Był numerem, został bohaterem

(fot. PolandMFA / flickr.com)
Marta Jacukiewicz

Wywiad z Panem Kazimierzem zaplanowany był na godzinę, dwie. Trwał dłużej dlatego, że rozmowa z bohaterem ucieczki z KL Auschwitz to nie tylko "pytania i odpowiedzi".

O wspomnieniach z dzieciństwa, drodze, morderczej pracy i latach spędzonych w KL Auschwitz oraz o planie ucieczki z obozu śmierci - zakończonej "Happy end’em" opowiada Kazimierz Piechowski w rozmowie z Martą Jacukiewicz

Marta Jacukiewicz: Panie Kazimierzu, spotykamy się w pięknym mieście Gdańsku. Co Pan pamięta z czasów swojego dzieciństwa?

DEON.PL POLECA

Od drugiego roku życia mieszkałem w Tczewie. Miasto nad Wisłą, wówczas miasto graniczne - od północy za Wisłą było Wolne Miasto Gdańsk, a zaledwie kilka kilometrów w górę rzeki, po drugiej jej stronie, rozciągały się Prusy Wschodnie - Ostpreußen. Ja nie byłem takim uczniem, dla którego nauka to był cały świat. Mój świat to Wisła. Gdy miałem 9 lat razem z moim kolegą Niemcem - Erwinem Schultzem przepłynęliśmy pierwszy raz Wisłę, a Wisła w Tczewie taka rozległa, szeroka i taka nasza... Moje priorytety zmieniły się, gdy w wieku dziesięciu lat wstąpiłem do harcerstwa. Byłem z tego bardzo dumny. Po powrocie do domu zaprezentowałem Przyrzeczenie Harcerskie mamie. Przytuliła mnie do siebie, a ja zauważyłem łzy na jej twarzy. Czemu płaczesz mamo? - spytałem. Z radości synu, z radości - wyszeptała. Mama wiedziała, że jestem w dobrych rękach. Harcerstwo stało się moją pasją, moim przeznaczeniem. Harcerzom wpajano najszczytniejsze ideały sprawiedliwości i tolerancji, odpowiedzialności za własne postępowanie, uczciwość, wrażliwość na ludzką krzywdę, a przede wszystkim - PATRIOTYZM. Patriotyzmu uczono mnie w domu, w szkole. Życie jest trudne - dla mnie przejście w życie dorosłe nie było trudne. Dla harcerza to rzecz naturalna, obowiązek wobec Boga i ludzi. Warto żyć według przyrzeczeń harcerskich i warto pamiętać, że zawsze, w każdej sytuacji, aktualne są te mądre, piękne słowa: Bóg i Ojczyzna. Dziś składam hołd mojej mamie za jej mądrość. Tej mądrości zawdzięczam zrozumienie, że Bóg i Ojczyzna, to pojęcia najważniejsze. Są drogowskazem na drodze życia. Obecnie, mimo swoich 94 lat, nadal jestem harcerzem - harcerzem Orlim.

Jak Pan zapamiętał dzień 1 września 1939 roku?

Tczew położony był w strategicznym miejscu krzyżujących się linii kolejowych i dróg kołowych: Bydgoszcz - Gdańsk i Berlin - Królewiec. Niemiecki plan operacyjny zakładał opanowanie mostów na Wiśle. Umożliwiłoby to utrzymać połączenie kolejowe między III Rzeszą a Prusami Wschodnimi - szybkie przerzuty armii i zaopatrzenia. Natarcie lądowe na miasto przewidziane 1 września 1939 roku na 4:45, poprzedził nalot o godzinie 4:34. Podczas naporu oddziałów niemieckich, około 6 rano polscy saperzy wysadzili w powietrze dwa przęsła mostu na Wiśle, udaremniając "Operację Dirschau". Obrona miasta trwała jeszcze cały dzień. Mimo bohaterskiej postawy polskich żołnierzy do Tczewa wkroczyły jednostki niemieckiej armii, a tuż za nimi formacje SS i gestapo. Po tygodniu wracali do swych domów ci, którzy je opuścili, ewakuując się przed wrogiem. Nie wszyscy, sporo zostało w ziemi, tuż przy rowach wzdłuż dróg, gdzie dopadły ich sztukasy. Wróciłem i ja.

