Nastoletni syn piekarza jest świetnym obserwatorem. Jego pasja to pisanie dziennika, w którym chłopak uwiecznia koleje życia mieszkańców Damaszku. Z biegiem lat jego zapiski stają się świadectwem coraz bardziej dramatycznych wydarzeń.
Tylko cudzoziemcowi może się wydawać, że życie w Syrii toczy się spokojnie. Ale to pozory. Dyktatura sieje terror i wpędza ludzi w biedę. W chwili, gdy chłopak poznaje opozycyjnego dziennikarza Habiba, pisanie przestaje być młodzieńczą zabawą...
Dłoń pełna gwiazd to składająca się z wielu wątków, myśli, uczuć i nastrojów opowieść Wschodu. Mądra, melancholijna i komiczna, poetycka a zarazem głęboko realistyczna historia chłopca, który chce zmienić otaczający go świat.
"Dłoń pełna gwiazd" to także mistrzowskie połączenie lapidarności języka i stylizacji na język dzieci (przywołujące echa "Dzieci z Bullerbyn"), a także jedna z niewielu powieści, która w tak doskonały sposób potrafi opis rzeczywistości zamienić w alegoryczną opowieść.
Rafik Schami za powieść "Dłoń pełna gwiazd" otrzymał wiele nagród: "Preis der Leseratten" (Niemcy), "La vache qui lit" i "Die blaue Brillenschlange" (Szwajcaria) oraz im. Jenny Smelik Kiggen (Holandia). Powieść została wpisana na listę najznamienitszych książek i otrzymała Nagrodę Państwową w Austrii. Została przetłumaczona na wiele języków i ukazała się w kilkunastu krajach.
Rozmowa z Rafikiem Schami
Rafik Schami: To nie są niepokoje i wybuchy społeczne, ale rewolucja narodowa przeciwko rządzącym dyktaturom, które, stosując terror, rządzą od trzydziestu, czterdziestu czy pięćdziesięciu lat i rabują naród. Czy mogą sobie państwo wyobrazić, jak bawi mnie, kiedy niemiecki minister do spraw rozwoju wypowiada się arogancko o warunkach pomocy dla krajów rozwijających się (np. o szkole w egipskiej wiosce) i mówi o 5 milionach euro, kiedy za jego wiedzą klan Mubaraka zrabował 50-80 miliardów dolarów?
Jak wiadomo, każda rewolucja jest inna. W Tunezji, Egipicie i Libii przebiegały one inczaje. Jak rozwinie się sytuacja w Syrii, tego nikt nie wie. Reżim rodziny Assadów jest nieco bardziej inteligentny niż ten Kaddafiego, Mubaraka, czy też Bena Alego.
Można powiedzieć, że Gazeta Skarpetkowa w powieści jest poprzednikiem facebooka i internetu, bo jest medium, którego w pełni reżim nie jest w stanie kontrolować. Jest ona także wytworem młodzieńczej energii, nieposkromionej pomysłowości, a i też dobrze rozumianej młodzieńczej naiwności i bezkompromisowości. Gdy jeden sposób dystrybucji zawodzi, bohaterowie wymyślają kolejny i kolejny, aż w końcu każą żeglować informacjom nad miastem w koszu podczepionym do niewielkiego balonu.
Byłem przerażony tym, jak mało dzieci i młodzież w Niemczech, a także w Europie, wiedzą o Syrii. Jeśli już o tym kraju słyszały to tylko w kontekście wojny i ropy naftowej. Nie wiedziały nic o tym, że Damaszek jest najstarszym nieprzerwanie zamieszkałym miastem na świecie, ani o tym, że od tysiącleci umiemy tu żyć w pokoju z chrześcijanami. Wybrałem dla nich rozmówcę w podobnym wieku i wkrótce ten wybór mi się spodobał, ponieważ stal się dla mnie wspomnieniem mojej własnej młodości.
Habibów jest wielu. Ale z powodu tak długiej dyktatury większość jest na wygnaniu. Co odważniejsi zostali w kraju. Siedzieli i wciąż siedzą z powodu swojej pracy dziennikarskiej w syryjskich więzieniach.
