Bycie świadkiem Jezusa to trudna robota
Jasne, że łatwiej wziąć sztandary, zwołać grupę ludzi i pokrzyczeć, pokazać zaciśnięte pięści, ale to już nie jest ewangelizacja i nie jest zaproszeniem człowieka do powrotu do Kościoła.
Kilkanaście lat temu, jako nowicjusz mówiłem do dzieci konferencję na temat grzechu. Przysłuchiwał się jej wtedy miejscowy proboszcz, który zaraz po niej zrobił mi niemały ochrzan. Ów jegomość nie należy do tzw. liberałów, a jednak mocno mi się od niego oberwało za to, że nie powiedziałem nic o miłości Boga. Powiedział mi wtedy: zapamiętaj sobie raz na zawsze, że kiedy mówisz o grzechu, zawsze musisz powiedzieć o miłosierdziu. I to nie na kolejnym spotkaniu, ale na tym samym, nie możesz zostawić ludzi tylko z przekazem o grzechu.
Jestem teraz w Czechowicach - Dziedzicach, w naszym jezuickim domu rekolekcyjnym. Prowadzę rekolekcje Szkoły Kontaktu z Bogiem dla piętnastu młodych osób. To jest czas, podczas którego te kilkanaście osób każdego dnia wiele godzin spędza na medytacji Słowa Bożego, w ciszy wsłuchuje się w siebie i to, co Bóg do nich mówi. Za każdym razem młodzi wyjeżdżają bardzo zdziwieni, że Słowo Boga tak bardzo może zmieniać myślenie o nich samych, świecie i Kościele. Mocno doświadczają tego, że Bóg to nie jest system definicji, ale Żywa Osoba, która chce z nami komunikować. Doświadczają Kogoś, kto człowieka nie chce przytłoczyć, ale właśnie nauczyć bycia szczęśliwym.
Tydzień temu prowadziłem rekolekcje parafialne w Zabrzu - Biskupicach. To dość biedna dzielnica Zabrza, zaniedbana i daleka od krakowskich czy warszawskich obrazków nowoczesności. Tam czas w pewien sposób się zatrzymał i choć ludzie korzystają z nowinek technicznych to czuć, że one ciągle są jakby "obok". Proboszcz w takiej parafii musi być "jak jego ludzie". Zwykły, nie żyjący nad nimi, ale mówiący ich językiem, pokazujący Boga
Przed tygodniem doszły do nas wieści o tragicznych wydarzeniach w Orlando. Młody człowiek zabił 50 ludzi w gejowskim klubie. Na stronie FB Młodzieży Wszechpolskiej pojawiła się sugestia, że to, co się stało jest karą Bożą. W social-mediach wyraziłem sprzeciw na takie działanie, zaznaczyłem, że nie można nazywać siebie chrześcijaninem, kiedy robi się takie uproszczenia.
Tydzień później dostałem list od młodego człowieka, nawiązujący do mojego sprzeciwu, którego część cytuję. "Wiem, że ma Ojciec swoje zdanie i pewnie tak się już Ojciec w nim zagalopował, że na niewiele się to zda, ale kto wie. (…) dlaczego nie napisze Ojciec, że homoseksualizm jest tak samo obrzydliwy w oczach Boga? Słowo Boże mówi o tym wprost, tu nie ma żadnego wyrwania zdania z kontekstu. Nie uważam że strzelanina była "karą" Bożą, po prostu tego nie wiem. Mogę jedynie podejrzewać, że mogła być w pewnym sensie konsekwencją, ale nie mogę być tego pewnym, po prostu nie wiem, dlaczego Pan Bóg do tego dopuścił. Zgadzam się z tym, że nie należy tego traktować jako Sodomę i Gomorę. Po prostu nie wiemy dlaczego się tak stało. Faktem natomiast jest to, że homoseksualizm jest grzechem i osoby udające się na tą imprezę grzeszyły. Kościół w swoim miłosierdziu nawołuje te osoby do nawrócenia. Wierzę, że albo dzięki bezpośrednim działaniom Ducha Świętego lub np. dzięki terapii i pracy nad sobą są w stanie z tego wyjść i być zdrowe. Dlaczego Ojciec wpadł w jakąś dziwną pułapkę? Czy Ojciec tego nie widzi? Milczenie o homoseksualizmie jako grzechu jest pułapką".