Do KL Auschwitz został Pan przywieziony 20 czerwca 1940 roku. Jak Pan pamięta tamten dzień?

Przywieźli nas - 313 więźniów. Trzy czwarte pierwszych transportów - z Tarnowa i Nowego Wiśnicza to harcerze.

Dojechaliście do tego strasznego obozu śmierci. Co było dalej?

Pamiętam, że był słoneczny dzień. Pamiętam krzyki: "Raus verfluchte Schweine! Alles raus! Los! Los! Schnell! Schnell! Schweine Polen!" ("Wychodzić przeklęte świnie! Wszyscy wychodzić! Jazda! Jazda! Szybko! Szybko! Polskie świnie!"). Wśród krzyków okładali nas kijami, kolbami karabinów... Nie zdawaliśmy sobie sprawy, gdzie jesteśmy. Okazało się, że Auschwitz to jest coś gorszego od rozstrzelania. To był szok. Biją, ciężka praca, głód…

Dużo ciężkiej pracy… Co więźniowie dostawali do jedzenia?

Jaki mam pasiak - nie ma znaczenia, ale czy dostanę prawidłową kromkę chleba, która ma ważyć 25 deko, czy dostanę tylko 15 deko, to już ma duże znaczenie, bo ta kromka, a do tego tylko łyżka margaryny, czy łyżka marmolady, jest moją kolacją i śniadaniem.

Jak można było uciec z obozu centralnego? Stamtąd ucieczek przecież nie było...

Dlaczego ta nasza ucieczka była naprawdę taka bohaterska? Po pierwsze: poza nami nikt z obozu centralnego nie uciekł od pierwszego do ostatniego dnia istnienia obozu w Auschwitz. KL Auschwitz to był moloch: obóz centralny, obóz kobiet, jeńców radzieckich... wraz z podległą mu siecią ponad 30 podobozów, tworzonych głównie przy zakładach przemysłowych. Obóz centralny był otoczony podwójnym rzędem betonowych słupów wysokości 3 metrów, które z dwóch stron (a więc wewnątrz i zewnątrz) połączone były ze sobą przewodami wysokiego napięcia z drutu kolczastego. Ogrodzenie i tablica "Halt!" ("Stój!") Poza ogrodzeniami stały budy esesmańskie, wysokości 5 metrów wyposażone w karabiny maszynowe i reflektory, gdzie esesmani byli dzień i noc.

I spróbuj stąd uciec. Nikt nie myślał o ucieczce. Po co myśleć skoro to jest niemożliwe? Oprócz naszej ucieczki nikt więcej stąd nie uciekł. To, co było naprawdę niemożliwe stało się możliwe.

KL Auschwitz - obóz śmierci. Jak można było myśleć w ogóle o ucieczce?

Zaprzyjaźniłem się z Genkiem Benderą, z którym razem pracowałem. Pewnego dnia Genek powiedział do mnie: "Dowiedziałem się od naszych, którzy pracują w Politische Abteilung, że jestem przeznaczony do gazu, albo na rozwałkę. Kazek, czy stąd można uciec?". Genek - ukraińska "złota rączka", nawet wśród esesmanów cieszył się swego rodzaju szacunkiem. Gdy Niemcy nie potrafili poradzić sobie ze skomplikowanym defektem silnika, wołali na pomoc Ukraińca. Bendera znał wszystkie esesmańskie samochody, jakie jeździły w KL Auschwitz-Birkenau.

A co Pan robił w tym czasie?

Pracowałem w tym czasie w esesmańskim magazynie - nosiłem worki z mąką, kaszą, ryżem... Wyładowywałem węgiel i koks. Praca była lekka w porównaniu z tym, co robiłem wcześniej. Po kilku dniach udało mi się zajrzeć do magazynu na piętrze. Zobaczyłem, że są tam nie tylko esesmańskie mundury, ale także broń i amunicja. W tej sytuacji stało się jasne, że mamy już dwa węzły rozwiązane. Po pierwsze, samochód, do którego dostęp miał Genek, po drugie, mundury, które mogłem zorganizować ja.

