Audiencja dla Havla

Ferdynand Vanek, bohater "Audiencji" Václava Havla, nie chciał pisać donosów na samego siebie w zamian za lżejszą pracę. Autor dramatu znał ten dylemat z autopsji. Przetaczając ciężkie beczki w trutnowskim browarze, niedaleko granicy z Polską, zastanawiał się nad ceną wolności wolnej do kompromisów nie do przyjęcia i nad błogim życiem pozbawionym możliwości wyboru, jakie mu proponował reżim.

Kilka lat wcześniej, w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. zza pobliskich Karkonoszy, zza Sudetów i Karpat do jego kraju wjechało cztery tysiące czołgów, żeby spacyfikować Czechów i Słowaków, którzy pod wodzą komunisty Dubceka sprawiali tej wiosny wrażenie, jakby chcieli wybrać coś lepszego niż komunizm, a centralnie zaplanowaną równość zastąpić regułami rynku.

Ćwierć miliona żołnierzy z sąsiednich państw-kamratów Układu Warszawskiego miało ich do tego zniechęcić. Szefowie czeskiej partii komunistycznej, parlamentu i rządu wywiezieni wkrótce potem do Moskwy na przymusową audiencję nie byli w stanie zaakceptować pacyfikacji Praskiej Wiosny. Nie chcieli denuncjować swoich rodaków i samych siebie przed narzuconą ideologią. W trzech vankowych jednoaktówkach także i im Havel oddał hołd (Audiencja, 1975; Proces, 1975; Wernisaż, 1978).

Jezus w ciągu całego życia natrafiał na podobne kompromisy. Spotykał ludzi urodzonych w niewoli i tak do niej przywykłych, że wręcz byli gotowi poświęcić wszystko, łącznie z wiarą w uczciwość i w życie wieczne, byle tylko nie stracić niczego, co bliskie, doczesne i swojskie. On sam wydawał się im bytem nie z tego świata, prorokiem zza grobu, nowym Eliaszem, kimś, kto ma prawo uzdrawiać i wytaczać beczki weselnego wina, ale nie powinien zaglądać do sumień ani do alkowy, ani tym bardziej komentować postępowania ludzi zadowolonych z siebie, piastujących wysokie urzędy, ważących losy narodu w Sanhedrynie. Powiedzieć komuś takiemu, że jest niewolnikiem i że nic od niego nie zależy, jeśli wpierw nie zależy od Boga, byłoby obelgą, dlatego Jezus nie proponował nikomu tanich recept. Mówił prawdę.

Swoim uczniom polecił rozważyć na serio możliwość widzialnej obecności Boga na ziemi. Zobowiązał ich przy tym do milczenia. Zamienił ich w mnichów o zebranym chlebie, w studentów teologii, którzy na własne oczy mieli poznać różnicę między losem zwykłego śmiertelnika a losem śmiertelnika zaprzyjaźnionego z Bogiem. Mieli ją odkryć w codziennych zajęciach i na modlitwie, w ogniu pytań i pod krzyżem. Mieli to zrobić nie po to, żeby zaspokoić własną ciekawość, lecz by się uczyć trudnej sztuki rozmowy z Bogiem, szukania jego śladów na ziemi i zostawiania śladów.

P.S. Napisałem ten tekst kilka lat temu jako komentarz do niedzielnej ewangelii. Dziś oddaje hold Havlowi i jego tekstom.

Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć (Łk 9,18-24).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Audiencja dla Havla
Komentarze (1)
20 grudnia 2011, 10:25
Hołd dla Havla - za to co było dobre w jego życiu Słowo dla nas o tym co złe w naszym zyciu: [Jezus]Spotykał ludzi urodzonych w niewoli i tak do niej przywykłych, że wręcz byli gotowi poświęcić wszystko, łącznie z wiarą w uczciwość i w życie wieczne, byle tylko nie stracić niczego, co bliskie, doczesne i swojskie. On sam wydawał się im bytem nie z tego świata, prorokiem zza grobu, nowym Eliaszem, kimś, kto ma prawo uzdrawiać i wytaczać beczki weselnego wina, ale nie powinien zaglądać do sumień ani do alkowy, ani tym bardziej komentować postępowania ludzi zadowolonych z siebie, piastujących wysokie urzędy, ważących losy narodu (...).