Wspomniałem o rekolekcjach w Czechowicach i Zabrzu dlatego, że te dwa świeże doświadczenia plus to sprzed wielu lat, uświadamiają mi, że nawrócenie, relacja z Bogiem, wiara w Niego to są zjawiska, które możemy opisywać przede wszystkim jako indywidualną relację człowieka do Boga. To konkretny człowiek jest zbawiany, to konkretny człowiek grzeszy. Jasne, łatwiej byłoby powiedzieć o całych grupach, i choć kiedy głosimy używamy wielu uogólnień, ale zawsze to, co nazywamy zasadami uniwersalnymi trzeba przyłożyć do konkretnej sytuacji i historii ludzkiej. Grzech to nie jest to samo co złamanie prawa. Nie zawsze coś, co prawo określa jako zło, jest grzechem. I nigdy grzech - grzechowi nie jest równy.
Dlatego odpowiadając na list - nie zagalopowałem się. Czyn homoseksualny jest tak samo obrzydliwy w oczach Boga (warto zwrócić uwagę na język, którym się posługujemy - na to, że on bardzo często wkłada Boga w nasze, ludzkie myślenie i percepcję świata) jak każdy grzech, który popełniamy. I jasne, że ze strony skutków zabicie człowieka jest gorszą sprawą niż okłamanie szefa w pracy, to jednak grzech zawsze jest rzeczywistością, która oddala mnie nie od Niego. Po drugie Kościół uczy mnie, że mam odróżniać grzech od grzesznika. Jednak to nie może być akademickie rozważanie, które w praktyce sprowadzałoby się do zdania wypowiedzianego nad homoseksualistą: to, co robisz w łóżku jest obrzydliwe, ale ciebie Bóg kocha. Takich rzeczy nie da się powiedzieć publicznie w sposób, który będzie dla odbiorcy nieraniący. I nie chodzi o użalanie się nad ludźmi czy zagłaskiwanie ich. Chodzi o pozyskanie ich dla Jezusa, a tego nie da się robić ciosem obuchem w głowę, nawet jeśli ten obuch jest okręcony gąbką. Byłbym tez bardzo ostrożny z pisaniem o tym, że terapia i Duch Święty leczy z homoseksualizmu. Lata rozmów z homoseksualistami pokazuje mi coś innego, ale to osobny temat. Długi i złożony.
W wyrażeniu sprzeciwu przeciw takiemu porównaniu jakiego dopuściła się MW nie jest nie mówieniem prawdy o homoseksualizmie jako grzechu. Tę część prawdy mówi się w osobistych spotkaniach (kierownictwie, spowiedzi). Głoszenie Ewangelii to przede wszystkim pokazanie Miłości Boga do nas, bo tylko ta miłość jest w stanie przekonać człowieka do Jezusa. Kiedy człowiek w końcu do Niego przyjdzie to pozna także swój grzech.
Nie chcę się bawić w domorosłego psychologa, ale coraz częściej mam przekonanie, że krzycząc głośno o cudzych grzechach, szczególnie tych dotyczących seksualności, tak naprawdę chcemy wykrzyczeć swoją bezradność wobec osobistych problemów.
Jeśli na serio zależy nam na nawróceniu drugiego człowieka, a więc zwróceniu jego życia w stronę Boga i Kościoła to musimy zacząć kochać ludzi, nawet jeśli oni są według nas inni. Agresją, potępieniem, wykluczeniem nie nawrócimy ludzi do Boga. Odwrócimy ich tylko od siebie, utwierdzimy w postawach, z których chcemy ich wyrwać. Tak - bycie świadkiem Jezusa to trudna robota, często nie ogląda się owoców ewangelizowania, często naznaczona porażką. Jasne, że łatwiej wziąć sztandary, zwołać grupę ludzi i pokrzyczeć, pokazać zaciśnięte pięści, ale to już nie jest ewangelizacja i nie jest zaproszeniem człowieka do powrotu do Kościoła.
Jeśli chcemy - bez względu na to, czy jesteśmy w zakonie lub świeckimi, którzy gromadzą się na przykład w Młodzieży Wszechpolskiej - nawracać ludzi, to musimy im zawsze opowiedzieć o miłosierdziu Boga, ale nie jako czymś co jest dodatkiem, ale czymś czego sami doświadczyliśmy - pokazać w jaki sposób mnie osobiście to zmieniło. I zawsze lepiej to zrobić, zapraszając człowieka do osobistej rozmowy, bo kompletnie nie chodzi o to, by pokazać mu swoją siłę i go osaczyć.
Skomentuj artykuł