myślała. Liczyła, ile kroków dzieli go od Almadory. Na wiosnę tarasy w ogrodach aż kipiały od kwiatów. Przejeżdżał tramwaj. Czasem nikt nie szedł ulicą. Cisza Almadory była jeszcze bardziej tajemnicza niż niewidzialne buty spacerowicza. Z willi Rocamorów można było wyczuć jego kroki. Już idzie, mówiła Nena.

Pomiędzy wielkimi ogrodami rozciągającymi się wzdłuż drogi do Almadory leżały olbrzymie połacie pustych pól. Była tam farma z krowami pełniącymi straż przy bramie i żoną mleczarza sprzedającą mleko w blaszanych bańkach.

W La Navie niewiele się dzieje. Dlatego ktoś żądny przygód, ktoś, kto chce powędrować w siną dal i poznać świat, postanawia przemaszerować z książką pod pachą tysiąc dwieście kroków w stronę Almadory. A potem już tylko czeka.

Może kiedy będę wracał ze spaceru, ta wyśniona dziewczyna znów wyjrzy zza kamiennego ogrodzenia, pomyślał Baltus. I to oczekiwanie stawało się wielkim wydarzeniem. Cisza jego miłości była wielkim wynalazkiem Baltusa.

Jakiś samochód jechał w stronę kamiennego krzyża stojącego na pętli tramwajowej. Latarnie przy alei nie chciały się zapalić. Było jeszcze zbyt wcześnie, żeby pokazał się latarnik drepczący zygzakiem, od jednego chodnika do drugiego i z powrotem, ze swoją płonącą tyczką.

Dziewczyna wychylająca się przez ogrodzenie z szarego, chropowatego kamienia już chwilę temu odkryła obecność spacerowicza. Ze swojego wysokiego punktu obserwacyjnego liczyła jego kroki. Przy każdym kroku kradła mu myśl. Już się zbliża, powiedziała. Spacerowicz niesie książkę pod pachą. Drugą rękę ma schowaną w kieszeni marynarki, jakby ukrywał tam jakiś zły nawyk albo inny sekret.

Mówi się, że wojny usypiają w ludziach duszę. Dusza spacerowicza przysypiała. Miał zranioną pamięć. On mi się podoba, pomyślała Nena.

Podczas gdy tak patrząc z góry, pilnowała spacerowicza, krok po kroku odkrywała tajniki miłości. Najlepsze w miłości jest to, że uczy, jak być samotnym. Z tym miłosnym bólem przeszywającym ciało dom wydawał się jej jeszcze smutniejszy, a marzenia przyziemne i próżne.

 

Ojciec Neny mówił do wewnątrz, jakby łykał motyle. Przy kolacji siadał sztywno przed talerzem gotowanych warzyw i z namaszczeniem przeżuwał każdy kęs. Kiedy kończył, jeszcze zanim wstał od stołu, otwierał usta i jakby odmawiając jakąś modlitwę, mówił: Dobranoc, córko. Śpij dobrze.

Kamienne ogrodzenie ogrodu Almadory nie miało końca. Spacerowiczowi zostało jeszcze dwieście pięćdziesiąt kroków drogi pod bacznym spojrzeniem wyśnionej dziewczyny. Nena miała te kroki wyliczone od początku do końca. Teraz śpiewała w myślach: Dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery.

Kto idzie w kierunku Almadory, na koniec zawsze dochodzi do klasztoru. Klasztor w Almadorze to dzieło architektury szeroko opisywane w książkach o sztuce. Cuda Almadory mieszkały zamknięte w samotnych i ciemnych bibliotecznych salach. Żyły w książkach, gdyż nie było im dane wniknąć w pamięć ludzi. Sam klasztor był najbardziej podziwianym cudem. Na wyraźne polecenie Rządu oraz Władz Kościelnych zakonnice klauzurowe trzymały pod kluczem gotyckie krużganki. A nie ma na świecie gotyckich krużganków większych i piękniejszych niż te w almadorskim klasztorze, mówiły książki. Ale nikt krużganków nie oglądał. Tylko w jedną niedzielę w miesiącu przeorysza otwierała podwoje kościoła, żeby rodziny z Almadory mogły zadośćuczynić przykazaniu uczestniczenia w Eucharystii.

Kobiety z La Navy miały pewne opory wobec samotnych wędrówek do Almadory. Bały się pustych pól. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie najeść się strachu. Kobiety opowiadały dzieciom, że po polach chowają się różni niebezpieczni ludzie. No ale klasztor to co innego. Na ścianach krużganków widniały słynne malowidła, których nikt nie oglądał. Baltus znał je na pamięć. Był znawcą tajemnego życia, które toczy się na stronach książek.

