W niewoli stanowisk

Ofert na równorzędne do jego ostatniego stanowiska - był dyrektorem wielkiej firmy - nie ma, a rodzinę trzeba utrzymać (fot. paul goyette/flickr)
Majka Lisińska-Kozioł / "Dziennik Polski" / slo

Ubieganie się o zajęcie poniżej kwalifikacji nie zachęca pracodawców do zatrudnienia. Gdy rynek pracy się kurczy, pustoszeją także dyrektorskie i kierownicze fotele. Z wysokiej funkcji spada się boleśnie. Znalezienie pracy na dotychczasowych warunkach finansowych lub na tym samym stanowisku jest znacznie trudniejsze niż w przypadku osób zajmujących podrzędne pozycje w zawodowej hierarchii.

Zofia jest przed pięćdziesiątką. Od kilku lat pracowała jako dyrektorka departamentu w jednym z banków. Przez ostatnie ćwierć wieku wyłącznie awansowała, więc wypowiedzenie umowy o pracę było dla niej wielkim zaskoczeniem. Pocieszała się, że ma przecież znajomych, że pomogą. Mijały miesiące. Znajomi przestali dzwonić, a inni odbierać telefony. Zofia składała aplikacje, pisała podania, chodziła nawet na rozmowy o pracę. Bez skutku. Jej budowane latami poczucie własnej zawodowej wartości kurczyło się z dnia na dzień. W końcu obniżyła swoje wymagania. Ktoś z dawnych kolegów zaproponował jej pracę księgowej. Wzięła, co było, ale czuje się gorsza. Codziennie idzie do pracy, jakby tam odbywała karę. Ma poczucie, że zmarnowała swoje zawodowe życie.

Na jednym z portali internetowych wypowiedział się mężczyzna, który ma podobne doświadczenia. Przez 8 lat był dyrektorem zarządzającym w dwóch dużych firmach. Po utracie pracy szukał innej ponad rok. Był w trudnej sytuacji, musiał pożyczać pieniądze od rodziców i znajomych. Pensja żony wystarczała tylko na spłatę kredytów i wydatki szkolne. Przeżywał w domu horror. Na nic zdały się renomowane uczelnie, na nic dokształcanie, którego nigdy nie zaniechał, na nic znajomość języków obcych i doświadczenie zdobyte w pracy, gdzie spędzał po 10-12 godzin. Wreszcie zatrudniono go na stanowisku zwyczajnego sprzedawcy. Od takiego zajęcia zaczynał zaraz po studiach. Dzisiaj, co prawda pracuje, ale czuje się sfrustrowany. Jako pracownik na obecnym stanowisku bije innych na głowę w ocenach okresowych, ale nic z tego nie wynika. Jego szefem jest chłopak po studiach, na dorobku, który dba o to, żeby nikt nie stanął na przeszkodzie do jego awansu. - A ja muszę tu pracować, bo mam rodzinę i zobowiązania. Nie mam natomiast wyboru. Jestem czterdziestoletnim mężczyzną, wydawałoby się w kwiecie wieku, ale czuje się tak, jakby moje życie zawodowe właściwie się skończyło (...).

Decyzja osoby obniżającej swoje wymagania w celu zwiększenia sobie szans na natychmiastowe podjęcie pracy może wynikać z zaległości w codziennych zobowiązaniach finansowych. Jednak merkantylne powody nie zachęcają pracodawców do zatrudnienia kandydata. Zdają sobie sprawę, że taka osoba musi być sfrustrowana i nie będzie pracować z entuzjazmem. Osoby zmuszone zająć niższe stanowisko w pewnym sensie cofają się zawodowo, co skutkuje poczuciem niedopasowania do stanowiska i firmy. Wysokie kwalifikacje kandydatka są niekiedy zagrożeniem dla samego pracodawcy. Może potrafi więcej niż on?

Zygmunt (52 lata) od ponad roku nie jest może znaleźć pracy. Ofert na równorzędne do jego ostatniego stanowiska - był dyrektorem wielkiej firmy - nie ma, a rodzinę trzeba utrzymać. Podczas nielicznych rozmów o pracę słyszy, że jest "zbyt wysoko wykwalifikowany" albo że stanowisko jest "zbyt ograniczone" jak dla jego możliwości. Zastanawia się, jaką przyjąć strategię, bo kłamać w CV nie chce.

Zygmunt uważa, że rada, by czekać i nie rezygnować, jest skuteczna, ale w sytuacji, gdy dopiero rozpoczynamy poszukiwania lub gdy mamy solidne zaplecze finansowe. Jakąś opcją jest zmiana branży. - Nie mam większych problemów z tym, że drastycznie zmieni się mój standard życia i że start w nowej dziedzinie nie zagwarantuje powrotu do statusu poprzedniego. Cały czas mi jednak żal tego, czego się nauczyłem - mówi Zygmunt.