Wielu ludzi Zachodu obawia się tego, że w wyniku rewolucji w krajach arabskich, władzę w nich mogą przejąć islamscy fundamentaliści. Wielu obawia się spełnienia scenariusza zakreślonego przez Samuela Huntigtona, czyli "zderzenia cywilizacji". W Pana ocenie istnieje takie niebezpieczeństwo?
Samuel Huntington jest wojującym kaznodzieją, którego artykuły nie interesowały nikogo, dopóki w Stanach Zjednoczonych do władzy nie doszli prawicowi konserwatyści. Świat jest o wiele bardziej skomplikowany niż ten opisywany przez Huntingtona. Strach przed fundamentalistami został dobrze użyty przez dyktatorów i pomógł im uśpić tchórzliwy Zachód. Dyktatorzy wołali: My albo Fundamentaliści. Graniczyło to z obłędem, ale działało. Europejczycy do wczoraj wysyłali Kaddafiemu broń, bo Kaddafi jawił sie jako ten wojujący z Al Kaidą. Teraz tę samą broń Kaddafi wykorzystuje w walce przeciwko ludności cywilnej. Zadziwiające jest, że Amerykanie, którzy okazują tak wielki strach przed fundamentalistami, są najlepszymi przyjaciółmi Arabów Saudyjskich, a swego czasu, gdy rywalizowali ze Związkiem Radzieckim, tak ochoczo wspierali Osamę bin Laden bronią, logistyką i pieniędzmi.
Wielkie znaczenie. W tej rozmowie mówimy dużo o polityce, ponieważ w niektórych krajach arabskich trwała, bądź trwa rewolucja. "Dłoń pełna gwiazd" to jednak przede wszystkim powieść o miłości. Młodzi gwiżdżą na zakazy, spotykają się, są pełni nadziei tak, jak być powinni. Są głodni życia, czułości i bardzo sprytni.
Ale to także opowieść o przyjaźni, relacjach rodzinnych, zaufaniu, odpowiedzialności za bliskich, a także o naszej religijności, bardzo zresztą podobnej do religijności Polaków. My także tak bardzo kochamy i darzymy wielką czcią Najświętszą Maryję. Choćby z tego powodu mam nadzieję, że wielu Polaków bardzo szybko tę powieść zrozumie i, mam nadzieję, pokocha.
Rozmowę tłumaczyła Elżbieta Zarych
- Szkoda, że nie umiem pisać. Dużo przeżyłem i wszystko to było ważne. Dzisiaj niewiele już wiem z tego, co przez lata nie dawało mi spać przez całe noce.
- Wiesz mnóstwo rzeczy, wujku - pocieszałem wujka Salima.
- Nie, mój przyjacielu - powiedział. - W krajobrazie widoczne są tylko góry, a potem tylko szczyty, a cała reszta tonie we mgle. Gdybym nauczył się czytać, mógłbym widzieć nie tylko góry, szczyty i doliny, ale i każdy kolec róży. Jakimiż wielkimi ludźmi byli Chińczycy!
Zdziwiłem się, że wujek Salim tak nagle zaczął mówić o Chińczykach. Kiedy go o to zapytałem, wyjaśnił mi:
- Chińczycy przez wynalezienie papieru sprawili, że sztuka czytania i pisania stała się dostępna dla każdego. Wynieśli pismo ze świątyń uczonych i pałaców królów na ulice. Są bez wątpienia wspaniali.
Tak więc po herbacie u wujka Salima postanowiłem prowadzić dziennik. Dużo zapominam. Nie pamiętam na przykład imienia matki mojej pierwszej przyjaciółki Samiry. Moja głowa jest jak sito. Będę pisał każdego dnia!
Dzisiaj pomagałem mojemu ojcu w piekarni. Brakowało dwóch pracowników. Musiał sam zagniatać ciasto, formować je, a potem stać przy piecu. Ja stałem przy kasie. Klienci przeważnie przynoszą z sobą torby na zakupy. Kto jej zapomni, ten dostaje chleb zawinięty w gazetę. Wczesnym przedpołudniem miałem spokój. Wziąłem gazetę i czytałem, mimo że mój ojciec ciągle gderał, że powinienem raczej układać chleby. Ale przywykłem do jego gderania i wiem, kiedy jest to żądanie, które należy brać poważnie, a kiedy tylko napad narzekania. Czytałem dalej i wtedy zobaczyłem krótki artykuł o pisaniu pamiętnika.