Baltus wie wszystko. Wiedział, że dziewczyna z domu tonącego w różach jest najmłodszą córką Rocamorów. Wiedział, że mieszka sama z ojcem, i wiedział też, że w tej właśnie chwili odmierza z góry każdy jego krok. Sześćdziesiąt trzy, sześćdziesiąt cztery, sześćdziesiąt pięć.

W owo popołudnie Nena pomyślała sobie, że tajemniczą książką, którą mężczyzna niesie pod pachą, jest tomik poezji i że spacerowicz ma chód pisarza. Choć nie znała przecież osobiście żadnego poety. Zaraz potem okręciła się na pięcie i odmaszerowała w stronę domu. Zaczęła oddalać się od ogrodzenia, podążając w górę. Tak, żeby spacerowicz zauważył ją, ale żeby nie mógł jej dokładnie zobaczyć. Wszystko co ciekawe, powinno się wydawać trudne. Nieuchwytne.


W murze otaczającym klasztor w Almadorze, u szczytu szerokich kamiennych schodów, tkwi kawałek białej skały. Legenda głosi, że kiedy przyłoży się ucho do białego kamienia, można usłyszeć krzyk aniołów.

Baltus przysiadł obok białej skały i otworzył książkę. Nie ma wcale zamiaru zostać tu na dłużej. Widmo sąsiedniego ogrodu wykrada mu czas przeznaczony na lekturę. Miłość czeka na niego jak dopalający się płomień.

W międzyczasie Nena zaczęła się rozpytywać po sąsiednich domach, porozrzucanych wśród pustych pól. A propos tego spacerowicza, mówiła, może wiesz, kto to jest. Co mówisz, że jak się nazywa.

Niektóre nazwiska były jak wędrowne dusze. Odchodziły i nigdy już nie wracały.

To Baltasar Arnau, szeptały głosy zza drzwi.

Ale w La Navie nazwisko nigdy nie pojawia się samotnie. Trzeba do niego koniecznie dodać pochodzenie i rodzinne powiązania.

Jego ojciec był burmistrzem La Navy, mówiły kryjące się za drzwiami głosy.

I nie zabili go podczas wojny, dopytywały się jedne drugich.

Myśleliśmy, że tak.

Pan Arnau zniknął. Ukrywał się. Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje.

Podczas wojny w domach w La Navie zostały same kobiety, blade i wyczekujące, niczym zgasłe świece. Szczęściarz z niego. Miał więcej szczęścia niż inni.

Głosy się powtarzały. Miały echo, jak ptasie trele oraz polegli podczas wojny mieszkańcy Almadory.

Jak to na wojnie. W sąsiedztwie wszyscy starają się wszystkiego dowiedzieć. A jest to okolica niewidzialnych głosów, bo przecież w Almadorze mało kto mieszka. Tylko ptaki mnożą się bez opamiętania. I róże.

Nena usiadła na parapecie w oknie salonu, które o tej porze otwierano zwykle na oścież. Było popołudnie. Dół jej zwiewnej sukienki opadał na mur niczym biała flaga.

Słońce parzy mi twarz, jak śnieg, powiedziała. Kaprysy aparatu fotograficznego zagrażały chwilowej radości. Jednak byli szczęśliwi. Przynajmniej na to wyglądało. Życie polega na powolnym uczeniu się bycia zmęczonym. Jakby zmęczenie było pierwszym kontaktem ze śmiercią.

Kawa zaraz wystygnie, powiedziała.

 

Nalała Baltusowi do filiżanki trochę kawy.

Czuję się nieswojo, jakbym się urodziła w jakimś dziwnym miejscu i w nieodpowiedniej chwili, powiedziała. Ale dzisiaj to zdjęcia były temu winne.

Baltus patrzył, jak mówi i porusza się po wielkim samotnym domu. Służące kryły się po zastawionych meblami kątach, za kotarami i pod ciężkimi dywanami. Ojciec Neny miewał humory. Z twoim ojcem chyba lepiej nie rozmawiać. Najlepiej po prostu milczeć, powiedział Baltus. Słuchać go i potakiwać. Na razie. A potem zobaczymy.

Tak, potwierdziła Nena.

Kiedy wybuchła wojna, zaczęły wyć syreny. Nena krzyknęła przestraszona i zaczęła nawoływać siostry.

Jak wojna, to wojna, musieli uciekać. Uciekać nie wiadomo gdzie. Wojny są jak przelewana miesięczna krew. Bezużyteczne. Wszystkie, bez wyjątku.