Gdzie były dalsze problemy?

Problemem dla nas okazała się niemożliwość wydostania się do pomieszczeń poza obozem - do esesmańskich garaży i magazynu. Poza tym, za każdego uciekiniera płaciło życiem 10 niewinnych więźniów, naszych kolegów.
W jaki sposób znaleźliście wyjście z tej sytuacji?

Wpadłem na pomysł wyjścia z obozu, ale trzeba było zorganizować fikcyjne, samodzielne Arbeitskommando. Najmniejsza taka grupa liczyła cztery osoby. Wystarczyło więc dobrać jeszcze dwóch kolegów i mogliśmy uciekać. I to zupełnie legalnie, bo w obozowej dokumentacji wszystko by się zgadzało. Wpadłem na pomysł, że wyjdziemy z obozu jako grupa sprzątających śmieci. Esesman przy bramie zapisze nasze wyjście ze śmieciami, i że po kilku godzinach Kommando zamelduje się u niego z betonowymi płytami. Z tej części zadania mieliśmy się już nie wywiązać. Plan przewidywał, że w tym czasie już od kilku godzin będziemy jechać w esesmańskim samochodzie w esesmańskich mundurach. Do grupy uciekinierów dobraliśmy zaufanych kolegów - Staszka Jastera i Józka Lemparta, zakonnika.

Jak zrealizowaliście pomysł ucieczki?

W sobotę po południu, 20 czerwca 1942 roku, godz. 14:00 realizujemy ucieczkę. Fikcyjne Kommando z wózkiem ze śmieciami zameldowało się na bramie u esesmana. W sumie, według niego wszystko się zgadzało. Z obozu wychodziło do pracy Kommando. Tego, że było fikcyjne, nie wiedział. Realizacja planu przebiegała gładko. Dotarliśmy do garaży SS, gdzie czekał już zatankowany po korek Steyer 220 z esesmańskimi tablicami. Genek położył rękę na pokrywę silnika i rzekł: "To jedyny samochód, którego jestem pewien na sto procent". Wkrótce we trójkę, dostaliśmy się do magazynu kilkadziesiąt metrów dalej. Weszliśmy do budynku przez piwniczny otwór, służący do wrzucania koksu do kotłowni. Kilka godzin wcześniej usunąłem jedną ze śrub zabezpieczających właz. Przez kotłownię wbiegliśmy na piętro i zaczęliśmy ubierać się w mundury. W pewnym momencie pod budynek podjechał samochód. Myśleliśmy, że to koniec. Wiedzieliśmy, że to nie Genek, bo on czekał na nasz umówiony sygnał. Mieliśmy do niego zamachać w oknie. To byli Niemcy. Po kilku minutach rozmowy Niemcy wsiedli do samochodu i odjechali.

Co było dalej?

Daliśmy umówiony znak Genkowi. Steyer 220 zajechał pod magazyn. W tym czasie ja paradowałem już w mundurze esesmana na rampie przed magazynem. Staszek i Józek załadowali do bagażnika plecaki z amunicją. Widział nas Niemiec, który siedział na wieżyczce przy ogrodzeniu obozu. Nie baliśmy się go, bo wiedzieliśmy, że widzi trzech esesmanów i jednego więźnia przy samochodzie. Wsiedliśmy do auta zabierając dwa karabiny, cztery pistolety maszynowe, cztery granaty, pistolet Walther. Bendera przebrany w mundur siadł za kierownicą. Samochód ruszył w kierunku wyjazdu z terenu obozu. Kiedy jechaliśmy, miałem cały czas przygotowaną broń, żeby walnąć sobie w łeb. Nasz plan awaryjny zakładał, że jeżeli gdziekolwiek na terenie obozu coś nam nie wypali, likwidujemy siebie. Wszystko szło dobrze - mijaliśmy esesmanów, którzy nam salutowali - do momentu, gdy zobaczyliśmy szlaban. Byliśmy od niego jakieś 200 metrów. Niemcy nie podnosili szlabanu. Genek zmienił bieg. Do szlabanu było około 100 metrów, szlaban na dole. "Pięćdziesiąt metrów i nic, ani drgnie" - wspomina. "Czterdzieści, to samo. Genek redukuje bieg "na dwójkę". Trzydzieści, i nic. Dwadzieścia, to samo. Zaczynam patrzeć na broń, z której mam sobie strzelić w głowę. I wtedy ktoś wali mnie w kark z całej siły i syczy do ucha: Kazek zrób coś!". Ja w mundurze oficerskim SS wychyliłem się z auta i rzuciłem w kierunku szlabanu siarczystą wiązankę. Esesman niemal
w podskokach pobiegł do korby i podniósł szlaban.