"Pamiętnik jest odzwierciedleniem". To zdanie zajęło mnie na dłuższy czas. Jakoś zgadza się to z tym, co powiedział wujek Salim. Z wielkim wstydem stwierdziłem, że nie napisałem niczego prócz jednej strony na początku, wbrew przyrzeczeniom. Autor w artykule, który był dość zabawny, napisał, że tylko niewielu ludzi pisze prawdziwy pamiętnik. Inni kłamią, ale nawet największy kłamca znajdzie później w tym, co napisał, lustro. Jest to krzywe lustro, takie jak na jarmarku, i można się z niego śmiać. Nigdy nie kłamię bez powodu. Przeważnie robię to dlatego, że dorośli mnie nie rozumieją.
Mam czternaście lat i przysięgam, że zawsze będę pisał. Znalazłem już pewny schowek na pamiętnik. Nikt go tam nie znajdzie. Dlatego mogę sobie pisać do woli.
Chciałbym krótko opowiedzieć, jak wygląda nasza dzielnica. Moi rodzice przeprowadzali się w Damaszku przed moim urodzeniem trzy razy, a ja nie wiem dokładnie, jak wyglądały wcześniejsze domy. Nasza ulica jest dość wąska. Znajduje się we wschodniej części miasta. W pobliżu mojego domu jest kościół św. Pawła. Wielu turystów odwiedza miejsce, skąd Paweł dał drapaka do Europy.
Domy są zbudowane z gliny. W każdym mieszka wiele rodzin, a każdy dom ma dziedziniec wewnętrzny, który należy do wszystkich rodzin, skupia je razem i każe się im kłócić. Życie dorosłych toczy się na dziedzińcach wewnętrznych. Ulica należy do dzieci, żebraków i wędrownych handlarzy. Dachy są płaskie i prawie tak samo wysokie (wszystkie domy mają dwa piętra), tak że można bez trudu wędrować z dachu na dach. Pamiętam jak pewnego dnia, kiedy siedzieliśmy na tarasie, jedząc śniadanie, nagle jakiś młody człowiek wychylił się z dachu. Chciał wiedzieć, gdzie są drzwi domu. Moja mama pokazała mu je. Zeskoczył na taras, pobiegł do schodów i prosto na ulicę. Moja mama właśnie niosła dzbanek z herbatą z kuchni, kiedy pojawiło się nagle dwóch policjantów.
- Widziałaś młodego Palestyńczyka? - zapytał ją jeden z nich.
- Palestyńczyka? Nie! Nie wstyd wam tak wtargnąć do domu! Tu są kobiety i dzieci! - krzyczała wściekła.
Policjant usprawiedliwiał się i obaj wyszli. Patrzyłem osłupiały na moją mamę, która dalej jadła śniadanie, jakby nic się nie stało. Po południu już dłużej nie mogłem dusić w sobie tego pytania.
- Dlaczego skłamałaś?
- Ten młody człowiek wyglądał na bardzo przestraszonego. On ma matkę, a ona także by was nie wydała, gdybyście byli ścigani przez policję! - powiedziała.
- A skąd możesz to wiedzieć? Jesteś pewna?
- Tak, jestem pewna. Jestem przecież matką - uśmiechnęła się i pocałowała mnie w czoło.
Mam trzech przyjaciół: wujek Salim ma siedemdziesiąt pięć lat, Mahmud piętnaście, a Josef tyle samo co ja. Wujek Salim przez wiele lat swego życia był woźnicą i opowiada najlepsze historie o rozbójnikach, królach i wróżkach. Wiele widział i przeżył wielu rozbójników i królów, a może nawet i wróżek. Wujek Salim, Mahmud i ja mieszkamy w jednym domu. Dom Josefa leży dokładnie naprzeciwko.
