Czego nas uczy historia męczenników podlaskich

Walery Eliasz Radzikowski "Męczennicy pratulińscy" - obraz; domena publiczna

Tylko prawda jest ciekawa - pisał przed laty Józef Mackiewicz. Słowa te odnoszą się zaś także do niesamowitej historii męczenników podlaskich z Pratulina, a szerzej martyrologii podlaskich grekokatolików. Ona jest o wiele ciekawsze od tego, co obecnie przekazuje popularna hagiografia.

Pratulin pojawił się na mojej trasie nieco przypadkowo. Jak to zwykle w czasie długich weekendów zdecydowałem się wyruszyć z rodziną w trasę. Tym razem ciągnęło nas na polski wschód, do jedynych terenów, które początkowo należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale ostatecznie weszły w skład Królestwa Polskiego, co nadało im szczególny, wieloetniczny i wieloreligijny charakter z mocnym akcentem wschodniego chrześcijaństwa, obecnie głównie prawosławnego, ale przecież nie zawsze tak było. Tereny te zamieszkiwali przecież jeszcze całkiem niedawno liczni katolicy obrządku wschodniego. I choć kult dwudziestu pięciu z nich jest tam nadal obecny, to katolików obrządku bizantyjskiego niemal już tam nie ma. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest rzeczywiście fascynująca i wcale nieoczywista.

Zacznijmy jednak od kilku podstawowych faktów. Jeszcze w połowie XIX wieku tereny te zamieszkiwali - niemal obok siebie - prawosławni, grekokatolicy i rzymscy katolicy. Ci ostatni uważani byli za Polaków (i dość szybko - już w początkach XIX wieku - uzyskiwali taką narodową tożsamość), ci pierwsi byli uznawani za Rusinów (dziś powiedzielibyśmy za Białorusinów, ale niektórzy z językoznawców zwracają uwagę, że posługiwali się oni dialektami języka ukraińskiego, a nie białoruskiego). Ich tożsamość kształtowała się powoli, i zarówno w przypadku katolików obrządku wschodniego jak i prawosławnych związana była bardziej z wyznaniem, niż ze ściśle nowocześnie pojmowaną narodowością. Dla grekokatolików istotna była także bliska relacja z Rzymem, która określała ich zdecydowanie niechętny stosunek do Rosji i rosyjskiego prawosławia, które w tamtym czasie (niewiele się niestety w tej sprawie przez wieki zmienia) było często narzędziem rusyfikacji i umacniania zaborczej władzy. Rusinów, a szerzej wyznawców obrządków wschodnich, Rosjanie już wtedy uznawali za swoich (a przynajmniej za młodszych braci), których trzeba - jeśli nie ma innego wyjścia, to przy pomocy przemocy zmusić do przyjęcia kultury rosyjskiej i powrotu do prawdziwej, prawosławnej wiary. Dla grekokatolików było to jednak nie do przyjęcia, bowiem istotnym elementem ich tożsamości była właśnie relacja z Rzymem, przywiązanie do obrządku i wiary ojców.

Ostatecznie decyzje o zlikwidowaniu Unii (ale także całego szeregu parafii łacińskich) władze rosyjskie podjęły po powstaniu styczniowym. Dlaczego akurat wtedy? Bo uznano katolickich duchownych za ośrodek oporu wobec władzy carskiej, a greckokatolickie parafie za łatwiejsze do rusyfikacji i ustawienia na kontrze do Polski i Polaków. Tyle, że tak jak obecnie, Rosjanie się przeliczyli. Miejscowi katolicy obrządku wschodniego nie zgodzili się na przymusowe włączenie do Cerkwi prawosławnej, bronili swoich parafii (nawet jeśli ich księża uciekli czy ukrywali się), swojej wiary, swojego obrządku. I umierali, ginąć pod kulami czy batogami carskiej armii. Ostatecznie wszystkie parafie greckokatolickie zostały zlikwidowane lub włączone do Cerkwi prawosławnej, ale - wbrew spodziewanym efektom - ich wierni wcale się nie zrusyfikowali, a przeciwnie - zaczęli nie bez wpływu duchownych łacińskich - szybko się polonizować. Gdy na początku XX wieku wprowadzono wreszcie ukaz tolerancyjny, ogromna większość dawnych wiernych parafii greckokatolickich poprosiła o przyjęcie do parafii rzymskokatolickich. A gdyby zaczęto ich wówczas pytać o narodowość zapewne większość z nich uznałaby się za Polaków. Widać to zresztą w miejscu kultu podlaskich męczenników, które jest już świątynią łacińską, i widać w opisie historii męczenników, którzy umrzeć mieli za polskość (choć umierali za wierność papieżowi i wschodniej wierze ojców). Działania Rosji przyniosły więc skutki odmienne od zamierzonych.

Ta historia jednak nie kończy się w tym miejscu. Po odzyskaniu niepodległości biskup siedlecki próbował odbudować unię. Liturgia w odbudowywanej przez niego strukturze (wbrew władzom polskim, które obawiały się pojawienia się w odbudowywanej strukturze silnych emocji narodowych ukraińskich czy białoruskich) była o wiele bliższa prawosławnej niż ówczesna mocno jeszcze zlatynizowana liturgia wśród ukraińskich grekokatolików. Powrót do niej zadeklarowali jednak nieliczni spośród potomków ponad 200 tysięcy grekokatolików sprzed powstania styczniowego. Ostatecznie Stolica Apostolska zatwierdziła ową wspólnotę jako obrządek bizantyjsko-słowiański. Obecnie w Polsce pozostała tylko jedna parafia neounicka, kilkanaście z nich funkcjonuje (ale bez własnego biskupa) na Białorusi.

Po co przypominać tę historię? Bo o świętych należy pamiętać, bo pokazuje to, jak skomplikowana jest także nasze polska sytuacja wyznaniowa, i wreszcie dlatego, że uświadamia ona, że niewiele jest nam dane na zawsze. Jeśli z mapy wyznaniowej mogła zniknąć tak istotna grupa wyznaniowa, to dlaczego uważamy, że nie mogą zniknąć inne?

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czego nas uczy historia męczenników podlaskich
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.