Uroda Neny to bariera dla słów, pomyślał Baltus. Miała długie kręcone włosy i nosiła je rozpuszczone. Była prawie blondynką. Kwiaty w jej włosach wyrażały jakieś wewnętrzne szaleństwo. To było lato.

Staraliśmy się wyglądać na szczęśliwych. Dziś był dobry dzień dla szczęścia.

Do kogo jest podobna.

Do nikogo, mówił Baltus. Nena jest jedyna w swoim rodzaju.

Jakby istniała i nie istniała. W swoich własnych wyobrażeniach Baltus nazywał ją zjawą. Stąd brała się przemożna chęć fotografa do ciągłego uwieczniania jej na zdjęciach. Był złodziejem chwil. A one były takie piękne.

Nena cieszyła się swoim szczęściem, zaczęła śpiewać i paplać bez ładu i składu.

Kiedy puszczamy wolno myśli, słowa rwą się, aż w końcu milkniemy.

Kiedy mówimy, zaciemniamy prawdę. Trzeba mówić w nieprzewidziany sposób, jakby się pisało w powietrzu.

Mówi się na serio tylko wtedy, gdy się pisze, dlatego słowa trzeba wyśpiewywać, kiedy odnajduje się je w zakamarkach wspomnień. Wtedy mówi się prawdę. To moja biała plama.

Jako podróżniczka obeznana ze światem tajemnic, Nena wolała ignorować te wspomnienia, na które padał cień cudzego milczenia. Zapisywała swoje wspomnienia w czarnym zeszycie. Mówiła, że pisze, aby nadać słowom sens. W powietrzu wszystko na koniec gubi się i rozwiewa. Jej głos skakał niezdarnie, jakby się potykając. Jej zapiski były trudne do udowodnienia. Wolała ich nie pokazywać. Nikomu. Nawet ukochanemu. Były jej tajemnicą.

Oderwała się od kolumny i poszła usiąść na ławce w ogrodzie, tuż obok krzewów czerwonych róż. Oko fotografa podążało za dłonią Neny Rocamory, która spoczęła nieruchomo na fałdach białej sukni. Dłoń szukała owadów, które mogłyby z nią dzielić miłość i samotność.

Chcę ją objąć, pomyślał Baltus. I porzucił aparat fotograficzny na stopniu marmurowych schodów prowadzących do domu.

Zbliżył się do tarasu i skrzyżował ramiona na piersiach.

To już koniec, zapytała z góry Nena.

Miasto przesypiało długą sjestę. Słoneczny wrzątek ogłupiał pelargonie. Ptaki zamieszkujące w ogrodzie, wycieńczone porannym śpiewem, wydawały teraz z siebie urywane trele. Na samej górze marmurowych schodów prowadzących do głównych drzwi wejściowych wielkiego domu w Alamadorze stały wielkie donice z hortensjami. Były rozstawione w równych odstępach i upstrzone mozaiką różnokolorowych płytek przedstawiających rozmaite rośliny i kwiaty.

Nena lekko uśmiechnęła się do obiektywu. Jej głowa wystawała tylko trochę ponad gąszcz niebieskich hortensji. Śmiała się, prawie nie rozchylając ust. Jakby śmiech był ledwo zgasłym nieszczęściem. Patrzyła na aparat z góry. Odległa, ale równocześnie ciepła i serdeczna.

Ona nie wie. Jest jakby nieobecna. Wszyscy to mówią. To nie tajemnica. Nena jest bardzo szczególną osobą, mówią głosy w Almadorze. W tej okolicy nie ma oczu wypatrujących z okien czy dzwonków przy drzwiach, które mogłyby coś wyszeptać do ucha szpiegującemu spacerowiczowi.

Nena wyciąga swoje puste dłonie do słońca. Tu jestem, mówią jej dłonie. Jednak słońce w porze sjesty rzuca światło o zbyt żółtym odcieniu, mówi fotograf.

Wcale nie, powiedziała ona.

Również fotografowi trudno było uwierzyć, że ta miłość należy już do niego i że dzisiaj ma ją tu, w zasięgu ręki. Dlatego chodzi za nią krok w krok z tym swoim aparatem. Fotografuje miłość. Zdjęcia nie kłamią. Są skrawkami życia przeniesionymi w inne miejsce.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kraina duszy
Komentarze (1)
KS
Katarzyna Stokłosa
11 kwietnia 2011, 08:21
Zaczęłam czytać i nie mogę się doczekać wolnego popołudnia, by znów po nią sięgnąć.