Mahmud i Josef nigdy nie byli za granicą. Ja tak. Spędziłem dwa lata w klasztorze w Libanie. Mój ojciec chciał zrobić ze mnie księdza. Każda biedna rodzina próbuje szczęścia z jednym z synów, ponieważ ksiądz jest traktowany z wielkim szacunkiem i pomaga rodzinie zyskać lepszą opinię. Po dwóch latach zrezygnowałem.
Uczniowie pochodzą z różnych krajów arabskich i jesteśmy zmuszeni mówić po francusku. Każdy nowy musi zrobić szybki kurs i potem, po dwóch miesiącach, nie wolno mu powiedzieć po arabsku ani słowa. Jeśli to jednak zrobi, dostaje okrągły kawałek drewna z literką "S" (jako sygnał). Musi go potajemnie schować do torby i czyhać na inną ofiarę, której mógłby go podsunąć. Kiedy się zdradzi i inni wiedzą, że ma "sygnał", wtedy omijają go jak skunksa. Nie może więc tak otwarcie, musi postępować powoli i pełzać ukradkiem dokoła, aż ktoś inny, niczego nie przeczuwając, w jego obecności powie coś po arabsku. Tak wszyscy byliśmy szkoleni na małych szpiegów. Kto jako ostatni miał krążek drewna, musiał jeść kolację, klęcząc.
To dziwaczne uczucie mieć "sygnał". Nigdy go nie zapomnę. Odczuwa się, jakby w torbie było coś gorącego, co daje noszącemu władzę nad innymi. Przede wszystkim, kiedy dostaje się go wystarczająco wcześnie rano, ma się dużo okazji do zabawy. Mogłem okazywać łaskę, kiedy ktoś wydawał mi się sympatyczny, i wciskałem go z zadowoleniem w rękę jakiegoś dupowłaza. Po pewnym czasie utworzyły się tajne związki. Ja należałem do jednego składającego się z pięciu uczniów i przysięgliśmy sobie uroczyście i na wszystkie świętości zawsze sobie pomagać i wspierać się na różne sposoby. Było zakazane dawać komuś z bandy kawałek drewna, tak więc pozostała czwórka grzała się w pewności i wykorzystywała to dzielnie, żeby mówić po arabsku.
Ksiądz usłyszał o tym systemie i wygłosił mowę przeciwko "sygnałowi", który nastawia uczniów przeciwko sobie, ale został wyśmiany przez kolegium nauczycielskie, a wojna grup trwała nadal. Pojawili się nawet przywódcy, którymi zostawali odważni uczniowie, brali oni "sygnał" na własne ryzyko, kiedy wpadał w rękę jakiegoś lękliwego członka bandy i wyruszali na poszukiwanie ofiary. Kolacja zaczynała się o szóstej i uchodziło za czyn bohaterski wziąć go godzinę wcześniej. Jeden z takich kamikadze wcisnął go do ręki nauczycielowi, który kwadrans przed szóstą powiedział po arabsku, że jest głodny jak wilk. Nauczyciele gapili się głupio, ale powiedzieli, że oni są wykluczeni z tej gry. Tego wieczoru mały Egipcjanin musiał jeść, klęcząc. To był pierwszy raz, kiedy uczniowie czuli respekt przed klęczącym. Przechodząc koło niego, ściskaliśmy go za ramię.
Wujek Salim opowiada często historie o wróżkach. Dzisiaj powiedział, że one od dawna mieszkają w Syrii. Już wiele razy z nimi rozmawiał. Są pod ziemią, w źródłach i górskich jaskiniach i są widoczne tylko wtedy, kiedy mówią.
- A dlaczego jeszcze nigdy dotąd nie widziałam wróżek? - przerwała mu nasza sąsiadka Afifa, która zawsze wszystko wie lepiej.
"Bo nigdy nikogo nie dopuszczasz do głosu" - chciałem powiedzieć, ale wujek Salim nie był zły. Zadumany patrzył na Afifę.
- Masz rację. Ja też od czterdziestu lat nie widziałem żadnej. Ostatnia powiedziała mi, że nie mogą znieść samochodów, ponieważ wróżki mówią bardzo cicho.
Twierdzenia wujka Salima są zadziwiające. Mówi, że wróżki mają nie tylko piramidy, ale wszystkie wąwozy w skałach są zaczarowane. Również ciepłe źródła na południu wbudowuje wujek w swoje historie. Są to podziemne łazienki wróżek.