Wolność…

Po wyjeździe przedzieraliśmy się na wschód, zakładaliśmy, że tam, w Generalnej Guberni będziemy mieli większe szanse na przetrwanie. Wkrótce postanowiliśmy się rozdzielić - ja z Benderą uciekaliśmy dalej na wschód, Józka musieliśmy zostawić na plebanii u księdza, ponieważ zachorował, a Staszek przedzierał się do Warszawy. Odpłaciliśmy się Niemcom za obozowe krzywdy - do końca wojny walczyliśmy w oddziałach Armii Krajowej.

Czy dziś, po kilkudziesięciu latach życia na wolności potrafi Pan zrozumieć to, czym był KL Auschwitz?

Nikt nie jest w stanie zrozumieć KL Auschwitz-Birkenau. Nawet my, byli więźniowie tego potwornego obozu, nie rozumiemy go do końca, bo to jest zupełnie inny świat. Auschwitz jest czymś więcej niż największa zbrodnia, czymś - czego nie można zrozumieć. Tylko Niemcy - jedyny naród na świecie, który jest w stanie zrealizować tak szalone zbrodnie. Każdy więzień KL Auschwitz-Birkenau inaczej przeżywał ten upiorny obóz. To - inaczej - znaczyło jedną kropelkę w morzu zbrodni. Kropelka, wymieszana z setkami tysięcy innych kropelek - ludzkich istot. Powstało wiele książek pisanych przez byłych więźniów Auschwitz. Każda książka to znowu jakaś jedna, inna kropelka. To nadzieja, wiara i zwątpienie. To miliony ludzkich przeżyć, miliony kropelek, a każda z nich zawierała długą, czasem bardzo długą historię, tragiczną historię. Większość nie widziała niczego poza dymem, nim zostali spaleni. W historii ludzkości zdarzało się szaleńcze, bezmyślne zabijanie człowieka przez człowieka. Lecz zbrodnie niemieckie w czasie II wojny światowej mają niewyobrażalny, nie mieszczący się w umyśle ludzkim, wymiar sięgający samego upiornego dna. Czymś niespotykanym dotąd, fenomenem zbrodni, jest postawa, udział w rzezi, niemieckiej inteligencji.

Holocaust. Zagłada milionów. Ogrom tragedii. Selekcje do gazu. Codzienne konanie w chlewie lagru, w ciągłym brudzie, upodleniu. Zapach palonych ciał, komory gazowe, krematoria, góry gnijących zwłok, spychaczem wrzucanych do dołów lub na stosy palne, szaleńcza praca i wszechobecny głód, tyfus, biegunka, wszy, Blok Śmierci, Ściana Śmierci i marsz śmierci!!!