Niektórzy po bezowocnym poszukiwaniu zatrudnienia, tracą pomysły na dalsze zawodowe życie - popadają w apatię i depresję. Inni wciąż szukają sposobu, żeby wyjść z zawodowego impasu. Specjaliści są zdania, że nie warto rezygnować z wymarzonej pracy, nawet jeśli jej znalezienie będzie trwało długo. Rozwiązaniem na trudny czas mogą być tzw. elastyczne formy zatrudniania jak: umowy-zlecenia, umowy o dzieło, praca na zastępstwo lub współpraca w ramach własnej działalności gospodarczej. W ten sposób zdobywa się ciekawe doświadczenia zgodne ze ścieżką rozwoju zawodowego. Może to być etap przejściowy lub początek rozwoju własnej firmy.

Krzysztof (45 lat) doskonały informatyk jest zdania, że pracodawcy podejrzliwie traktują osoby, które aplikują na stanowisko poniżej swoich kwalifikacji. Przekonał się o tym, gdy zwolniony z dużej firmy, chciał podjąć pracę jako zwykły pracownik w dziale informatyki niedużego zakładu. Jego potencjalni szefowie długo zastanawiali się, co skłoniło go do ubiegania się o niższe stanowisko? Podejrzewali, że nie czuł się pewnie na wcześniej zajmowanej posadzie, nie radził sobie, wiec został zwolniony.

Krzysztof miał dosyć tego rozdzielania włosa na czworo. Dlatego zrezygnował z pukania do cudzych drzwi i założył własną działalność gospodarczą. Radzi sobie dobrze. - Przynajmniej nikt mnie nie może zwolnić. Już samo to poprawia moje samopoczucie - mówi.

Gdy praca jest całym światem

Psycholog społeczny, dr hab. Małgorzata Kossowska, prof. UJ:

- Jeżeli czyjaś samoocena i poczucie wartości są budowane tylko w oparciu o funkcje zawodowe, to rzeczywiście w razie utraty pracy mogą pojawić się problemy. Bez swej roli - władzy i znaczenia, jakie ta rola nadaje - dana osoba traci poczucie własnej wartości i może mieć kłopot ze znalezieniem innego źródła mocy.

Dzieje się tak także wówczas, gdy praca jest dla kogoś całym światem. Jej utrata jest odbierana, jakby życie się skończyło, a na pewno załamało. Wiele trzeba zabiegów, aby taka osoba wróciła do równowagi. Takiemu komuś trudno też będzie odzyskać poczucie wartości, jeśli nawet podejmie inne, ale zwykle mniej satysfakcjonujące zajęcie.

Często jednak źródłem poczucia własnej wartości nie jest zawód, zajęcie lub stanowisko. Realizować się przecież można nie tylko na eksponowanych stanowiskach, ale i w innych - pozazawodowych obszarach. Wówczas utrata pracy nie musi być problemem, choć zawsze jest trudna, jak każda zmiana. Takie osoby nie mają zwykle problemów z przystosowaniem się do nowych warunków, satysfakcjonuje je wiele możliwości - na pierwszy rzut oka nawet mniej optymalnych niż to, do czego przywykły.

Ważnym czynnikiem jest także poczucie sprawstwa, skuteczności, napęd życiowy, samodzielność, autonomia itp. motywacyjne predyspozycje. Osoby o takich charakterystykach dość łatwo znajdą satysfakcję, podejmując aktywność właściwie jakąkolwiek - bo to aktywność sama w sobie jest dla nich źródłem radości i zadowolenia.