Dzisiaj ukaraliśmy kierowcę, który nie chciał zrozumieć, że nie lubimy, kiedy samochód pędzi przez nasze wąskie uliczki. Josef zasadził się na jego dach i kiedy pyszałek na końcu uliczki nawrócił i podskakując, popędził z powrotem, Josef cisnął kamieniem i trafił w dach. Kierowca wściekły wysiadł, ale ulica była pusta, jakby wszystkich wymiotło. Zaklął, kiedy zobaczył guza i już powoli wyjechał z uliczki.
Pan Katib jest świetnym nauczycielem. Od jego poprzednika nauczyliśmy się strachu i respektu przed językiem, przy nim uczymy się go kochać. Wcześniej nam mówiono, że fantazja jest tylko w przesadzie, a pan Katib uczy nas, że baśnie pasują do prostych rzeczy naszej codzienności. Wcześniejszy nauczyciel nigdy nas nie uczył, jak opisywać zapach kwiatów i lot jaskółek. Chciał zawsze baśniowych świąt, urodzin i przeżyć. A przecież żaden z nas nigdy nie przeżył jakichś szczególnych urodzin czy też wielkiego święta.
Nigdy nie zapomnę ucznia, który moim zdaniem napisał najlepsze wypracowanie. Mieliśmy opisać świąteczny posiłek. Kiedy przychodzą goście - a często pojawiają się nagle moja matka dzieli wszystko między obecnych. Zawsze mam wrażenie, że gotuje tyle, jakby oczekiwała odwiedzin. Zatem kiedy są już goście, jemy z nimi, a mój ojciec z miłości do odwiedzających pije drugi arak, żeby gość też się czegoś napił.
Kiedy opisałbym to wszystko, nie dostałbym za to więcej niż trójkę. Popędziłem więc do wujka Salima, ponieważ swoim powozem zawoził wielu znamienitych gości na przyjęcia i święta. Tam często wślizgiwał się do kuchni i jadał z kucharkami i służbą domową. Mógł mi doskonale opisać, co i jak jest serwowane, co ludzie piją i o czym rozmawiają. Wujek Salim pozwolił przemaszerować w swoich opowieściach kilku paszom i księciom, których już nie ma w Syrii, ale zastąpiłem ich naczelnikami policji i sędziami (żaden sędzia jeszcze nigdy nie widział naszego mieszkania!). Moja mama podała im rzekomo pieczoną gazelę, nadziewaną migdałami, ryżem i rodzynkami. Nie zapomniałem też wspomnieć pochwalnych wypowiedzi sędziego o kuchni i araku moich rodziców. Było to komiczne, mieć w tornistrze suchy chleb do zjedzenia na przerwie i opowiadać o pieczonych gazelach. Ale żaden z moich kolegów się nie śmiał, patrzyli na mnie z otwartymi ustami. Dostałem czwórkę i z równym osłupieniem słuchałem historii o przyjęciach u innych, podczas których biskupi, generałowie, poeci i handlarze podawali sobie ręce w naszych nędznych lepiankach.
Tylko Chalil nie bawił się z nami. Kiedy przyszła jego kolej, opowiedział, co się stało, kiedy zapytał rodziców, co jest świątecznym jedzeniem. Jego matka wpadła w zadumę i zaczęła mówić o pechu, że wyszła za biedaka, podczas gdy jako młoda dziewczyna była adorowana przez wielu bogatych. Ojciec wściekł się nagle i powiedział, że byłby bogatym człowiekiem, gdyby ciągle nie musiał żywić jej żarłocznej rodziny (dwanaścioro rodzeństwa, ojca, matkę i dziadka). Jego kolega ma dobrą żonę i przy takiej samej pensji zbudowali już dwa domy. Matka zaczęła krzyczeć na ojca, że jej rodzice też wiele przynoszą, kiedy przychodzą i żeby lepiej przestał kupować arak. Wtedy uciułałby i mogliby kupić sobie dom. Długo się kłócili, a każdy z nas widział swoją rodzinę jak w lustrze.