*Kazimierz Piechowski, harcerz Orli, więzień KL Auschwitz, uciekinier z tego obozu, żołnierz Armii Krajowej, bohater filmu "Uciekinier", więzień reżimu komuny za uczestnictwo w Armii Krajowej. Podróżnik, wraz z żoną przemierzył ścieżki świata w ponad 60 krajach, na wszystkich kontynentach. Dotąd film o Kazimierzu Piechowskim i ucieczce z Auschwitz przygotowała angielska telewizja BBC, o jego historii opowiada trzeci odcinek serialu "Auschwitz. Naziści i ostateczne rozwiązanie" oraz w 2000 roku warszawska "Zoyda" film dokumentalny pt. "Uciekinier" w reżyserii Marka T. Pawłowskiego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Był numerem, został bohaterem
Komentarze (4)
JG
Jan G.
30 września 2014, 11:18
Moderator postępuje nieuczciwie, usunął mój wpis z pytaniem: A co z tymi, którzy pozostali w obozie po ucieczce? A co z rodzinami uciekinierów, których Niemcy znali adresy? Rzeczywistość dla ODEONU jest czarno-biała? Najlepiej pominąć problemy moralne. Bohater to bohater i kropka!
A
andrzej
28 września 2014, 23:30
KL Auschwitz-Birkenau i inne być może były i są przestrogą dla potomnych, że życie na Ziemi bez Boga będzie ucieleśniać na niej rzeczywistość tzw "piekła".  Prorokowała przecież o tym Rozalia Cielakówna, a jeszcze wcześniej troje małych dzieci z Fatimy. Ludzkość być może czeka jeszcze wojna ze sztucznymi oraz obcymi formami życia i to również być może zależy od tego kogo człowiek żyjący na Ziemi wybierze sobie za pana. Bóg ma potężną moc przemieniać nasze serca, abyśmy stawali się doskonalsi szczególnie w miłości, mając za wzór bożą miłość, której choć pojąć żaden człowiek umysłem nie zdoła to jednak sercem jakoś to ogrania. Tylko z Bogiem możemy zwyciężać zarówno lokalne zagrożenia, jak i konflikty które nas czekają w przyszłości.  Musimy pamiętać, że rzeczywistość piekła istnieje naprawdę i może się materializować na ziemi poprzez słabych i upadłych ludzi, ludzi żyjących w kłamstwie i iluzjach zła. Ktoś kiedyś powiedział "zło zwyciężaj dobrem", a ja bym rzekł "zło zwyciężaj Bogiem". Kto naprawdę ujrzał (jakkolwiek) oblicze Boga, ten wie co mam na myśli.  Jakże wielu żyje, a Boga nawet nie doświadczyło.
A
andrzej
28 września 2014, 23:29
Bóg nigdy nie odwraca się do człowieka, który go szuka i zawsze jest gotowy nieść mu pomoc, choć ona nie zawsze jest zgodna z naszymi oczekiwaniami i wyobrażeniami. Przecież żyjemy w świecie pełnym iluzji złego i to one właśnie wypaczają nasze wyobrażenia, oczekiwania, pragnienia, itp. Ich pożywką są nasze wewnętrzne żądze, które zniewalają nas w sposób tyle samo niezrozumiały co destrukcyjny. Ich głównymi dziećmi są zawiść, nienawiść i gniew, które dokonują już nie tylko krzywdy nam samym ale również najbliższym, a także ludziom postronnym.  Iluzje naszych prawych, choć wypaczonych racji mają wiele imion, również honor, ojczyzna, a nawet bóg. Pamiętajmy, że wszystkie iluzje są ubrane w rozmaite idee wpajane nam nierzadko od narodzin. To wszystko przecież nie pochodzi od Boga. Świat Boga jest zupełnie inny. Zwykle ci co to pojmą i przyjmą ten świat (Boga) pełnym sercem zostają powołani do życia w tzw niebie. Dlatego niektóre "aniołki" tak szybko stąd odchodzą i nie jest to wina żadnego rodzica, a tym bardziej Boga, którego oni zwykle o to niesprawiedliwie osądzają. Człowiek nie ma bez Boga żadnej przyszłości, bo przyszłością jakiej pragniemy nie jest rzeczywistość piekła. To, że się ono ucieleśniło w postaci np KL Auschwitz-Birkenau jest poświadczeniem, że istnieje naprawdę i wiele dusz staje się jego zakładnikami być może na wieczność. Ci co zginęli w obozach być może zostali wyratowani przed tą potworną wieczną rzeczywistością. Niestety wielu wciąż sprzedaje się złu za życia i oni swą przyszłość przegrywają.
M
marcin
28 września 2014, 21:53
niemcy i wszystko jasne.