Jeżeli podstawowa motywacja jest związana z własnym ego, to trudno będzie te potrzeby zaspokoić. Pomocą jest wsparcie rodziny i bliskich.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W niewoli stanowisk
Komentarze (13)
R
R
31 maja 2011, 14:26
Wiesz, Kolego, gdy się ma rodzinę i spokojny "etacik" w Urzędzie d/s niepotrzebnych, to oczywiście zgoda. małżonkowie razem rozsądnie inwestują i mnożą według podstawowej zasady ekonomii 1+1=3. Jak jesteś sam jak odyniec i poruszasz sie w opętańczym kieracie: biuro-knajpa-spanie, i tylko szukasz jakiegoś napędu do roboty, stymulatora (bo szefostwo wciąż dyszy ci nad karkiem), to koniec smutny. Jak w tym wierszu Larkina "Alba" (fragment) Tyram cały dzień, potem piję żeby zasnąć O czwartej budzę się w bezgłośny mrok i patrzę Za jakiś czas firanki ponakłuwa jasność. Narazie widzę to, co jest właściwie zawsze: Nieznającą spoczynku smierć, w tej chwili bliższą.... Przeł. St. Barańczak. "Sein zum Tode", tak wygląda zywot samotnika w korporacji. Pozdrawiam.
Szymon Żminda
31 maja 2011, 14:02
Jak ktoś pisze, że przez lata świetnie zarabiał na kierowniczym stanowisku (a jeszcze jak w banku), a potem zostaje biedakiem, bo nie ma pracy na miarę jego kwalifikacji, to po prostu przyznaje się do swojej zerowej inteligencji finansowej. Wszelkie nadwyżki pieniężne ponad podstawowe potrzeby, trzeba w pierwszej kolejności inwestować i pomnażać, by za naście lat pracy zawodowej zgromadzony kapitał pracował na nas, a nie my na niego. Tymczasem zdecydowana większość ludzi im więcej zarabia, tym więcej trwoni lub "inwestuje" w generujący tylko koszty "majątek". A potem narzekają, że są po latach ciężkiej pracy goli.
R
R
27 maja 2011, 21:08
Temat jest trochę bardziej złozony i ma podłoże w braku strategicznego myślenia u Polaków. To dziedzictwo niewoli i irracjonalnego wychowania na romantyzmie i powstaniach. 1. Mamy peryferyjną gospodarkę (komplementarną do niemieckiej). Polski przemysł dostarcza głownie żywności i prostych produktów dla ludności tubylczej. 2. Przemysł zagraniczny zainwestował w branże pracochłonne i niskopłatne --> musi zwalniać tych, którzy dojdą do kompetencji i trzeba im płacić. Na niższe stanowiska administracyjne (tylko takie są dla tubylców) może brać ludzi, których uformuje wg wzorca korporacyjnego i zwolni w wieku 45+. 3. Polskie firmy patrz pkt 1. mają ultra płaskie struktury - ręcznie sterujący właściciel + minimum nie mających nic do powiedzenia wykonawców, nawet z ładnymi tytułami "stanowisk". W branżach peryferyjnych (np. żywność - to uchodzi). Małych firm nie opłaca się przejmować, przerośnięte i przeinwestowane dadzą się przejąć za swoje własne pieniądze, praktycznie bez oporu. Skutki --> zwolnienia kolejnych ludzi. Mamy jako naród to, co konsekwentnie robimy. Tak jest jak się działa na krótką metę i buduje gospodarkę niewiedzy. Po prostu ten system tak działa. Bardzo mądra synteza.
Bogusław Płoszajczak
27 maja 2011, 13:53
Artykuł doskonały! Pokazuje jak ryzykowne jest uzależnianie poczucia własnej wartości od jednego czynnika (tu pracy). W katolicyźmie godność Dziecka Bożego nie jst na szczęście funkcją stanowiska.
S
Szaweł
27 maja 2011, 13:43
 Temat jest trochę bardziej złozony i ma podłoże w braku strategicznego myślenia u Polaków. To dziedzictwo niewoli i irracjonalnego wychowania na romantyzmie i powstaniach. 1. Mamy peryferyjną gospodarkę (komplementarną do niemieckiej). Polski przemysł dostarcza głownie żywności i prostych produktów dla ludności tubylczej. 2. Przemysł zagraniczny zainwestował w branże pracochłonne i niskopłatne --> musi zwalniać tych, którzy dojdą do kompetencji i trzeba im płacić.  Na niższe stanowiska administracyjne (tylko takie są dla tubylców) może brać ludzi, których uformuje wg wzorca korporacyjnego i zwolni w wieku 45+. 3. Polskie firmy patrz pkt 1. mają ultra płaskie struktury - ręcznie sterujący właściciel + minimum nie mających nic do powiedzenia wykonawców, nawet z ładnymi tytułami "stanowisk". W branżach peryferyjnych (np. żywność - to uchodzi). Małych firm nie opłaca się przejmować, przerośnięte i przeinwestowane dadzą się przejąć za swoje własne pieniądze, praktycznie bez oporu. Skutki --> zwolnienia kolejnych ludzi. Mamy jako naród to, co konsekwentnie robimy. Tak jest jak się działa na krótką metę i buduje gospodarkę niewiedzy. Po prostu ten system tak działa.