Chalil zakończył swoją relację zdaniem:
- Przysiągłem, że nigdy więcej nie będę pytał moich rodziców o świąteczne jedzenie, żeby się nie rozwiedli.
Nauczyciel dał mu pałę.
- Nie na temat - stwierdził.
Chalil następnego dnia już nie przyszedł. Teraz jest na nauce u mechanika samochodowego.
Wujek Salim słucha codziennie wiadomości, a kiedy z napiętą twarzą kuca przed swoim starym radiem, odwiedzający nie powinni nawet zakaszleć. On wie lepiej niż nasi nauczyciele o wszystkim, co się dzieje w świecie.
Dzisiaj, kiedy do niego przyszedłem, był w radosnym nastroju. Angielski dziennikarz po wieloletniej pracy wyjaśnił pewne morderstwo. Dwóch ministrów i dyrektor banku byli uwikłani w tę historię, która na początku uchodziła za samobójstwo. Zamordowany wiedział za wiele. Przerażająca historia. Gorsza niż amerykański kryminał.
- U nas - powiedział wujek Salim - u nas ten dziennikarz już dawno by nie żył.
- Kto to jest właściwie dziennikarz? - zapytałem, ponieważ wiedziałem tylko, że tacy ludzie robią gazety.
- Och, dziennikarz - stęknął wujek. - To mądry i odważny człowiek. Ma tylko kawałek papieru i ołówek, a przez to napędza strachu rządowi z całą jego armią i policją.
- Ołówkiem i papierem? - zdziwiłem się, ponieważ każdy uczeń to ma, a my nie jesteśmy w stanie wywrzeć wrażenia nawet na woźnym w szkole.
- Tak, sprawia, że rząd się boi, ponieważ zawsze szuka prawdy, a wszystkie rządy zawsze się trudzą, żeby ją ukryć. Jest wolnym człowiekiem jak woźnica i żyje zawsze tak jak on w niebezpieczeństwie.
Byłoby pięknie, gdybym mógł zostać dziennikarzem!
czwartek, po południu
Mahmud ma kuzyna, który zna wielu dziennikarzy. Pracuje w knajpie w pobliżu redakcji gazety i ciągle musi zanosić kawę do ich zadymionej budy. To nie jest źle. Lubię pić kawę (często potajemnie, ponieważ moja mama niechętnie na to patrzy).
(...)
Wujek Salim ciągle mi opowiada o pewnym dziennikarzu, z którym się przez wiele lat przyjaźnił. On potem stał się sławnym człowiekiem, ale na początku był biedny, a wujek pomagał mu, jak tylko mógł. Z wdzięczności dziennikarz napisał o wujku długi artykuł. Ponieważ wujek Salim nie umie czytać, dał gazetę sąsiadowi, który przeczytał mu pochwałę jego mądrości i wielkiego serca.
U wujka Salima nie da się odróżnić, co jest bajką, a co życiem. Wszystko jest tak splecione, że nie wiadomo, gdzie się jedno zaczyna, a drugie kończy. Dzisiaj spotkała mnie niesamowita niespodzianka, kiedy wujek Salim podczas opowieści poszukał na półce szkatułki, wyjął ją i otworzył. I co było w środku? Wycięty artykuł o nim! Dziennikarz nazywał się Kahale. Papier jest pożółkły, ale artykuł jest fantastyczny. Spełniłem życzenie mojego starego przyjaciela i przeczytałem mu wszystko, co zostało napisane, powoli i rozkoszując się każdym słowem. Pochwalny artykuł, który wyprzedził swój czas. Kiedy skończyłem czytać, oczy wujka były pełne łez.
Koło dziewiątej dyrektor szkoły wszedł do naszej klasy. Każdego roku wręcza nam osobiście świadectwa. Wiedziałem, że będę miał dobre oceny, ale nigdy nie przypuszczałem, że mogę być najlepszy w klasie. Dyrektor wychwalał mnie pod niebiosa i podkreślał, że na początku byłem dość przeciętny, a teraz mogę być wzorem dla całej klasy. Moja klasa słuchała go jak co roku z niecierpliwością, wszyscy chcieli już do domu, żeby rzucić tornistry w kąt i pobiec się bawić. W końcu był to początek wakacji. Ale ja, ja nie mogłem się nasłuchać tej tak nudnej mowy. Ja, syn piekarza, najlepszy w klasie! Mogłem objąć cały świat!!! Kiedy, wiwatując, wbiegłem na nasz dziedziniec, prawie potknąłem się o przyjaciółki mojej mamy, które w cieniu razem z nią piły kawę. Mama pocałowała mnie z dumą i zadowolona przyjmowała pochwały i życzenia naszych sąsiadek.
Nie mogłem się doczekać, żeby pokazać świetne świadectwo mojemu ojcu. Ponieważ myślałem, że teraz mogę mu udowodnić, że dobrze jest dalej chodzić do szkoły.
Prześliznąłem się między ludźmi do piekarni i ponad głowami wszystkich wykrzyczałem ojcu nowinę. Ale on nie zważał na mnie, chociaż tak bardzo starałem się zwrócić na siebie jego uwagę. Troszczył się tylko o klientów i o pieniądze, a nawet jeszcze mnie ofuknął:
- Co tak tu stoisz? Pomóż temu durnemu Mustafie! Chleby piętrzą się przed nim, on wlecze za sobą nogi jak chory na nogi żółw, a regał jest pusty.
Dobrze wiem, że on nie chciał mnie słuchać. Nie lubi szkoły. Wściekły złapałem kilka chlebów i wcisnąłem je na półkę. Po kilku godzinach w tym upale moje zapylone ubranie przyklejało się do ciała.
Dopiero podczas drogi do domu, niemal przed naszymi drzwiami, powiedział:
- Jesteś najlepszy w klasie? To dobrze, ale to piekarnia jest kopalnią złota.
Ciągle paplał o klientach, którzy proszą go o chleb, choć nie ma za sobą żadnej wspaniałej szkoły. Dlaczego nie wykrzyczałem mu w twarz, że nienawidzę tej jego piekarni?
Moja mama oczywiście od razu zauważyła mój zły nastrój i przez cały wieczór opowiadała o sąsiadach, którzy jej składali gratulacje.
Mój ojciec jednak, jak zawsze chciał mieć ostatnie słowo:
- Co ci głupi urzędnicy wiedzą o życiu? Będzie piekarzem i koniec!
Tego już nie wytrzymałem. Bez życzenia wszystkim dobrej nocy pobiegłem do pokoju. Nie chcę być żadnym piekarzem! Nie chcę być na całe życie pogrzebany w piekarni! Chcę podróżować i pisać. Chcę zostać dziennikarzem, tak jest, teraz już to wiem, to jest zawód dla mnie! Przysięgam na Boga, teraz o 21.00, w niedzielę, 1 czerwca, że nigdy nie zostanę piekarzem. Nigdy!!!
W niedziele mogę bez przeszkody robić, co chcę, ale jest jeden uciążliwy obowiązek: iść wcześniej do kościoła. Mój ojciec wie, że nie chodzę tam chętnie. Kiedy jesteśmy w szkole, każdej niedzieli musimy występować na apelu, a nauczyciel religii wzywa każdego po nazwisku i kontroluje, czy żadnego nie brakuje. Ale teraz są wakacje, a mimo to mój ojciec chce, żebym chodził na mszę! W przeciwnym razie nie da mi kieszonkowego. Matka Josefa jest taka sama. Ale mamy dobry pomysł. Nasz plan jest taki, że Josef chodzi w jednym tygodniu do kościoła, a ja w następnym. Potem możemy sobie opowiedzieć, jaki fragment Ewangelii był czytany i co mówił ksiądz na niedzielnym kazaniu. Ponieważ to właśnie i mój ojciec, i matka Josefa chcą wiedzieć.
Poszedłem jako pierwszy, pechowo wyciągnąłem krótszą zapałkę. Zawsze mam pecha! A dzisiaj ksiądz miał wyjątkowo nudne kazanie o upadku moralności w Syrii.
Uważam, że Jezus jest bardzo odważny, że wywalił przekupniów ze świątyni. Ale jednego nie rozumiem. Dlaczego Żydzi są winni tego, że ukrzyżowali go Rzymianie?
Skomentuj artykuł