R
R
26 maja 2011, 15:11
Tyrałem na kierowniczym stanowisku, nie mając żadnego wsparcia w nikim poza zaprzyjaźnionym barmanem. Byłem "selfstarterem". Firma mnie wyssała i wypluła. Mam 50+, więc szlus. Ludzie nie powinni w dziesiejszych czasach żyć dłużej niż 50 lat.
P
polonopitek
4 maja 2010, 14:45
Kapitalizm sam w sobie nie jest zły, przeciwnie jest wspaniały. Problem w tym ze to z czym mamy doczynienia w Polsce od 20 lat i na świecie od 100 lat to nie jest kapitalizm tylko protekcjonizm panstwowy, czyli MegaTurbo Socjalizm. Polega to wszystko na udawaniu, ze rynek jest wolny (ludzie w to wierzą), "główni gracze" nigdy nie upadają , a wszystko jest centralnie sterowane i polega najzwyczajniej w świecie na dodrukowywaniu pieniędzy. Jak zwykle - gożej z ich sprawiedliwą dystrybucją :)
KR
kasia rogala
4 maja 2010, 14:14
zgadzam się z kolegami. Prawdopodobienństwo,że zostanie zwolniony kierownik jest nikłe w porównaniu z pracownikiem niższego szczebla. Zazwyczaj to przecież oni lecą ze stanowisk. ma to przezież związek z konekcjami jakie mają osoby na kierowniczych stanowiskach. Warto również zauważyć,że jeśli są cięcia w budżecie firmy to pensją są obcinane zwykłym pracownikom, kierowniczych pęsji zazwyczaj się nie rusza. kapitalizm i wyzysk
Grażyna Urbaniak
4 maja 2010, 14:06
Żony, matki i kochanki - bedziecie wspierać i kochać swojego byłego samca alfa? Kristoffix - do samców alfa lgnie okreslony gatunek kobiet, który umacnia ich w błędnym przekonaniu, że temperatura uczuć zależy od grubości portfela. Zapewniam cię, że większość kobiet kocha swoich "samców", tylko dlatego że "serce mówi im TAK".
P
polonopitek
4 maja 2010, 13:15
Nie jestem oczywiscie zwolennikiem "demokratyzacji" wyrzucania z pracy, dobry szef powinien nim pozostac, ale również dobry pracownik. Niestety wyższe kadry mają poważne problemy z odróżnieniem dobra od zła, która to umiejętnosc jest wyzmacznikiem mądrosci.
P
polonopitek
4 maja 2010, 13:09
Ten artykuł to niestety znowu propaganda. Miałem doczynienia z bardzo wieloma firmami i naprawdę rotacje (czyli wyrzucanie z pracy) dotyczą w przytłaczającym stopniu pracowników niższego i średniego szczebla, szefostwa natomiast utrzymuja się przez dziesięciolecia, tworząc z czasem beton. Ten sam beton w minonym systemie doprowadził do jego upadku.
Krzysztof Bartnicki
4 maja 2010, 11:02
 Piramida wieku - staje "na głowie". Kiedyś, setki lat temu, na jednego "starca" w wieku 50+ przypadało może ze trzydziestu młodych, zdolnych i dobrze się zapowiadających oraz głodnych sukcesu. Dożywało wieku i pozycji oraz wpływu (życiowo zweryfikowanego) stosunkowo niewielu.  Teraza dalej są względnie potrzebni "mędrcy/starcy/doświadczeni/mentorzy" ale w tej samej proporcji, co kiedyś. "Niestety" przeżywa/dożywa znacznie więcej, niż "potrzeba". Wszyscy ci nie moga być kierownikami, dyrektorami, prezesami - a nedługo chyba i profesorami czy generałami - więc powinno być społecznie akceptowalne i względnie pożądane, aby potencjalny dyrektor czy inny prezes mógł spokojne dożywać lat i emerytury jako parkingowy czy sprzatający w zakładzie, w którym kiedyś był prężnym kierownikiem. Co wy na to, śmiertelnicy? Jesteście gotowi? Jesteśmy gotowi? Podyskutujmy ! ! ! Żony, matki i kochanki - bedziecie wspierać i kochać swojego byłego samca alfa z grubym portfelem, który teraz nawet rachunków nie popłaci i gania z miotłą kłaniając się w pas kierownikowi "w młodym i prężnym zespole"? Koledzy dyrektorzy/prezesi, którym się wiedzie - zaprosicie swojego "byłego" współplemieńca na obiad w restauracji, na wspólny wypad na Ibizę? Na dyskusje o nowym Porsche Cayenne Turbo S? I jego starym aucie?
P
polonopitek
4 maja 2010, 10:30
"Wysokie kwalifikacje kandydatka są niekiedy zagrożeniem dla samego pracodawcy. Może potrafi więcej niż on" No więc właśnie. Pytanie tylko KTO decyduje o tym kto jest pracodawcą a kto pracownikiem? Szczególnie w Polsce.